Przekształcenie się SdRP w SLD z całą pewnością świadczy o zdumiewającej zdolności zarówno komunistów, jak i postkomunistów do politycznych przekształceń, swojego rodzaju metamorfozy
Można dyskutować, czy tak jak w wypadku roślin i zwierząt kolejne stadia rozwojowe są lepiej zorganizowane i generalnie stanowią wyższy, bardziej przystosowany do zmieniających się warunków stopień rozwoju. Ale pod względem liczby mutacji i kolejnych przekształceń partie komunistycznej lewicy są przynaj- mniej w świecie polityki absolutnymi rekordzistami. Utworzona w grudniu 1918 r. Komunistyczna Partia Robotnicza Polski już w 1925 r. zmieniła nazwę na Komunistyczna Partia Polski. Tak komentuje to wywodzący się z jej szeregów historyk: "W związku z bolszewizacją pozostaje też zmiana nazwy partii. III zjazd uchwalił zmienić nazwę partii przez usunięcie przymiotnika "robotnicza" ...Usunięcie wyrazu "robotnicza" miało na celu podkreślenie, że dąży ona do ogarnięcia nie tylko robotników, ale i chłopów (tak jak gdyby nie robiła tego przedtem) - de facto zaś miało to na celu zatarcie różnicy, która różniła ją od rosyjskiej kompartii" (Jan Alfred Reguła, "Historia Komunistycznej Partii Polski", Toruń, 1994 r.). Organizacja ta od chwili powstania była sowiecką agenturą, działającą przeciwko najżywotniejszym interesom narodu i państwa polskiego. Za każdym razem zmiana nazwy kompartii miała charakter mistyfikacji. Gdy z woli Stalina w 1942 r. powstawała Polska Partia Robotnicza (PPR), należało zrezygnować z gruntownie skompromitowanej nazwy KPP, a także z wywołującego najgorsze skojarzenia słowa "komunistyczny". W 1949 r., likwidując Polską Partię Socjalistyczną, komuniści utworzyli kolejną organizację - Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą - w której nazwie zakłamane było każde słowo. Nie była ona bowiem polska, ale sowiecka, skierowana przeciwko niepodległości Polski, tym bardziej nie była robotnicza, a oszukańczo nadużywając tego słowa, działała przeciwko interesom świata pracy, nie była zjednoczona, gdyż rzekome zjednoczenie oznaczało likwidację PPS, nie była w klasycznym rozumieniu partią, lecz organizacją przestępczą o charakterze mafijnym. W 1990 r. PZPR dokonała transformacji i nazwała się Socjaldemokracją Rzeczypospolitej Polskiej (SdRP). W ciągu jednej nocy dawni aparatczycy, cenzorzy i esbecy stali się socjaldemokratami. Nie dokonano żadnej głębszej analizy ani oceny 45 lat dyktatury, przemocy, kłamstwa, korupcji i hipokryzji. Nie mówiąc już o ukaraniu winnych. Przeciwnie, przez następne dziesięć lat zrobiono wszystko, by ich ukaranie utrudnić. Znacznej części polityków wywodzących się z demokratycznej opozycji i "Solidarności" wydawało się, że działania schodzących ze sceny postkomunistów i tak nie mają większego znaczenia. Obok wielokrotnie krytykowanej kalkulacji na tzw. historyczny kompromis z liberalnym nurtem bezbronnej - wydawać się mogło - PZPR przeważało lekceważenie i niedocenianie przeciwnika. "Kiedy w styczniu 1990 r. w trakcie XI zjazdu PZPR powołano do życia SdRP, Lech Wałęsa oceniał, iż partia ta będzie istnieć zaledwie kilka miesięcy. Była to z pewnością jedna z największych pomyłek przewodniczącego "Solidarności", ale trzeba przyznać, że nikt wówczas - łącznie z liderami SdRP - nie przypuszczał, że po trzech latach wrócą oni do władzy z woli wyborców. Tym bardziej że z przeszło dwumilionowej (w chwili rozwiązania) rzeszy członków PZPR do socjaldemokracji zapisało się zaledwie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Było ich niewiele więcej niż etatowych funkcjonariuszy PZPR" (Antoni Dudek, "Życie", 24 czerwca 1999 r.). Ale kolejna mutacja, tym razem polegająca na zmianie nazwy SdRP na SLD, zmusza do dokonania starannej analizy. "W cieniu papieskiej pielgrzymki, bez rozgłosu i pompatycznych gestów, odbył się pospieszny pogrzeb Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Po prawie dziesięciu latach przestała istnieć najbardziej wpływowa partia kończącej się dekady. Wprawdzie pogrzeb był fingowany, a trumna pusta, mimo to wydarzenie to stanowi ważną cezurę w historii obozu post- komunistycznego" (A. Dudek, ibidem). Mało kto tym razem uwierzył w to, co postkomuniści, zresztą bez większego przekonania, starali się wmówić opinii publicznej, a mianowicie, że mamy do czynienia z jakąkolwiek nową jakością. Należy do nich między innymi prokomunistyczny publicysta i historyk Tomasz Nałęcz: "Nie ma więc najmniejszego sensu upatrywanie w przekształceniu SdRP spisku, zawiązanego w niecnych intencjach... A swoją drogą, dla biologa Stefana Niesiołowskiego chyba naturalna powinna być sytuacja, w której larwy przepoczwarzają się w motyle" (T. Nałęcz, "Larwy i motyle", "Wprost", nr 26). Pomijam już zawinioną ignorancję pana Nałęcza, gdyż larwy, a w tym wypadku gąsienice, przepoczwarzają się nie w motyle, lecz w poczwarki, ale dla mnie cała ta biologiczna analogia jest fałszywa, gdyż SLD nie ma nic wspólnego z pięknym motylem. Jak w całej historii ruchu komunistycznego, tak i tym razem chodzi o władzę. I jeszcze raz cytowany już Antoni Dudek: "Utrata władzy przekonała kierownictwo SdRP, że dotychczasowa formuła SLD wyczerpała się i bez jej zmiany nie ma co liczyć na kolejne sukcesy wyborcze". Jeśli do nowej SLD przyłączą się niektórzy bardziej sfrustrowani (kazus Andrzeja Celińskiego) byli czy obecni działacze Unii Wolności i Unii Pracy, może to być wyzwaniem dla lewicowej jedności. Trudno w chwili obecnej przewidzieć, czy tak się stanie. Na razie pozytywnych dla SLD sygnałów ze strony Unii Wolności nie widać. Unia Pracy natomiast od dawna jest prokomunistyczną przybudówką i chyba jedynie targuje cenę własnej auto- likwidacji, a droczenie się o ewentualną kandydaturę Małachowskiego w wyborach prezydenckich widzę jako podbijanie targu. Swoją drogą, wiele bym dał, aby zobaczyć, czy Małachowski wygra z Korwin-Mikkem? Ale nie tylko o władzę chodzi, a ściślej nie bezpośrednio o władzę, albowiem na dłuższą metę o to postkomunistom idzie zawsze. Tym razem nie ma najmniejszej wątpliwości, że kolejna metamorfoza ma na celu uniknięcie zapłaty długów byłej PZPR wobec skarbu państwa. Są to sumy poważne. Ujawnienia i wyjaśnienia wymaga sprawa archiwów PZPR, kont bankowych, spółek nomenklaturowych, wreszcie prywatnego majątku komunistycznych dygnitarzy. I chociaż postkomuniści bez przerwy powtarzali i powtarzają, że wszystkie długi oddali, Andrzej Herman, likwidator majątku byłej PZPR, twierdzi, że "to klasyczna komunistyczna nieprawda... Wycenia on należności SdRP wobec skarbu państwa na 120 mln zł. Według tych wyliczeń, partia ta oddała w ciągu minionych dziewięciu lat zaledwie kilka procent należności: razem ze zwróconymi nieruchomościami było to ok. 7 mln zł" (Dorota Macieja, "Życie po SdRP", "Wprost", nr 26). W pełni podzielam opinię byłego likwidatora majątku PZPR, posła Marka Biernackiego: "Sama sprawa "moskiewskich pieniędzy" leży u podstaw funkcjonowania SdRP. Bez wyjaśnienia, na co zostały przeznaczone te pieniądze, nie będziemy mieć pewności, w jaki sposób powstało życie polityczne w Polsce po 1989 r. Czy nie powstało pod wpływem wywiadu rosyjskiego i za jego pieniądze" (Daniel Walczak, Maciej Duda, "Życie", 2 lipca 1999 r.). Wreszcie "z dokumentacji SdRP wynika, że partia starała się jak najszybciej ukryć w różnych firmach i instytucjach pieniądze przejęte bezprawnie po PZPR. Obawiano się, że upomni się o nie skarb państwa... SdRP wywiozła z Polski prawie 7 mln USD, przekazując je na konta założonych lub kontrolowanych przez siebie firm w Nowym Jorku, Wiedniu, Finlandii i we Włoszech" (Piotr Kudzia, Grzegorz Pawelczyk, "Pralnia SdRP", "Wprost", nr 11). Jak widać, ta kolejna metamorfoza, zmiana nazwy, rejestracja w sądzie, zebrania, kongresy, konferencje prasowe i dyskusja programowa są jedynie kolejnymi mistyfikacjami, mającymi na celu niezapłacenie długów, ukrycie należnych Polsce pieniędzy. Bowiem sposób, w jaki PZPR weszła w posiadanie majątku, miał charakter przestępczy, tak jak cała ta organizacja. Był w związku z tym nieważny od początku, a ukrywanie i wydawanie tych pieniędzy na własne potrzeby polityczne jest - moim zdaniem - kontynuacją tamtego przestępstwa i nosi znamiona działalności ciągłej. Ruch komunistyczny był obcą agenturą. Ale jednocześnie w działaniach konspiracyjnej KPRP i KPP, a także - chociaż w mniejszym stop- niu - PPR, był jakiś patos. Dla wielu działaczy tego ruchu ważne były motywacje ideowe. W SLD, podobnie jak w SdRP, ideowości, jakiegokolwiek patosu nie ma w śladowej nawet ilości. Typowymi przedstawicielami partii będącej kontynuacją formacji, która wydała mówców tak wybitnych jak Adolf Warski czy Wera Kostrzewa, mogą być posłowie Stanisław Stec lub Marek Dyduch, mówiący niewyraźnie, bezbarwnie, mętnie i przeraźliwie nudnie. I nieprzypadkowo za najwybitniejszego polityka SLD uchodzi Aleksander Kwaśniewski, nie prowadzący właściwie żadnej polityki, pozbawiony poglądów, wyrazu, czegokolwiek, klasyczny człowiek bez właściwości. Trudno to, co on uprawia, nazwać działalnością polityczną, mamy raczej do czynienia z unikaniem zajmowania stanowiska i autokreacją. Jest Aleksander Kwaśniewski kolejnym poprawionym wydaniem Józefa Zycha, który przez cztery lata potrafił uniknąć zabrania głosu w jakiejkolwiek ważnej sprawie, co nie przeszkadzało mu być kreowanym przez media na wybitnego męża stanu. Kres tej wielkości położyły wybory w 1997 r. Ciekawe, jak będzie wyglądał upadek nieco tylko sprytniejszego Aleksandra Kwaśniewskiego? Natomiast próba przeniesienia kasy PZPR do SLD ma na celu sfinansowanie komunistycznej rekonkwisty. Jestem przekonany, że będzie to próba nieudana.
Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.