Koniec Europy bez granic

Koniec Europy bez granic

Dodano:   /  Zmieniono: 
Syryjscy uchodźcy (fot. Wikimedia Commons/CC 2.0) 
Najważniejsza zdobycz zjednoczonej Europy chwieje się w posadach. Wędrówka ludów chcących się osiedlić w Unii postawiła pod znakiem zapytania przyszłość strefy Schengen.

(Wprost nr 39/2015)

Agresywny tłum, szturmujący zamknięte przejścia graniczne, metalowe pręty i kamienie z jednej strony, druty kolczaste, armatki wodne, pałki i gaz łzawiący z drugiej. Taką wizję granic zewnętrznych mlekiem i miodem płynącej Europy przedstawiali dotąd jedynie reżyserzy filmów science fiction opowiadających o końcu zachodniej cywilizacji. Dziś taką fabułę pisze życie, wymuszając przywrócenie kontroli na granicach państw strefy Schengen. To nie przelewki. Sam przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker nazywa ją najważniejszym osiągnięciem integracji.

Przymykanie drzwi

Każda próba naruszenia swobody podróżowania od Tallina w Estonii do Lizbony i Gibraltaru uważana była dotąd niemal za zamach na UE. Francuzi, którzy pod naporem tysięcy ludzi przekraczających granicę francusko-włoską w drodze do Calais i na Wyspy Brytyjskie wprowadzili w czerwcu czasowe kontrole graniczne, musieli odwołać się do orzeczenia sądu, by udowodnić, że mają prawo bronić swojego terytorium przed nielegalną imigracją. Teraz w ich ślady idą rządy Niemiec, Austrii, Słowacji, Czech, Holandii, Danii i Węgier, jedne po drugim reaktywując przejścia graniczne. Europa coraz częściej kwestionuje sensowność istnienia strefy Schengen w obecnym kształcie, z którego tak dumny jest komisarz Juncker.

– Strefa Schengen sprzyja rozprzestrzenianiu się imigracji – mówi Theresa May, minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii. Jej kraj, korzystając z wyspiarskiej izolacji, zachował kontrole na granicach i dziś obserwuje zza kanału, jak kolejne kraje przerzucają między sobą masy niechcianych migrantów, by w końcu ogłosić kapitulację i zacząć zamykać stojące dotąd otworem wewnętrzne granice. Społeczeństwa krajów UE przyklaskują ograniczeniom swobody poruszania się, widząc w tym jedyny sposób na powstrzymanie fal imigrantów. Badania opinii publicznej mówią same za siebie. Za przywróceniem kontroli granicznych opowiada się 64 proc. Francuzów, 62 proc. Belgów i Włochów. Nawet w przyjaźnie nastawionych do imigrantów Niemczech 51 proc. ludzi przyznaje, że bezpieczeństwo jest warte poświęcenia komfortu podróżowania bez paszportu.

Wpływ na to ma nie tylko inwazja uchodźców, ale też związany z nią wzrost zagrożenia terroryzmem. W każdym z ostatnich zamachów lub ich prób, np. przy ataku na redakcję „Charlie Hebdo” czy udaremnionym na ekspres z Amsterdamu do Paryża, znani służbom poszczególnych krajów terroryści swobodnie przemieszczali się wewnątrz strefy Schengen. Ostrzeżenia służb specjalnych o tym, że w niekontrolowanej przez nikogo masie imigrantów są dziesiątki, jeśli nie setki potencjalnych zamachowców, trafiają na podatny grunt, usprawiedliwiając desperackie, doraźne działania. Gilles de Kerchove, unijny koordynator do spraw walki z terroryzmem, przyznaje, że strażnicy graniczni skupiają się wyłącznie na sprawdzaniu autentyczności paszportów unijnych, nie sprawdzając, czy ich posiadacze są na liście podejrzanych.

Problem w tym, że strefa Schengen jest bardzo słabo chroniona na granicach zewnętrznych. Rozrastając się o Europę Środkową, UE zadbała o uszczelnienie granic wschodnich Polski, Słowacji i państw bałtyckich, spodziewając się kłopotów z tamtej strony. Pewną zaporę mają też stanowić Rumunia i Bułgaria, które od prawie dziesięciu lat czekają bezskutecznie na przyjęcie do Schengen, a przez to stanowią filtr, przez który trudno się przedostać. Ale imigranci znaleźli słaby punkt w strefie śródziemnomorskiej, uderzając najpierw od strony Włoch, a potem przez zachodnie Bałkany. Powołana do strzeżenia zewnętrznych granic UE agencja Frontex nie wywiązuje się z tego zadania. Jej kompetencje są ograniczone suwerennymi prawami państw narodowych, a fundusze i mandat pozwalają tylko na doradcze działania. Próby użycia Frontexu do opanowania imigracji z Libii skończyły się oskarżeniami o dyskryminowanie uchodźców, których odsyłano poza unijne wody terytorialne bez sprawdzania, czy na pokładzie są ludzie kwalifikujący się do uzyskania azylu. Zawiodły też Włochy i Grecja, które z powodu kryzysu i cięć budżetowych, a w przypadku Grecji także z chęci zagrania na nosie Niemcom, przymknęły oko na tysiące nielegalnych przybyszów, których bez przeszkód wypchnięto dalej na północ.

Niemiecka zachęta

Chcąc ulżyć ich niedoli, niemiecka kanclerz ogłosiła, że jej kraj będzie rozpatrywał wnioski o azyl z pominięciem obowiązujących dotąd w Unii tzw. procedur dublińskich. Zakładały one, że każdy przybysz spoza UE ubiegający się o azyl w strefie Schengen musi składać wniosek w pierwszym kraju Unii, do którego przybył. W większości przypadków były to Grecja czy Węgry, stosujące drakońskie przepisy imigracyjne. Organizacje pozarządowe od lat na to narzekały, ale Unia nie reagowała, zdając sobie sprawę, że procedury dublińskie to skuteczne narzędzie ograniczania napływu imigrantów. Gdy Berlin, dotąd uparcie trzymający się litery unijnego prawa, zmienił nagle front i uznał, że konwencja dublińska już nie ma znaczenia, bariera ta pękła, zachęcając tysiące ludzi do marszu w głąb Europy, a liberalne dotąd rządy do opuszczenia granicznych szlabanów.

Na razie chodzi o kontrolę ludzi. Ale zaraz mogą się zacząć kontrole towarów, bo nie od dziś wiadomo, że przemyt wewnątrz Unii kwitnie. A to może oznaczać koniec Wspólnoty Europejskiej w obecnym kształcie.

Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym numerze "Wprost", dostępnym w kioskach i salonach prasowych na terenie całej Polski. Najnowsze wydania można zakupić również w wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay. "Wprost" dostępny jest także w formie e-wydania.

Ankieta: Kto Twoim zdaniem zapewnia Polsce bezpieczeństwo?