- Polacy są znudzeni, bo cały czas się dowiadują, kto kogo nie lubi. Nas to naprawdę nie musi obchodzić. Można prywatnie nie zapraszać się nawzajem na imieniny, albo w Sowie i Przyjaciołach opowiadać przy kielichu kto jest zły. W formalnych sytuacjach trzymajmy się jednak mniej emocjonalnych realiów - mówi o kampanii wyborczej w wykonaniu Platformy Obywatelskiej dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz w rozmowie z "Wprost".
Łukasz Grzegorczyk, „Wprost”: Jak ocenia pani obecność na listach PO Grzegorza Napieralskiego, Michała Mazowieckiego i Ludwika Dorna?
Dr Ewa Pietrzyk Zieniewicz: Jestem tak jak wszyscy zaskoczona. Platforma zawsze była partią eklektyczną, ale w tej chwili rozszerza się w sposób zdumiewający. Pani premier broni tezy, że wszyscy rozsądni Polacy mogą znaleźć w niej miejsce. Patrząc z perspektywy tych panów można zapytać, jak tłumaczą swoją decyzję? Bo chyba nie nagłym ideologicznym zwrotem. Ich wyjaśnienia zawierają zbyt dużo górnolotnej składni. W tym przypadku można posłużyć się inną logiką. Lepiej jest w parlamencie być niż nie być, zwłaszcza jeśli jest się zawodowym politykiem.
Platforma jest słusznie krytykowana za te polityczne transfery?
Platforma źle prowadzi swoją politykę wizerunkową. Środowe przemówienie pani premier było ekspresywne i atakujące. W kampanii więcej trzeba mówić o zamiarach własnych a nie o tym, jak paskudny jest prezes Kaczyński.
Straszenie PiS-em już nie skutkuje?
Z programem PiS-u można się nie zgadzać, bo powstaje pytanie, za co chcą oni zrealizować swoje obietnice. Potrzeba jednak więcej ekonomii i zdroworozsądkowego podejścia do obietnic programowych, a mniej personalnych przepychanek. Polacy są znudzeni, bo cały czas się dowiadują, kto kogo nie lubi. Nas to naprawdę nie musi obchodzić. Można prywatnie nie zapraszać się nawzajem na imieniny, albo w Sowie i Przyjaciołach opowiadać przy kielichu kto jest zły. W formalnych sytuacjach trzymajmy się jednak mniej emocjonalnych realiów.
O nowych nabytkach PO mówił m.in. Stefan Niesiołowski. Ludwika Dorna nazwał kilka lat temu „nieukiem” i „obłudnikiem”. Dał się ponieść emocjom?
Pan Niesiołowski powiedział też, że jeśli ktoś taki chciałby dostać się do PO, wtedy on zalegnie na progu tak jak Rejtan. Kiedy jest zbyt wiele ekspresji, potem trzeba pochylić głowę i się wstydzić. Nasza polityka zawsze była personalna, ale teraz mamy tego nadmiar. To pojawiało się już w kampanii prezydenckiej. Teraz Platforma podejmuje wątek i człowiek jest zażenowany, nawet komentując takie rzeczy.
Czyli w kampanii wyborczej jest za mało konkretów, a za dużo przepychanek?
To byłby frazes. Są konkrety, ale wzięte z życiorysów i bardzo personalne. Dowiadujemy się, kto miał kochankę, kto należał do PZPR, albo kto zmienił żonę, a wcześniej chodził w pierwszym szeregu manifestacji na rzecz rodziny i wartości katolickich. To są informacje dla bulwarówek. Trwa kampania wyborcza, która powinna być merytoryczna. Konkret powinien skupiać się wokół tego, które obietnice są realne, a które księżycowe. Przepychanki będą zawsze, ponieważ zawodowi politycy walczą o miejsca w parlamencie. Układanie list wyborczych musi budzić komentarze. Partie nie pilnują jednak swoich wizerunków i do opinii publicznej wychodzi „paskudna kuchnia”.
W jaki sposób dyskusja o listach wpływa na poparcie?
Wszystko zależy od tego jak jest ona prowadzona. Przez tą, którą mamy teraz, niektórzy mogą czuć się zażenowani. Podejrzewam, że może się to odbić na frekwencji. Odwracamy się od polityki.
W tym momencie warto wierzyć sondażom?
Teraz na pewno nie. Zbliżone realne poparcie można pokazać mniej więcej trzy tygodnie przed wyborami. W polityce nastroje są zmienne. W tej chwili czekamy, czy wyskoczy jakaś nowa afera. Pojawiły się taśmy z panem Krzysztofem Kwiatkowskim, które są dawkowane. Tych materiałów może być przecież więcej.
Jaką strategię powinna przyjąć PO, aby odbudować poparcie?
Nie mnie doradzać pani premier. Mogę jednak stwierdzić, że warto byłoby przyjąć w ogóle jakąś strategię, bo obecnie konsekwentnego planu w PO nie widzę. Obserwujemy jedynie ostrą wymianę zdań, a nie jakąś dobrą koncepcję. Patrząc z tej perspektywy, znacznie bardziej poukładana jest kampania PiS.
Dr Ewa Pietrzyk Zieniewicz: Jestem tak jak wszyscy zaskoczona. Platforma zawsze była partią eklektyczną, ale w tej chwili rozszerza się w sposób zdumiewający. Pani premier broni tezy, że wszyscy rozsądni Polacy mogą znaleźć w niej miejsce. Patrząc z perspektywy tych panów można zapytać, jak tłumaczą swoją decyzję? Bo chyba nie nagłym ideologicznym zwrotem. Ich wyjaśnienia zawierają zbyt dużo górnolotnej składni. W tym przypadku można posłużyć się inną logiką. Lepiej jest w parlamencie być niż nie być, zwłaszcza jeśli jest się zawodowym politykiem.
Platforma jest słusznie krytykowana za te polityczne transfery?
Platforma źle prowadzi swoją politykę wizerunkową. Środowe przemówienie pani premier było ekspresywne i atakujące. W kampanii więcej trzeba mówić o zamiarach własnych a nie o tym, jak paskudny jest prezes Kaczyński.
Straszenie PiS-em już nie skutkuje?
Z programem PiS-u można się nie zgadzać, bo powstaje pytanie, za co chcą oni zrealizować swoje obietnice. Potrzeba jednak więcej ekonomii i zdroworozsądkowego podejścia do obietnic programowych, a mniej personalnych przepychanek. Polacy są znudzeni, bo cały czas się dowiadują, kto kogo nie lubi. Nas to naprawdę nie musi obchodzić. Można prywatnie nie zapraszać się nawzajem na imieniny, albo w Sowie i Przyjaciołach opowiadać przy kielichu kto jest zły. W formalnych sytuacjach trzymajmy się jednak mniej emocjonalnych realiów.
O nowych nabytkach PO mówił m.in. Stefan Niesiołowski. Ludwika Dorna nazwał kilka lat temu „nieukiem” i „obłudnikiem”. Dał się ponieść emocjom?
Pan Niesiołowski powiedział też, że jeśli ktoś taki chciałby dostać się do PO, wtedy on zalegnie na progu tak jak Rejtan. Kiedy jest zbyt wiele ekspresji, potem trzeba pochylić głowę i się wstydzić. Nasza polityka zawsze była personalna, ale teraz mamy tego nadmiar. To pojawiało się już w kampanii prezydenckiej. Teraz Platforma podejmuje wątek i człowiek jest zażenowany, nawet komentując takie rzeczy.
Czyli w kampanii wyborczej jest za mało konkretów, a za dużo przepychanek?
To byłby frazes. Są konkrety, ale wzięte z życiorysów i bardzo personalne. Dowiadujemy się, kto miał kochankę, kto należał do PZPR, albo kto zmienił żonę, a wcześniej chodził w pierwszym szeregu manifestacji na rzecz rodziny i wartości katolickich. To są informacje dla bulwarówek. Trwa kampania wyborcza, która powinna być merytoryczna. Konkret powinien skupiać się wokół tego, które obietnice są realne, a które księżycowe. Przepychanki będą zawsze, ponieważ zawodowi politycy walczą o miejsca w parlamencie. Układanie list wyborczych musi budzić komentarze. Partie nie pilnują jednak swoich wizerunków i do opinii publicznej wychodzi „paskudna kuchnia”.
W jaki sposób dyskusja o listach wpływa na poparcie?
Wszystko zależy od tego jak jest ona prowadzona. Przez tą, którą mamy teraz, niektórzy mogą czuć się zażenowani. Podejrzewam, że może się to odbić na frekwencji. Odwracamy się od polityki.
W tym momencie warto wierzyć sondażom?
Teraz na pewno nie. Zbliżone realne poparcie można pokazać mniej więcej trzy tygodnie przed wyborami. W polityce nastroje są zmienne. W tej chwili czekamy, czy wyskoczy jakaś nowa afera. Pojawiły się taśmy z panem Krzysztofem Kwiatkowskim, które są dawkowane. Tych materiałów może być przecież więcej.
Jaką strategię powinna przyjąć PO, aby odbudować poparcie?
Nie mnie doradzać pani premier. Mogę jednak stwierdzić, że warto byłoby przyjąć w ogóle jakąś strategię, bo obecnie konsekwentnego planu w PO nie widzę. Obserwujemy jedynie ostrą wymianę zdań, a nie jakąś dobrą koncepcję. Patrząc z tej perspektywy, znacznie bardziej poukładana jest kampania PiS.