O politycznej bezstronności niemieckich właścicieli gazet można się było przekonać już 1997 r. Po opublikowaniu przez nie istniejący już dziennik "Życie" oraz "Dziennik Bałtycki" artykułów o wakacjach w Cetniewie rosyjskiego szpiega Władimira Ałganowa i Aleksandra Kwaśniewskiego, właściciel tego drugiego tytułu - Passauer Neue Presse - szybko wycofał się z zarzutów. Prezes Franz Xaver Hirtreiter wysłał wtedy list do prezydenta Kwaśniewskiego, kończący się słowami: "Chciałbym przeprosić pana we wszelki możliwy sposób". Prezydent wycofał następnie z sądu pozew przeciwko "Dziennikowi Bałtyckiemu".
Wszystko, co wasze, to nasze
W Niemczech wciąż obowiązuje zasada: "Wszystko, co wasze, to nasze, a co nasze, to wam nic do tego". Karykaturzysta "Die Zeit" narysował w ubiegłym roku Niemcy jako warowną twierdzę, nad którą unosi się flaga państwowa i napis: "Nic na sprzedaż!". Gdy Karol Marks twierdził, że kapitał nie ma ojczyzny, głęboko się mylił. Kapitał ma narodowość i realizuje polityczne interesy swojego dysponenta. "Obecny rząd Niemiec brutalnie forsuje niemieckie interesy narodowe, usiłuje narzucać Unii Europejskiej niemieckie struktury organizacyjne i dąży do renacjonalizacji wielu dziedzin wspólnej polityki unii" - napisał w "Die Zeit" Christian Wernicke, brukselski korespondent tygodnika. "Kurs polityki Berlina pod sterami Gerharda Schroedera jest bardziej narodowy niż kiedykolwiek przedtem" - napisał w komentarzu redakcyjnym dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Czy niemiecki kapitał w mediach zrobi wyjątek i nie będzie realizował niemieckiego interesu narodowego? Nie ma na to żadnych dowodów.
Można się cieszyć, kiedy do Polski napływa zagraniczny kapitał, bo to oznacza szanse na modernizację gospodarki. Ale nie zwalnia to rządu i klasy politycznej, by jednak dbała o interes narodowy, rozumiany długofalowo. A długofalowo rozumiany interes narodowy to m.in. swoboda dyskursu publicznego. Dominacja niemieckich koncernów na rynku prasy swobodę tego dyskursu ogranicza. Niemiecki kapitał dominuje jednocześnie w wielkich agencjach reklamowych, co ułatwia zwalczanie konkurencji. Jego wpływy w mediach będą z każdym rokiem rosnąć, co przełoży się na skuteczny lobbing, zarówno na poziomie samorządów, jak i w parlamencie. Jak zauważają autorzy raportu EFD, na Zachodzie nauczono się, że za wpływami w gospodarce, w tym w mediach, idzie polityczne uzależnienie. Dlatego zachowuje się tam narodową kontrolę nad sektorami strategicznymi, a za taki uznawane są media (nie kontrolę państwową, lecz narodową). Ściśle dba się tam też o dywersyfikację wpływów, czyli nie dopuszcza do wyraźnej dominacji jednego państwa jako inwestora.
Jak powstawał niemiecki monopol prasowy w Polsce
Po niedawnej sprzedaży przez norweski koncern Orkla dwóch wrocławskich dzienników ("Słowo Polskie" i "Wieczór Wrocławia") niemieckiemu Passauer Neue Presse, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich zwróciło się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta o zbadanie, czy nie mamy tu do czynienia z monopolem. We Wrocławiu Passauer Neue Presse jest już właścicielem wszystkich (poza lokalnym dodatkiem "Gazety Wyborczej") dzienników. Podobnie jest w Poznaniu (po zakupie "Głosu Wielkopolski" i "Gazety Poznańskiej"), w Gdańsku (po kupnie "Dziennika Bałtyckiego" i wchłoniętego przez niego jako bezpłatny dodatek "Wieczoru Wybrzeża"), Łodzi ("Express Ilustrowany" i "Dziennik Łódzki"), Katowicach ("Dziennik Zachodni" i "Trybuna Śląska") oraz w Krakowie ("Dziennik Polski" i "Gazeta Krakowska"). Monopol informacyjny zapewnił sobie niemiecki koncern w województwie warmińsko-mazurskim. W 1998 r. "Gazetę Olsztyńską" kupił Franz Xaver Hirtreiter, były dyrektor Passauer Neue Presse, obecnie doradca zarządu tej firmy. Następnie "Gazeta Olsztyńska" uruchomiła 12 tygodników na Warmii i Mazurach. W dodatku należąca do PNP firma Media Tak ma praktycznie monopol na sprzedaż powierzchni reklamowej w dziennikach regionalnych. - W ten sposób jeden podmiot całkowicie zdominował rynek mediów drukowanych w północno-wschodniej Polsce. To niezwykle groźna sytuacja dla wolności słowa i swobody publicznej debaty - mówi Krystyna Mokrosińska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Od miękkiej ekspansji do twardej dominacji
Na polskim rynku mediów niemieckie koncerny stosowały taktykę rozmiękczania. Na początku lat 90. zaczęły wydawać na naszym rynku jedynie czasopisma specjalistyczne o niewielkim zasięgu. Potem zakładali pisma dla kobiet i młodzieży - "Claudię", "Sandrę", "Twój Weekend", "Bravo" czy "Bravo Girl". Zbigniew Oniszczuk twierdzi, że Niemcy nie chcieli się wtedy rzucać w oczy, bo wiedzieli, że w Polsce nie było akceptacji dla ekspansji niemieckich koncernów w mediach. Swoje wydawnictwa często ukrywali wówczas pod nic nie mówiącymi nazwami, na przykład we Wrocławiu działała firma Phoenix Intermedia. Passauer Neue Presse swój pierwszy polski tytuł ("Gazetę Robotniczą" przemianowaną potem na "Gazetę Wrocławską") kupił za pośrednictwem szwajcarskiego Interpublication AG. Już wtedy Niemcy przygotowywali się do odkupienia różnych tytułów od koncernów z innych krajów, co potwierdziło kupno w 1994 r. ośmiu dzienników regionalnych od francuskiego koncernu Hersant. W następnych dwóch latach Passauer Neue Presse dokupił jeszcze trzy tytuły i w ten sposób stał się praktycznie monopolistą w segmencie dzienników regionalnych. Zdobył też silną pozycję na rynku drukarskim - obecnie posiada sześć drukarni.
Pluralizm po niemiecku
W jeszcze większym stopniu niż w Polsce niemieckie koncerny kontrolują media w Czechach (opanowały 82 proc. rynku prasy lokalnej) i na Węgrzech (75 proc. całego rynku prasowego). W Czechach niemiecki kapitał kupił największe gazet, m.in. "Mlada Fronta Dnes", "Lidove Noviny", "Hospodarske Noviny", "Tyden". Podobnie jest na Węgrzech, gdzie Niemcy kontrolują "Nepszabadsag", "Vilaggazdasag" czy "Magyar Hirlap". Na Słowacji do niemieckich koncernów należy ponad 30 tytułów. Teraz rozpoczęły one ekspansję na Bałkany oraz kraje nadbałtyckie. Niedawno koncern Westdeutsche Allgemeine Zeitungsverlag kupił najważniejszy dziennik w Serbii i Czarnogórze - "Politika". W efekcie Europa Środkowa zaczyna przypominać niemiecką kolonię prasową. Nie pozostaje to bez wpływu na bieżącą politykę. Najlepszym tego dowodem są zgodne z niemieckim punktem widzenia publikacje w "Mlada Fronta Dnes" czy "Lidovych Novinach", podkreślające krzywdę Niemców wypędzonych z Sudetów, czy nawołujące do anulowania tzw. dekretów Benesza (na mocy których przesiedlono sudeckich Niemców). A to dopiero pierwsze próby wpływania na opinię publiczną w danym kraju. Test na to, jak daleko można się posunąć. - Monopolizacja rynku prasowego jest swego rodzaju blokowaniem ważnej dla społeczeństwa arterii. Ta blokada może się skończyć zawałem pacjenta - mówi Zbigniew Ziobro, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Obcy kapitał nie ma w Niemczech nie tylko szans na monopol, ale nawet na przejęcie konkretnych tytułów. Choć formalnie niemieckie prawo nie zakazuje działalności obcych koncernów medialnych, w praktyce nie pozwalają na to prawa przyznane syndykatom dziennikarzy, drukarzy i wydawców, którzy mogą zablokować (i blokują) każdą próbę przejęcia tytułu przez obcy kapitał.
Nawet Stany Zjednoczone bronią się przed niebezpieczeństwem zdominowania rynku mediów przez obcy kapitał. Rupert Murdoch, aby kupić sieć telewizyjną Fox Network i wytwórnię filmową 20th Century Fox, musiał uzyskać amerykańskie obywatelstwo. Brytyjskie gazety "The Times" oraz "The Sunday Times" mógł kupić tylko dlatego, że w Australii, której jest obywatelem, głową państwa jest brytyjska królowa Elżbieta II (reprezentowana przez generalnego gubernatora). Jednak przejęcie tych gazet było przedmiotem interwencji Komisji Antymonopolowej (ostatecznie zgodzono się na ten zakup z powodu formalnych uchybień we wniosku przeciwko Murdochowi).
Sławomir Sieradzki, współpraca Magda Rychter, Piotr Cywiński (Berlin)
Pełny tekst w najnowszym 1091 numerze "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 20 października.