Poprawność polityczna dotknęła tak wielu dziedzin życia, że naprawdę zaczęła zagrażać zasadzie wolności słowa – mówi prof. Dorothy Bucton James, politolog na College of Connecticut.
Gdzie należy szukać źródeł politycznej poprawności?
Musielibyśmy się cofnąć do lat 60., a nawet 50. XX wieku. Wtedy pojawił się ruch na rzecz poszanowania wolności obywatelskich i Martin Luther King, który okazał się niezwykle sprawny w komunikacji społecznej. Wielu Amerykanów zaczęło rozumieć, że konieczna jest zmiana języka utrwalającego pewne stereotypy. W latach 70. pojawiły się kolejne ruchy mniejszości – latynoskie, azjatyckie, indiańskie, niepełnosprawnych, mniejszości seksualnych czy nowa fala ruchu kobiet. Kolejne grupy przypominały, że były dyskryminowane przez prawo, obyczaje i język. Organizacje skupiające się wokół prześladowanych społeczności przypominały, że całe społeczeństwo jest przesiąknięte stereotypami. Polityczna poprawność w języku miała być odpowiedzią na te problemy. Stąd wysiłek na rzecz zmiany słownictwa, zmiany jego znaczenia, przywiązywania wagi do tego, co się mówi. To miało swoje dobre strony, ale także zupełnie nieoczekiwane skutki uboczne. Jeśli uważamy, że nie można czegoś powiedzieć, to wcale nie znaczy, że ludzie nie czują, że właśnie tak jest. Można czegoś nie móc publicznie wyrazić słowem, ale to wcale nie znaczy, że się tak nie myśli.
I w ten sposób polityczna poprawność staje się własną karykaturą…
Wielu ludzi, nie zmieniając swojego myślenia, stało się po prostu ostrożniejszych w wyrażaniu własnych poglądów.
Polityczna poprawność najczęściej polega na doborze języka pozwalającego na unikanie zadrażnień. Na ile taka postawa utrudnia dyskusję, nie pozwalając na nazywanie rzeczy po imieniu?
Bez wątpienia jest poważnym utrudnieniem szczególnie na kampusach uniwersyteckich. Uczelnie potrafią ostro obchodzić się z ludźmi używającymi dyskryminacyjnego języka, zamiast zająć się działalnością edukacyjną. A przecież studiujący i wykładowcy potrafią sami wyciągać wnioski. Tymczasem polityczna poprawność dotknęła tak wielu dziedzin życia, że naprawdę zaczęła zagrażać zasadzie wolności słowa. Nie można zmienić ludzkich postaw, jeśli nie będzie głębokiej dyskusji na dany temat. Na wielu uczelniach ludzie nie mogą się wypowiadać swobodnie. Dotyczy to zarówno studentów, jak i kadry naukowej.
Polityczną poprawność widać chyba jednak najlepiej w życiu politycznym...
(...)
Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od poniedziałku dostępny będzie w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Musielibyśmy się cofnąć do lat 60., a nawet 50. XX wieku. Wtedy pojawił się ruch na rzecz poszanowania wolności obywatelskich i Martin Luther King, który okazał się niezwykle sprawny w komunikacji społecznej. Wielu Amerykanów zaczęło rozumieć, że konieczna jest zmiana języka utrwalającego pewne stereotypy. W latach 70. pojawiły się kolejne ruchy mniejszości – latynoskie, azjatyckie, indiańskie, niepełnosprawnych, mniejszości seksualnych czy nowa fala ruchu kobiet. Kolejne grupy przypominały, że były dyskryminowane przez prawo, obyczaje i język. Organizacje skupiające się wokół prześladowanych społeczności przypominały, że całe społeczeństwo jest przesiąknięte stereotypami. Polityczna poprawność w języku miała być odpowiedzią na te problemy. Stąd wysiłek na rzecz zmiany słownictwa, zmiany jego znaczenia, przywiązywania wagi do tego, co się mówi. To miało swoje dobre strony, ale także zupełnie nieoczekiwane skutki uboczne. Jeśli uważamy, że nie można czegoś powiedzieć, to wcale nie znaczy, że ludzie nie czują, że właśnie tak jest. Można czegoś nie móc publicznie wyrazić słowem, ale to wcale nie znaczy, że się tak nie myśli.
I w ten sposób polityczna poprawność staje się własną karykaturą…
Wielu ludzi, nie zmieniając swojego myślenia, stało się po prostu ostrożniejszych w wyrażaniu własnych poglądów.
Polityczna poprawność najczęściej polega na doborze języka pozwalającego na unikanie zadrażnień. Na ile taka postawa utrudnia dyskusję, nie pozwalając na nazywanie rzeczy po imieniu?
Bez wątpienia jest poważnym utrudnieniem szczególnie na kampusach uniwersyteckich. Uczelnie potrafią ostro obchodzić się z ludźmi używającymi dyskryminacyjnego języka, zamiast zająć się działalnością edukacyjną. A przecież studiujący i wykładowcy potrafią sami wyciągać wnioski. Tymczasem polityczna poprawność dotknęła tak wielu dziedzin życia, że naprawdę zaczęła zagrażać zasadzie wolności słowa. Nie można zmienić ludzkich postaw, jeśli nie będzie głębokiej dyskusji na dany temat. Na wielu uczelniach ludzie nie mogą się wypowiadać swobodnie. Dotyczy to zarówno studentów, jak i kadry naukowej.
Polityczną poprawność widać chyba jednak najlepiej w życiu politycznym...
(...)
Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od poniedziałku dostępny będzie w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.