Stwierdzenie, że rewolucja pożera własne dzieci, to jeden z największych banałów. Przypadek „Playboya” dowodzi jednak, że prawdziwy. Wynika to nawet z lakonicznej wypowiedzi prezesa wydawnictwa Scotta Flandersa opublikowanej w „The New York Timesie” i na firmowej stronie. To, że dziś każdy ma w telefonie komórkowym tyle nagich zdjęć, ile dusza zapragnie, jest oczywistością, ale menedżer ma też rację, kiedy mówi, że Hugh Hefner był pionierem. Jednym z tych, którzy, niebezinteresownie rzecz jasna, walczyli o większą swobodę seksualną i osiągnęli sukces. Choć z dzisiejszej perspektywy jest to zwycięstwo pyrrusowe. Od teraz amerykański „Playboy” chce walczyć o czytelników przede wszystkim tekstami, choć sesje z udziałem kobiet też się pojawią, tyle że nie będą one nagie. W poprzednim zdaniu istotne jest słowo „amerykański”, jako że magazyn ma obecnie 20 edycji na całym świecie, a szefostwo niemieckiej już poinformowało, że z rozbieranych sesji się nie wycofa. Jakkolwiek by było, to, że pismo w swojej najpopularniejszej odsłonie w USA stawia na treści, a nie na seks, ma swoją wagę. Zwłaszcza że w 1953 r. ten sam „Playboy” jako pierwszy postawił na erotyzm i odniósł spektakularny sukces. W ciągu kilkunastu lat stał się prawdziwą legendą i symbolem stylu życia. Bez względu na to, jak się ocenia pismo, jego popularność jest nie do zakwestionowania. Hugh Hefner wcześniej niż inni przewidział, jakie trendy będą panować na rynku medialnym, i wyciągnął z tego wnioski.
CUDZOŁÓSTWO W SERCU
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.