Podczas niedawnej wizyty w Polsce prof. Eric Maskin, laureat Nagrody Nobla z ekonomii z 2007 r., powiedział, że obecna sytuacja kryzysowa w Europie wymaga niestandardowych działań. Doprecyzował, że chodzi głównie o uzupełnienie strefy euro jednolitym obszarem politycznym, a zwłaszcza fiskalnym. Co więcej, miałby to być obszar, w którym o kształcie polityki fiskalnej nie decydowałyby najsilniejsze państwa, ale odbywałoby się to w bardziej demokratyczny sposób i z większym udziałem Parlamentu Europejskiego. Byłby to koniec dominacji Niemiec w kreowaniu polityki europejskiej. Zgoda Angeli Merkel na kolejne wsparcie Grecji jest krokiem w tym kierunku, a więc to nie Grecja jest największym przegranym porozumienia z Brukseli, ale Berlin.
Ugoda między Grecją a jej głównymi wierzycielami sprowadza się w uproszczeniu do dalszych transferów do Hellady w zamian za zgodę Aten na reformy. Przekazywane mają być pieniądze podatników niemieckich, holenderskich czy fińskich, którzy trwającej od miesięcy reanimacji Grecji mają coraz bardziej dość. Paradoksalnie jednak może to być początek budowania unii fiskalnej w Europie – ci, którzy na wprowadzeniu euro zyskali najbardziej (m.in. Niemcy, zwiększając eksport do państw południa Europy), transferują środki finansowe do tych, którzy pośrednio tę ekspansję umożliwili (w okresie pierwszych dziesięciu lat członkostwa w strefie euro popyt wewnętrzny w Grecji wzrósł o ponad 36 proc. i był napędzany konsumpcją towarów z importu, w tym z Niemiec). W pewnym momencie tego rodzaju nierównowagi w gospodarce eurolandu stały się niemożliwe do utrzymania, a skoro równoważenie nie mogło się odbywać przez zmiany cen walut (bo unia walutowa), to pojawiały się w systemie oczekiwania na dochodzenie do równowagi przez transfery fiskalne (zwane programami pomocowymi dla Grecji, Hiszpanii czy Portugalii).
W tym kontekście rozumowanie Berlina podczas negocjacji mogło być takie: zgódźmy się na kolejny zastrzyk finansowy dla Grecji, nawet łamiąc głoszone przez nas zasady, ale dzięki temu utrzymajmy kontrolę (według mnie coraz bardziej iluzoryczną) nad integracją europejską. Berlin mógł się też bać, że jeśli kolejnego bailoutu nie będzie, to upadek Grecji wzmocni tych, którzy dominacji Niemiec obawiają się coraz bardziej (stąd tak zażyłe relacje między Hollandem a Tsiprasem) i którzy mogliby zacząć szyć unię fiskalną na własną bardziej demokratyczną miarę. Głos Niemiec wtedy mniej by się liczył. Ale to Niemcy, wydając zgodę na kolejne transfery dla Grecji, umożliwiły zwrot Europy w kierunku właśnie takiej unii fiskalnej. Stąd przegrana Berlina, która może oznaczać początek końca dominacji Angeli Merkel w niemieckiej polityce.
Z ostatniego porozumienia nikt nie jest zadowolony, stąd nie będzie ono trwałe i nadal zaufanie Europy do Niemiec będzie coraz mniejsze, ale Niemców do Europy również. Trudno przewidzieć, czym to się skończy. Porwana przez Zeusa Europa znowu zaczęła szukać swojego królestwa i chichotem historii jest to, że po raz kolejny to Ateny odgrywają w tej opowieści pierwszorzędną rolę. ■
* Kierownik Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.