To miał być genialny plan: zneutralizować przeciwników Unii Europejskiej wśród torysów, zadać cios rosnącej w siłę eurosceptycznej opozycji, a przy okazji wymusić na UE konieczne reformy instytucjonalne i ustępstwa, korzystne dla brytyjskich interesów. Za realizację tego planu premier David Cameron gotów był zapłacić wiele. Dlatego bez mrugnięcia okiem znosił kolejne odsłony rozpętanej przeciw niemu w Europie kampanii, odsądzającej od czci i wiary rozłamowca, gotowego złożyć święte idee unijnej demokracji na ołtarzu brytyjskiego izolacjonizmu. Teraz misterny plan zaczyna walić się w gruzy. Liczba zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii w szeregach jego własnej partii zamiast spaść, wzrosła do 70 proc. Im bliżej planowanego na połowę przyszłego roku referendum, tym większa szansa, że Brytyjczycy powiedzą gromkie „No” integracji europejskiej. A to powoduje, że autor tego misternego politycznego zagrania dwoi się teraz i troi, próbując jakoś znaleźć wyjście z sytuacji.
Wielki gambit premiera Camerona przerodził się w starcie ideologiczne proeuropejskich sił postępu i awangardy nowoczesnego świata, stawiających opór rasistom z obsesją imperialnej przeszłości. Występując z pozycji moralnej wyższości, zwolennicy pozostania Wielkiej Brytanii w UE popełniają ten sam błąd, który doprowadził do klęski wyborczej prezydenta Komorowskiego w Polsce: wydaje im się, że za przeciwników mają zacofanych idiotów, nierozumiejących heglowskiego determinizmu, zgodnie z którym powstanie europejskiego superpaństwa jest nieuchronną dziejową koniecznością. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. Nawet niechętni wyjściu Wielkiej Brytanii z UE komentatorzy przyznają, że kampania przeciw Unii jest lepiej prowadzona.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.