W powodzi głupich i jeszcze głupszych wyborczych inicjatyw podatkowych warto realistycznie przyjrzeć się temu, co już mamy i co możemy mieć. Politycy zamiast rozdawnictwem muszą się zająć naprawą gospodarki.
Nie ma dobrych podatków – jak pisał francuski filozof przedsiębiorca Jean-Baptiste Say. Wszystkie są złe. Ale jakieś podatki do Skarbu Państwa płynąć muszą – choćby na wypłatę emerytur, do której państwo się zobowiązało. Z całego zła podatek przychodowy od spółek jest lepszy od ściągania z nich podatku dochodowego. A w szczególności lepszy od podatku dochodowego od wynagrodzeń osób fizycznych – szczególnie młodych ludzi wchodzących w wiek produkcyjny i reprodukcyjny.
Działalność gospodarczą prowadzi się dla zysku. Przedsiębiorcy są chciwi. Nie zakładają firm po to, żeby stworzyć miejsca pracy. Chcą zarobić. Skoro więc 2/3 zarejestrowanych w Polsce spółek nie płaci podatku dochodowego, bo nie osiąga zysku tylko stratę, to znaczy, że prowadzą one działalność charytatywną? Czy może ich realny zysk jest w kosztach podatkowych? Optuję za tym drugim.
Za dostęp do zasobów się płaci
Atrakcyjność danego kraju jako miejsca prowadzenia działalności gospodarczej zależy od zasobów naturalnych, zasobów ludzkich (ilość i jakość), położenia geograficznego (odległość od szlaków handlowych, źródeł zaopatrzenia i rynków zbytu), kosztów energii, infrastruktury technicznej (drogi, kolej, lotniska i porty), infrastruktury prawnej.
Za dostęp do tych zasobów trzeba płacić. Jak się w jakimś kraju wydobywa surowce, to się płaci podatki od kopalin. Więc jak się w jakimś kraju chce mieć dostęp do jego zasobów ludzkich, infrastrukturalnych i renty geograficznej, to też powinno się za to zapłacić. Trzeba tylko i wyłącznie skalkulować odpowiednio rentowność działalności i w marżach uwzględnić także koszty podatkowe. Bo podatek dla państwa jest kosztem prowadzenia działalności w danym kraju – podobnie jak zapłata dla dostawców i pracowników.
Podobno jak ktoś inwestuje, to nie powinien płacić podatku, bo nie ma zysków. Tworzy jednak miejsca pracy, a zatrudnieni przez niego ludzie płacą podatki dochodowe i konsumują, więc płacą też podatki pośrednie. Ale przecież z jakichś powodów inwestuje właśnie w tym, a nie innym miejscu. Niech zainwestuje na Kajmanach. Może tam przecież zbudować sieć dyskontów, fabrykę AGD czy samochodów. Ale przecież nie buduje ich na Kajmanach, gdzie nie ma podatku dochodowego, tylko akurat w Polsce. Dlaczego? Właśnie dla zasobów, które są w Polsce, a których nie ma na Kajmanach.
Jednak 66 proc. działających w Polsce spółek nie płaci podatku – mają stratę podatkową. Co ciekawe, bez względu na to, ile wynosiła stawka CIT, przychody Skarbu Państwa z tego podatku nie przekraczały 0,5 proc. przychodów osiąganych przez podatników tego podatku. Nie miało znaczenia, czy stawka wynosiła 40 proc. (jak w latach 1992-1996), czy 19 proc. – jak obecnie. Znamienne.
Lepszy podatek od przychodów
Powiedzmy otwarcie: podatki dochodowe to złe podatki. Żeby nie móc robić trików z interpretacją na gruncie podatkowym, możemy specjalnie w tym celu zdefiniować pojęcie transakcji handlowej i to ona będzie podstawą rozliczeń między kontrahentami oraz między nimi a fiskusem.
Wszystkim, którzy narzekają na rujnujące firmy konsekwencje podatku przychodowego, zwrócę nieśmiało uwagę, że takiej Biedronce – o której wspominali i premier Ewa Kopacz, i prezes PiS Jarosław Kaczyński – już zdarzało się płacić w Polsce podatek CIT w wysokości prawie 1 proc. przychodu ze sprzedaży (np. w 2011 r.). Jak trzeba, to zapłaci i 1,5 proc. Tym bardziej że nie będzie musiała ponosić ryzyka związanego z ustalaniem kosztów uzyskania przychodu, zatrudniania specjalistów od cen transferowych i prowadzenia podwójnej księgowości.
Przeciwnicy obciążania sprzedawców podatkiem od przychodów, twierdzą, że produkty wytwarzane w Polsce będą droższe od importowanych. Przypomnę, że mówimy o hipotetycznym podniesieniu ceny o 1-1,5 proc. versus znacznie wyższe koszty wytwarzania we wszystkich innych krajach, poza Azją i Afryką. Ale wówczas dochodzą koszty transportu. Więc te 1-1,5 proc., gdyby to miało nastąpić w ten sposób, że każdy wytwórca w Polsce doliczy do swojej ceny ten nowy podatek, oznacza tak mały poziom wrażliwości dla kształtowania ceny, że aż nie wart jest rozważania.
Oszczędności nie tylko na doradcach
Ale reforma podatkowa musi być kompleksowa – zgodnie z teorią szwedzkiego socjalisty Gunara Myrdala, notabene laureata nagrody Nobla z ekonomii z 1974 r., którą otrzymał wraz z przedstawicielem liberalnej szkoły austriackiej Friedrichem Hayekiem.
Podatnicy coś tracą, ale też coś zyskują: Biedronka zatrudnia ok. 47 tys. pracowników. Zmiana systemu opodatkowania ich pracy sprawi, że średnio za każdego zapłaci ona ok. 75 zł miesięcznie mniej. Rocznie da jej to oszczędności rzędu 40 mln zł z tytułu samych kosztów zatrudnienia. Nie wiem, ile Biedronka wydaje na doradców podatkowych – ale po zmianach będzie wydawała znacznie mniej. Podobnie będzie z personelem zajmującym się rozliczeniami składek i podatków pracowników. Średnia stawka firm zajmujących się zewnętrzną rachubą płac wynosi ok. 50 zł za pracownika miesięcznie. Przy 47 tys. pracowników Biedronka ociera się o koszt 30 mln zł rocznie (to 10 proc. podatku, który płaci) za prowadzenie rachuby płac. Podatek od funduszu wynagrodzeń obliczy jedna osoba!
Dlatego pozwolę sobie postawić odważną tezę, że Biedronka nie przeprowadzi integracji pionowej – to znaczy nie kupi kutrów, nie zatrudni rybaków, nie kupi też zakładów przetwórstwa rybnego, producenta linii do pakowania ryb w puszki ani huty produkującej blachę na te puszki, żeby sprzedawać u siebie w sklepach makrelę w puszkach.
I jeszcze pozwolę sobie postawić drugą tezę, że Jeronimo Martins nie zrobi w Biedronkach sprzedaży komisowej puszek z rybami, żeby zapłacić jedynie 1,5 proc. podatku od przychodu z pośrednictwa komisowego. A jak tak zrobi, to producent rybek w puszce zapłaci 1,5 proc. od ceny komisowej z Biedronki. I nie będzie mógł prowadzić u siebie komisu ze sprzedażą puszek do rybek. Producenta tych puszek też raczej nie kupi – nie mówiąc już o hucie produkującej blachę na te puszki.
Wzrośnie siła nabywcza
Jan Statystyczny ma dziś wynagrodzenie netto 2850 zł. Przyjmijmy, że je wydaje w całości. Po uwzględnieniu zakupów towarów i usług z różną stawką VAT, jego siła nabywcza netto wynosi 2456,50 zł. Po zmianie systemu podatkowego, kiedy każdy dostawca dołoży 1 proc. do swojej ceny sprzed zmiany, to cena netto wzrośnie w Biedronce z 2456,50 zł na 2502 zł. O 45,50 zł. Jeśli VAT po zmianie systemu będzie wynosił 20 proc., to cena brutto wyniesie 3002 zł. A wynosiła 2850 zł. Wzrośnie o 152 zł.
A teraz druga strona medalu: po likwidacji PIT i składek na ZUS oraz wprowadzeniu podatku od funduszu wynagrodzeń w wysokości 25 proc., 47 tys. pracowników Biedronki otrzyma wyższą pensję netto o ponad 400 zł miesięcznie. Janowi Statystycznemu zostanie więcej prawie o 600 zł.
Zakładam jednak, że zostanie mu więcej. Decyduje o tym elastyczność cenowa popytu. Nawet jeśli on się zwiększy, to nie wszystkim uda się podwyższyć ceny o ten 1 proc. Wielu nie będzie nawet próbowało – bo o klienta w Polsce rywalizuje się ceną. Nie będzie też musiało, bo sami zyskają na obniżeniu kosztów pracy, obsługi księgowej i prawnej oraz na wyeliminowaniu ryzyka podatkowego.
Ale na tym nie koniec sprzężenia zwrotnego istotnego dla gospodarki. Pracownicy Biedronki będą dysponować kwotą ponad 225 mln zł rocznie większą niż dotychczas. Można założyć, że większość wydadzą w Polsce. Do Skarbu Państwa wpłynie z tego powodu 45 mln zł podatku VAT (jak będzie jednolita stawka 20 proc.) i prawie 2,5 mln podatku przychodowego (1 proc.) od tych podatników, u których pracownicy Biedronki wydadzą te 225 mln zł. Z przepływem pieniędzy w gospodarce jest jak z wodą w przyrodzie. Liczy się nie tylko, ile wpływa do zbiornika, lecz także którędy i jak dużymi strumieniami.
Działalność gospodarczą prowadzi się dla zysku. Przedsiębiorcy są chciwi. Nie zakładają firm po to, żeby stworzyć miejsca pracy. Chcą zarobić. Skoro więc 2/3 zarejestrowanych w Polsce spółek nie płaci podatku dochodowego, bo nie osiąga zysku tylko stratę, to znaczy, że prowadzą one działalność charytatywną? Czy może ich realny zysk jest w kosztach podatkowych? Optuję za tym drugim.
Za dostęp do zasobów się płaci
Atrakcyjność danego kraju jako miejsca prowadzenia działalności gospodarczej zależy od zasobów naturalnych, zasobów ludzkich (ilość i jakość), położenia geograficznego (odległość od szlaków handlowych, źródeł zaopatrzenia i rynków zbytu), kosztów energii, infrastruktury technicznej (drogi, kolej, lotniska i porty), infrastruktury prawnej.
Za dostęp do tych zasobów trzeba płacić. Jak się w jakimś kraju wydobywa surowce, to się płaci podatki od kopalin. Więc jak się w jakimś kraju chce mieć dostęp do jego zasobów ludzkich, infrastrukturalnych i renty geograficznej, to też powinno się za to zapłacić. Trzeba tylko i wyłącznie skalkulować odpowiednio rentowność działalności i w marżach uwzględnić także koszty podatkowe. Bo podatek dla państwa jest kosztem prowadzenia działalności w danym kraju – podobnie jak zapłata dla dostawców i pracowników.
Podobno jak ktoś inwestuje, to nie powinien płacić podatku, bo nie ma zysków. Tworzy jednak miejsca pracy, a zatrudnieni przez niego ludzie płacą podatki dochodowe i konsumują, więc płacą też podatki pośrednie. Ale przecież z jakichś powodów inwestuje właśnie w tym, a nie innym miejscu. Niech zainwestuje na Kajmanach. Może tam przecież zbudować sieć dyskontów, fabrykę AGD czy samochodów. Ale przecież nie buduje ich na Kajmanach, gdzie nie ma podatku dochodowego, tylko akurat w Polsce. Dlaczego? Właśnie dla zasobów, które są w Polsce, a których nie ma na Kajmanach.
Jednak 66 proc. działających w Polsce spółek nie płaci podatku – mają stratę podatkową. Co ciekawe, bez względu na to, ile wynosiła stawka CIT, przychody Skarbu Państwa z tego podatku nie przekraczały 0,5 proc. przychodów osiąganych przez podatników tego podatku. Nie miało znaczenia, czy stawka wynosiła 40 proc. (jak w latach 1992-1996), czy 19 proc. – jak obecnie. Znamienne.
Lepszy podatek od przychodów
Powiedzmy otwarcie: podatki dochodowe to złe podatki. Żeby nie móc robić trików z interpretacją na gruncie podatkowym, możemy specjalnie w tym celu zdefiniować pojęcie transakcji handlowej i to ona będzie podstawą rozliczeń między kontrahentami oraz między nimi a fiskusem.
Wszystkim, którzy narzekają na rujnujące firmy konsekwencje podatku przychodowego, zwrócę nieśmiało uwagę, że takiej Biedronce – o której wspominali i premier Ewa Kopacz, i prezes PiS Jarosław Kaczyński – już zdarzało się płacić w Polsce podatek CIT w wysokości prawie 1 proc. przychodu ze sprzedaży (np. w 2011 r.). Jak trzeba, to zapłaci i 1,5 proc. Tym bardziej że nie będzie musiała ponosić ryzyka związanego z ustalaniem kosztów uzyskania przychodu, zatrudniania specjalistów od cen transferowych i prowadzenia podwójnej księgowości.
Przeciwnicy obciążania sprzedawców podatkiem od przychodów, twierdzą, że produkty wytwarzane w Polsce będą droższe od importowanych. Przypomnę, że mówimy o hipotetycznym podniesieniu ceny o 1-1,5 proc. versus znacznie wyższe koszty wytwarzania we wszystkich innych krajach, poza Azją i Afryką. Ale wówczas dochodzą koszty transportu. Więc te 1-1,5 proc., gdyby to miało nastąpić w ten sposób, że każdy wytwórca w Polsce doliczy do swojej ceny ten nowy podatek, oznacza tak mały poziom wrażliwości dla kształtowania ceny, że aż nie wart jest rozważania.
Oszczędności nie tylko na doradcach
Ale reforma podatkowa musi być kompleksowa – zgodnie z teorią szwedzkiego socjalisty Gunara Myrdala, notabene laureata nagrody Nobla z ekonomii z 1974 r., którą otrzymał wraz z przedstawicielem liberalnej szkoły austriackiej Friedrichem Hayekiem.
Podatnicy coś tracą, ale też coś zyskują: Biedronka zatrudnia ok. 47 tys. pracowników. Zmiana systemu opodatkowania ich pracy sprawi, że średnio za każdego zapłaci ona ok. 75 zł miesięcznie mniej. Rocznie da jej to oszczędności rzędu 40 mln zł z tytułu samych kosztów zatrudnienia. Nie wiem, ile Biedronka wydaje na doradców podatkowych – ale po zmianach będzie wydawała znacznie mniej. Podobnie będzie z personelem zajmującym się rozliczeniami składek i podatków pracowników. Średnia stawka firm zajmujących się zewnętrzną rachubą płac wynosi ok. 50 zł za pracownika miesięcznie. Przy 47 tys. pracowników Biedronka ociera się o koszt 30 mln zł rocznie (to 10 proc. podatku, który płaci) za prowadzenie rachuby płac. Podatek od funduszu wynagrodzeń obliczy jedna osoba!
Dlatego pozwolę sobie postawić odważną tezę, że Biedronka nie przeprowadzi integracji pionowej – to znaczy nie kupi kutrów, nie zatrudni rybaków, nie kupi też zakładów przetwórstwa rybnego, producenta linii do pakowania ryb w puszki ani huty produkującej blachę na te puszki, żeby sprzedawać u siebie w sklepach makrelę w puszkach.
I jeszcze pozwolę sobie postawić drugą tezę, że Jeronimo Martins nie zrobi w Biedronkach sprzedaży komisowej puszek z rybami, żeby zapłacić jedynie 1,5 proc. podatku od przychodu z pośrednictwa komisowego. A jak tak zrobi, to producent rybek w puszce zapłaci 1,5 proc. od ceny komisowej z Biedronki. I nie będzie mógł prowadzić u siebie komisu ze sprzedażą puszek do rybek. Producenta tych puszek też raczej nie kupi – nie mówiąc już o hucie produkującej blachę na te puszki.
Wzrośnie siła nabywcza
Jan Statystyczny ma dziś wynagrodzenie netto 2850 zł. Przyjmijmy, że je wydaje w całości. Po uwzględnieniu zakupów towarów i usług z różną stawką VAT, jego siła nabywcza netto wynosi 2456,50 zł. Po zmianie systemu podatkowego, kiedy każdy dostawca dołoży 1 proc. do swojej ceny sprzed zmiany, to cena netto wzrośnie w Biedronce z 2456,50 zł na 2502 zł. O 45,50 zł. Jeśli VAT po zmianie systemu będzie wynosił 20 proc., to cena brutto wyniesie 3002 zł. A wynosiła 2850 zł. Wzrośnie o 152 zł.
A teraz druga strona medalu: po likwidacji PIT i składek na ZUS oraz wprowadzeniu podatku od funduszu wynagrodzeń w wysokości 25 proc., 47 tys. pracowników Biedronki otrzyma wyższą pensję netto o ponad 400 zł miesięcznie. Janowi Statystycznemu zostanie więcej prawie o 600 zł.
Zakładam jednak, że zostanie mu więcej. Decyduje o tym elastyczność cenowa popytu. Nawet jeśli on się zwiększy, to nie wszystkim uda się podwyższyć ceny o ten 1 proc. Wielu nie będzie nawet próbowało – bo o klienta w Polsce rywalizuje się ceną. Nie będzie też musiało, bo sami zyskają na obniżeniu kosztów pracy, obsługi księgowej i prawnej oraz na wyeliminowaniu ryzyka podatkowego.
Ale na tym nie koniec sprzężenia zwrotnego istotnego dla gospodarki. Pracownicy Biedronki będą dysponować kwotą ponad 225 mln zł rocznie większą niż dotychczas. Można założyć, że większość wydadzą w Polsce. Do Skarbu Państwa wpłynie z tego powodu 45 mln zł podatku VAT (jak będzie jednolita stawka 20 proc.) i prawie 2,5 mln podatku przychodowego (1 proc.) od tych podatników, u których pracownicy Biedronki wydadzą te 225 mln zł. Z przepływem pieniędzy w gospodarce jest jak z wodą w przyrodzie. Liczy się nie tylko, ile wpływa do zbiornika, lecz także którędy i jak dużymi strumieniami.