KSIĄŻKI
Mariusz Cieślik
Krajewski nadmorski
Jeszcze kilka lat temu Marek Krajewski był najjaśniejszą i w zasadzie jedyną gwiazdą polskiego kryminału, pierwszym autorem, który potrafił pisać tzw. kryminały miejskie i do tego retro. Jego śladami poszli inni, choćby Marcin Wroński (Lublin) czy Konrad T. Lewandowski (m.in. Warszawa i Katowice). Największą zaletą prozy autora „Śmierci w Breslau” było to, że potrafił wykreować, pisząc doskonałą polszczyzną, atmosferę miasta zbrodni i zepsucia, gdzie żadna chyba dewiacja nie może zdziwić. Zaś największą wadą Krajewskiego od zawsze były mało przekonujące fabuły, co zresztą jest typowe dla polskich kryminałów. I nic się w tym względzie nie zmieniło. Z tą wszak różnicą, że kiedy twórca postaci Eberharda Mocka nie był zawodowcem, pisał jedną książkę na parę lat. Teraz wydaje jedną rocznie, w związku z czym czar jego opowieści działa coraz słabiej, bo ile można epatować samą atmosferą. Pisarz to wyczuwa i właśnie ogłosił, że w „Arenie szczurów” żegna się z Edwardem Popielskim, którego poznaliśmy w przedwojennym Lwowie, później spotkaliśmy w powojennym Wrocławiu, a teraz losy zawiodły go do Darłowa. I znowu, jak zawsze u Krajewskiego, obraz nadmorskiego miasta w 1945 r., gdzie o władzę rywalizują ze sobą ubek i oficer Armii Czerwonej, jest najmocniejszym elementem tej książki. Popielski, który w czasie wojny wykonywał wyroki, a później stał się kimś, kogo dziś nazwalibyśmy żołnierzem wyklętym, ucieka doDarłowa, żeby się ukryć przed bezpieką. Zostanie tam jednak odnaleziony, mimo kamuflażu nauczyciela łaciny. Wmiesza się w wojnę nowych czerwonych władców i pomoże odkryć prawdę o mordercy kobiet. I znowu fabuła jest tak zawikłana i nieprzekonująca, że trudno doprawdy w niektóre zwroty akcji uwierzyć. A mimo to książkę dobrze się czyta, choć czasem odbiorca zastanawia się, czy autor epatuje makabrą i perwersją, bo lubi, czy może potrzebuje psychoanalityka.
1. „Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana”
E.L. James
SONIA DRAGA
2. „Uległość”
Michel Houellebecq
W.A.B.
3. „Co nas nie zabije”
David Lagercrantz
CZARNA OWCA
4. „Zniszcz ten dziennik. Wszędzie”
Keri Smith
K.E. LIBER
5. „Tajemny ogród. Rysuj, koloruj, przeżywaj przygody”
Johanna Basford
NASZA KSIĘGARNIA
6. „Karbala”
Piotr Głuchowski, Marcin Górka
AGORA
7. „Krew elfów”
Andrzej Sapkowski
SUPERNOWA
8. „Ostatnie życzenie”
Andrzej Sapkowski
SUPERNOWA
9. „Miecz przeznaczenia”
Andrzej Sapkowski
SUPERNOWA
10. „Pochłaniacz”
Katarzyna Bonda
MUZA
DANE POCHODZĄ Z SALONÓW SIECI EMPIK
W Kaczystanie
„LIKWIDATOR” RYSZARDA DĄBROWSKIE- GO to bodaj najbardziej polityczny i zaangażowany społecznie cykl komiksowy w Polsce. Autor eksponuje swoje (lewackie) poglądy i skłonność do żartów po bandzie. Ale teraz atak na przyszłe rządy PiS w „Kaczystanie” jest zdecydowanie zbyt publicystyczny. W zasadzie śmieszą tylko dwa koncepty, a i to półgębkiem. Niestety, albo satyra, albo publicystyka – pogodzić się ich nie da. Mamy właśnie na to kolejny dowód.
RYSZARD DĄBROWSKI, „LIKWIDATOR KONTRA KACZYSTAN”, WYDAWNICTWO ROBERTA ZARĘBY
Ekscentryk w modlitwie
KRYTYCY OD DZIESIĘCIOLECI MÓWIĄ, że w literaturze wszystko już było, a jednak zbiór opowiadań Edgara Fostera Wallace’a to rzecz do niczego niepodobna. Ekscentryczna i mocno surrealistyczna, a jednocześnie momentami bardzo zabawna. Ze spisanych przez niego monologów wyłania się obraz niezbyt przyjemny: ludzi ogarniętych obsesjami, nieradzących sobie ze sobą, nierozumiejących świata, ale próbujących jakoś to wszystko znieść. Choć czasem nawet modlitwa nie wystarczy.
EDGAR FOSTER WALLACE, „KRÓTKIE WYWIADY Z PASKUDNYMI LUDŹMI”, W.A.B.
MUZYKA
Piotr Metz
1. „Rattle That Lock”
David Gilmour
SONY
2. „Migracje”
Mela Koteluk
POMATON/WARNER
3. „Honeymoon”
Lana Del Rey
UNIVERSAL
4. „The Very Best of Ray Charles”
Ray Charles
MAGIC RECORDS/UNIVERSAL
5. „Tańcz, choćby płonął świat”
Zdzisława Sośnicka
POLSKIE NAGRANIA/WARNER
6. „The Book of Souls”
Iron Maiden
WARNER
7. „Love, Fear and the Time Machine”
Riverside
MYSTIC
8. „Zapomnij mi”
Sarsa
IZABELIN/UNIVERSAL
9. „Repentless”
Slayer
NUCLEAR BLAST/MYSTIC
10. „Atramentowa”
Stanisława Celińska
POLSKIE RADIO
Nobel dla Jacka
Jack White to dziś prawdziwa instytucja, wzorzec z Sèvres rockowego etosu. Za uparte granie gitarowej muzyki na prawdziwych instrumentach w epoce triumfu komputerów, za wydawanie winyli zamiast streamingu i kuratorską opiekę nad bezcennymi archiwaliami dawno powinien dostać muzycznego Nobla. White bez żadnych wpadek porusza się między projektami solowymi i tymi zespołowymi, wszystkim daje jakość i piętno swojej osobowości. W The Dead Weather zasiadł za perkusją, a w brzmieniach bliskich ro ckowej klasyce spod znaku Johna Bonhama z Led Zeppelin radzi sobie lepiej niż syn legendarnego muzyka. Wokalne duety z Alison Mosshart dają mu pole do kreatywności, w związku z czym mnóstwo na tej płycie zabawy efektami i aranżacyjno-brzmieniowych eksperymentów. White zostawia w tyle kolegów z branży często powtarzających w kółko te same patenty. Wydaje się też, że w The Dead Weather odzywa się u niego tęsknota za czasami The White Stripes. Miejmy nadzieję, że zmieni zdanie i znowu zacznie występować na żywo, bo ten materiał nadaje się do tego celu znakomicie. Jeśli dodamy, że ostatnio Jack White pobił się podobno w nowojorskim barze ze sławnym kolegą rockmanem, będzie można uznać, że rockowy krzyż zasługi za całokształt życia i twórczości po prostu mu się należy.
THE DEAD WEATHER, „DODGE AND BURN”, THIRD MAN
DANE WEDŁUG OFICJALNEJ LISTY SPRZEDAŻY DOTYCZĄ OKRESU 18.09-24.09.2015
Chłopaki z gitarami
W PRZYPADKU DEBIUTANTÓW Z POZNANIA wszystko się pięknie zgadza. Debiut w radiu, sukcesy w przeglądach młodych talentów, kontrakt z dużą firmą płytową i występ na poważnym festiwalu. Ale stoją za tym dobre rockowe piosenki z polskimi i angielskimi tekstami, charyzmatyczny wokalista oraz świetny perkusista, który często wysuwa się na pierwszy plan. Niedawna, pierwsza w karierze grupy sesja akustyczna pokazała, że dobrze sobie radzą również w tej poetyce.
TERRIFIC SUNDAY, „STRANGERS, LOVERS”, SONY
Weterani w formie
WETERANI WSPÓŁCZESNEJ MUZYKI TA- NECZNEJ, którym dzisiejsze gwiazdy wiele zawdzięczają, ostatnie lata spędzili na awanturach z jednym z ojców założycieli grupy, basistą Peterem Hookiem. A temperatura sporu jest w tym wypadku chyba równie wysoka jak w przypadku Rogera Watersa i Pink Floyd. Hook ostatnio zajmuje się głównie odtwarzaniem na żywo klasyków Joy Division sprzed 35 lat, a tymczasem jego byli koledzy nagrali płytę ze świetną i bardzo współczesną zawartością. A wśród gości znaleźli się La Roux, Brandon Flowers, Tom Rowlands z Chemical Brothers i... Iggy Pop.
NEW ORDER, „MUSIC COMPLETE”, MUTE
FILMY
Krzysztof Kwiatkowski
Miłość pod obcym niebem
Emigracja to trudne doświadczenie nawet w czasach globalizacji, kiedy Europejczycy są do siebie podobni, można połączyć się z rodziną poprzez Skype albo polecieć na weekend do kraju. W „Obcym niebie” Dariusza Gajewskiego młode małżeństwo z dzieckiem decyduje się wyjechać do Szwecji. On jest nauczycielem WF w liceum. Ona masażystką. Z trudem, ale wiążą koniec z końcem. Miewają wzloty i upadki, ale trwają. Córka płynnie mówi po szwedzku, radzi sobie w szkole. Nauczycielka stwierdza jednak, że dziewczynka zachowuje się agresywnie. Mała Polka staje się więc obiektem obserwacji i indoktrynacji opieki społecznej. A gdy słysząc kłótnię rodziców, zadzwoni do telefonu zaufania, kuratorka odnajdzie na jej plecach siniaki. Nikt nie wierzy, że dziewczynka przewróciła się w łazience; dziecko trafia do rodziny zastępczej. Dariusz Gajewski świetnie pokazuje ksenofobię. Nie tę, którą niosą na sztandarach rasiści z czarnymi chustami na twarzach, ale uprzedzenia rodzące się wśród zwyczajnych ludzi z klasy średniej. Dla nich imigranci wciąż pozostają obywatelami drugiej kategorii. Czuje się to w każdym spojrzeniu pracownicy opieki socjalnej i w sposobie, w jaki z nimi rozmawia. W Polsce brakuje takiego kina. Zaangażowanego społecznie, realistycznego, dotykającego aktualnych problemów. Świetne role zagrali tu Bartłomiej Topa i Agnieszka Grochowska, ale też Szwedka Ewa Fröling. Jednak „Obce niebo” to nie jest film interwencyjny, ale dramat psychologiczny. Gajewskiobserwuje, jak wyjazd wpływa na relację pary. Jak wyostrzają się problemy, kiedy dwoje ludzi jest na siebie skazanych w mało przyjaznym środowisku, kiedy piętrzą się przed nimi przeciwności losu. I wreszcie „Obce niebo” jest też filmem o miłości. Przede wszystkim do dziecka. O uczuciu, które zmusza do największych poświęceń.
„OBCE NIEBO”, REŻ. DARIUSZ GAJEWSKI, NEXT FILM
1. „Everest”
Reż. Baltasar Kormákur
UIP
2. „Król życia”
Reż. Jerzy Zieliński
NEXT FILM
3. „Sicario”
Reż. Denis Villeneuve
MONOLITH
4. „Więzień labiryntu: Próby ognia”
Reż. Wes Ball
IMPERIAL-CINEPIX
5. „Karbala”
Reż. Krzysztof Łukaszewicz
NEXT FILM
6. „Hugo i łowcy duchów”
Reż. Tobi Baumann
KINO ŚWIAT
5. „Nigdy nie jest za późno”
Reż. Jonathan Demme
UIP
6. „Do utraty sił”
Reż. Antoine Fuqua
FORUM FILM
7. „Klub włóczykijów”
Reż. Tomasz Szafrański
FORUM FILM
8. „Marsjanin”
Reż. Ridley Scott
IMPERIAL-CINEPIX
9. „Mały Książę”
Reż. Mark Osborne
KINO ŚWIAT
10. „Młodość”
Reż. Paolo Sorrentino
GUTEK FILM
DANE WEDŁUG STATYSTYK MULTIKINA DOTYCZĄ OKRESU 25.09-27.09.2015
Prawie jak w raju
DARIUSZ GAJEWSKI W „OBCYM NIEBIE” sportretował Szwedów z perspektywy cudzoziemców. Magnus von Horn w „Intruzie” obserwuje tamtejszą klasę średnią od wewnątrz. Nastolatek wraca do rodzinnej miejscowości po czterech latach w poprawczaku. Trafił tam za morderstwo. Teraz próbuje znów normalnie żyć. Ale ludzie tak łatwo nie zapominają. Tym bardziej że chłopak niewiele się różni od innych. Wywołuje strach, bo skoro tak, to zło może się kryć w każdym. Von Horn perfekcyjnie prowadzi aktorów i umiejętnie wyławia u statecznych mieszczan tłumioną agresję i namiętności. Obnaża chorobę toczącą szwedzki raj. Świetny debiut.
„INTRUZ”, REŻ. MAGNUS VON HORN, GUTEK FILM
Miłość i śmierć w czasach popkultury
BARTOSZ PROKOPOWICZ POKAZAŁ HISTORIĘ INSPIROWANĄ ŻYCIEM I UMIERANIEM WŁASNEJ ŻONY. Niezwykłej kobiety, która – chora na raka – zdecydowała się urodzić dziecko, założyła Fundację Rak’n’Roll i starała się do końca żyć pełnią życia. „Chemia” jest współczesną baśnią o miłości i śmierci, opowieścią o walce o godność. Drażni tu pretensjonalność celowo sztucznego świata, jednak warto docenić pomysł i sposób, w jaki debiutujący reżyser przepuszcza rzeczywistość przez filtr popkultury.
„CHEMIA”, REŻ. BARTOSZ PROKOPOWICZ, VUE MOVIE DISTRIBUTION
AUTO
Mariusz Staniszewski
Mały SUV na wakacjach
Samochody najlepiej sprawdza się w górach. Sposób pokonywania zjazdów i podjazdów świadczy o mocy silnika i jego elastyczności. Ostre zakręty dają możliwość oceny zawieszenia i układu kierowniczego. Z kolei turyści pałętający się po poboczu pozwalają wypróbować hamulce. Gdy więc siadłem za kierownicą kii sportage, niemal natychmiast pognałem w Pieniny. Dzięki temu test był podwójny – długa trasa po płaskim, a potem niezliczone pagórki. Na początek dwa zaskoczenia: po pierwsze z tyłu swobodnie mieszczą się trzy foteliki, co świadczy o tym, że auto jest szersze, niż się wydaje z zewnątrz, a po drugie bagażnik jest jednak mniejszy niż… się początkowo wydaje. Przy 186-konnym silniku Diesla pod maską trasa nie stanowi większego wyzwania. Mimo mocnego motoru sportage wcale nie rozpędza się jakoś szczególnie szybko. Nie trzeba więc aż tak bardzo przejmować się radarami. Pokonanie drogi ułatwia przyjazny w obsłudze tempomat. Zresztą przejrzystość funkcji jest zaletą tego modelu – łatwo ustawić nawigację, podłączyć telefon itp.
W górach pewne rozczarowanie pracą silnika mija. Sportage bez zastanowienia pokonuje wzniesienia i nie traci mocy, nawet jeśli trzeba pod górkę wyprzedzać. Dzięki temu zachowujemy płynność jazdy. Nie musimy wlec się za autami, które na widok podjazdu dostają zadyszki. Największą radość daje jednak pokonywanie szutrowych górskich dróg. Napęd na cztery koła zapewnia stałą kontrolę nad pojazdem, więc bez obaw – nie utkniemy w większej kałuży czy koleinach. Takie przyjemności jednak kosztują. Dwulitrowy silnik pali ok. 9-10 litrów, i trzeba się z tym pogodzić. W dzisiejszych czasach nie jest to mało, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę koni siedzących pod maską. Druga wada to cena. W testowanej wersji samochód kosztuje między 112 a 122 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że jego wnętrze – choć przyjemnie zaprojektowane – jest jednak w dużej części plastikowe, to cena okazuje się dość wysoka. A na przykład oldskulowa dźwignia skrzyni biegów wydaje się, jakby pochodziła z innego, minionego świata. �
©� WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Grzegorz Sadowski
KNOW-HOW
Dla profesjonalisty
Amerykanie udowodnili, że większy monitor sprawia, iż stajemy się bardziej produktywni. Bo nie ślęczymy nad małym ekranem laptopa, szukając wymówki, by odłożyć pracę na później. Spróbowałem więc czegoś większego, bo 34-calowego monitora Philips BDM3470UP. Jeszcze niedawno trzeba było łączyć monitory, by uzyskać coś podobnego do proporcji 21:9. Dziś takie monitory stają się coraz popularniejsze, bo to nowa jakość miejsca pracy. Pierwsza rzecz – widać, że Philips starał się zrobić monitor z trochę wyższej półki. Jest odrobina minimalizmu, do tego wąskie ramki. Podstawa nie jest statyczna, daje możliwość obrócenia monitora o 90 stopni do pozycji pionowej. Możemy go naprawdę łatwo ustawić w poziomie, mamy też regulację pochyłu. Do tego masa złączy: począwszy od D-sub, przez DVI, po HDMI (z MHL) i DisplayPort. Dodatkowo są cztery USB, z czego dwa szybsze 3.0. Dzięki funkcji MultiView na monitorze można pracować w trybie dwóch urządzeń na jednym ekranie. Można np. na jednej części oglądać telewizję, bo – co ważne – monitor ma wbudowane dwa głośniki o mocy 3W. Do pracy jest idealny. Dość szeroki kąt widzenia, równomierność podświetlenia, a do tego matowa matryca sprawiają, że to idealny towarzysz codziennych znojów. Ale już z wykorzystaniem do zabawy może być gorzej – w przypadku szybszych gier czas reakcji monitora może być problemem. No ale nie o taką produktywność Philipsowi zapewne chodziło. Jakość matrycy, wykonanie i przede wszystkim cena sprawiają, że monitor ma służyć raczej profesjonalistom i klientom biznesowym. I pewnie dlatego jest taki kuszący.
APLIKACJE
PIERWSZA POMOC
– aplikacja stworzona przez polską firmę Mobiem. Jest prosta i czytelna. W zasadzie to zestaw obowiązkowy.
MONUMENT VALLEY
– dla odprężenia. Trzeba uratować księżniczkę Idę, rozwiązując różne zadania o charakterze fizycznym. Ładne i wciąga.
Polska rakieta
NAPRAWDĘ OCZY SIĘ CIESZĄ, KIEDY POLSKIE MARKI TAK PRUJĄ DO PRZODU.
Ostatnio całą masę nowości pokazał Krüger & Matz (już wiem, skąd się wzięła ta nazwa marki, ale jeszcze tego nie zdradzę). Na pokładzie jest nowy flagowy smartfon Live 3, co prawda jeszcze nie na najnowszym procesorze Qualcomm, ale Snapdragon 615, 2 GB RAM i pięciocalowy wyświet lacz IPS radzą sobie świetnie. Do tego cena jest bardzo rozsądna. Jest też coś dla bardziej wymagających, jak choćby tablet Edge 1161 z procesorem Intel Core M, 11-calowym wyświetlaczem IPS i systemem Windows 10. Są różne konfiguracje słabszych tabletów pod Windowsem i z Intelem Atom, które cenowo zadowolą mniej wymagających klientów. Jest też nowa wersja niezniszczalnego smartfona Drive 4 czy nowy zestaw kolumn Passion i droższych Destiny. Do tego nowe słuchawki Street w cenie 99 zł, które grają nadzwyczaj dobrze, bijąc na głowę wiele zestawów konkurencji. Jest też zmiana w firmie, w której coraz większą rolę zaczynają grać synowie Zbigniewa Leszka na czele z Michałem. Bracia są pozytywnie zakręceni i odnoszę wrażenie, że Krüger & Matz będzie nas jeszcze zaskakiwał.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.