Dość rozkradania – to główne hasło, które można usłyszeć w Erywaniu i innych ormiańskich miastach. Najpierw setki, później tysiące ludzi wyszły zaprotestować przeciwko podwyżce o 16,5 proc. cen na energię elektryczną. Popularne hashtagi #ElectroYerevan czy #ElektroMajdan szczególnie elektryzują atmosferę na Kremlu. Armenia, którą Rosja traktuje jak swoją prowincję, to kolejny postradziecki kraj, w którym do głosu dochodzi nowe pokolenie. Młodzi Ormianie, podobnie jak ich rówieśnicy z Ukrainy, Gruzji, Mołdawii i Białorusi, już nie chcą żyć w oligarchicznym ustroju, który narzuca i wspiera Rosja. Jeśli nic się nie zmieni, to wschodnią Europę i Zakaukazie czeka kolejna fala protestów, podobnych do tych, które wstrząsały obszarem postsowieckim w latach 90.
Zaczęło się 19 czerwca na placu Wolności w Erywaniu. Po kilku dniach protesty trwały już w trzech największych miastach. Prezydent Serż Sarkisjan od ignorowania przeszedł do straszenia użyciem siły. Demonstracje nie ucichły i 23 czerwca w ruch poszły armatki wodne. Policjanci pałowali i wciągali ludzi do swoich samochodów. Żeby zdjęcia z pacyfikacji nie trafiły do mediów, policjanci wyszarpywali i niszczyli telefony i aparaty. Następnego dnia na placu Bagramiana pojawiło się ok. 10 tys. wściekłych na władze Ormian. A Sarkisjan, rozumiejąc, że popełnia ten sam błąd co swego czasu Wiktor Janukowycz na Ukrainie, natychmiast zmienił strategię i zaproponował negocjacje.
DOBRA MOSKWA
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.