Manhattan. Na rogu Broadwayu i 34. ulicy 12-letni syn namawia mnie, by zajrzeć do sklepu z grami komputerowymi. I oto jest. Na jednej z głównych półek stoi nasz polski „Wiedźmin”. Kosztuje 59,99 dolarów i konkuruje z najlepszymi na świecie. Jestem dumny. Polska firma na niezwykle wymagającym, innowacyjnym, technologicznie zaawansowanym rynku dokonała wielkiej rzeczy.
Chwilę później dochodzę do skrzyżowania Broadwayu z 45. ulicą, gdzie zaczyna się Times Square. Każdy, kto tu był, wie, że jest to miejsce, które śmiało można nazwać centrum naszego nowoczesnego świata. Obserwuję niezliczone reklamy, jakie wyświetlane są na nieskończenie wielu ekranach, często wielkością przewyższające spore budynki.
Serena Williams reklamuje słuchawki. Jak wyjaśnia mój syn, to „beatsy, najlepsze słuchawki na świecie”. Producentem jest amerykańska firma Beats Electronics. Obok na ekranie zasuwa japońska mazda. Nieopodal niemieckie mercedes i audi. Na poziomie ulicy gigantyczny dom handlowy firmy Toys „R” Us. To sieć sklepów z zabawkami z siedzibą w Wayne w pobliskim New Jersey. Swoje sklepy ma w Europie (wchodzi też do Polski), Ameryce Północnej, Australii, Azji i Afryce.
Na jednym z budynków olbrzymie logo H&M.To szwedzka firma odzieżowa z siedzibą w Sztokholmie. Jej założyciel Erling Persson wyjechał w 1946 r. do USA, skąd wrócił z pomysłem utworzenia sklepu, który oferowałby wysokiej jakości ubrania w korzystnej cenie. Dziś to globalna marka. Wracając do Broadwayu, na wysokości 40. ulicy mieści się trzypiętrowy dom handlowy tej firmy.
Po wiedźminowej dumie przychodzi gorzka pigułka. Polska, mająca 21. gospodarkę na świecie, nie ma ani jednej marki, która byłaby rozpoznawalna nawet nie globalnie, ale choćby dość powszechnie.
Wierzę, że nasza przedsiębiorczość, dynamizm, ambicja zaowocują wcześniej czy później tym, że na Times Square zabłyśnie reklama polskiej firmy. By tak jednak było, musimy uświadomić sobie, że zależy to w dużej mierze od nas, ale i od polityki, jaką prowadzi nasz rząd. Kapitał ma narodowość, a firmy nie zabiegają wyłącznie o zysk, ale liczą się też z tym, jakie jest jego pochodzenie.
Gdy w 1998 r. doszło do fuzji producentów samochodów – niemieckiego Daimler-Benz i amerykańskiego Chryslera – która de facto była przejęciem tej drugiej firmy przez pierwszą, w ciągu kilku lat Niemcy zyskali w zarządzie zdecydowaną przewagę. Na ok. 11 obywateli Niemiec przypadało zaledwie jeden-dwóch Amerykanów. Gdy jednak po 2009 r. to Fiat stał się głównym udziałowcem Chryslera (wcześniej pozbyli się go Niemcy), jego nowym dyrektorem został Sergio Marchionne, dyrektor generalny włoskiego koncernu. Włoskiego patriotyzmu gospodarczego doświadczyliśmy także my, gdy z Tychów do Italii przeniesiono, mimo wysokiej opłacalności, produkcję fiata panda.
Ryszard Florek, niedawny laureat Nagrody Kisiela, prezes Fakro – jednej z nielicznych polskich firm o zasięgu globalnym – niezmordowanie powtarza, że powinniśmy kierować się w naszych decyzjach patriotyzmem gospodarczym. Przyznają to nawet, choć nieco mniej głośno, prezesi zagranicznych banków działających w Polsce. Dlaczego? Bo bez własnych, globalnych, rozpoznawalnych, innowacyjnych marek Polska skazana będzie na gospodarczy dryf. Tam, gdzie firmą się zarządza, tam są laboratoria, technologie, najlepsze miejsca pracy i zyski.
Czas po 26 latach od upadku PRL zdać sobie z tego sprawę. Gdy tak się stanie, wierzę, że jeszcze ja doczekam reklamy polskiej firmy na Times Square. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.