Pięć tysięcy kilo- metrów autostrad lub dziesięć nowoczesnych portów lotniczych - to moglibyśmy mieć w kraju za 21 mld euro (88 mld zł)
I tyle właśnie możemy otrzymać z Brukseli w latach 2003-2006, pod warunkiem wszakże, iż unijną pomoc zdołamy efektywnie wykorzystać. Fundusze Unii Europejskiej pomogły Irlandii w krótkim czasie dogonić resztę krajów piętnastki. Z kolei w Grecji, gdzie nie stworzono odpowiedniej strategii i instytucji wspierających trwały wzrost gospodarczy, z brukselskiej kasy finansowano głównie konsumpcję. Jaką drogą pójdzie Polska? Warto przy tym podkreślić, że pieniądze UE mogą być wykorzystane wyłącznie na współfinansowanie polskich projektów, których realizację sami musimy opłacić w 25 proc. W przestrzeganiu tej zasady Bruksela jest niezwykle konsekwentna. Oznacza to, że w najbliższych latach musimy zarezerwować w budżecie 7 mld euro. To, czy otrzymamy pieniądze, zależeć będzie od jakości projektów, które Polska co roku musi przedkładać Komisji Europejskiej, i od stopnia wykorzystania przyznanych już pieniędzy. Z tym nie jest na razie najlepiej. W 1998 r. Bruksela pozbawiła Polskę 34 mln ECU z programu PHARE, gdyż część przedstawionych na ostatnią chwilę projektów została negatywnie zaopiniowana przez urzędników komisji. Po przebadaniu przez NIK sposobu wydawania funduszów z PHARE w latach 1990-1997 okazało się, że dużo pieniędzy zostało zmarnowanych na kosztowne opracowania projektów, które ze względu na niską jakość nie przeszły przez skrupulatną procedurę selekcyjną. Czy już nie zdarzy się nic podobnego? Bruksela jasno daje do zrozumienia, że jeżeli za pieniądze unijnych podatników budowane będą w Polsce drogi i oczyszczalnie ścieków, to musi mieć zagwarantowaną możliwość nieograniczonej kontroli, czy środki wydawane są zgodnie z przeznaczeniem. Od ubiegłego roku pomoc finansowa z budżetu unii oraz współpracujących z nią banków międzynarodowych obwarowana została wieloma dodatkowymi wymogami. Komisja Europejska co roku sprawdza realizację zadań zawartych w dokumencie "Partnerstwo dla członkostwa" i od wyników zależeć będzie dalsza pomoc. Można sobie łatwo wyobrazić lawinę protestów, gdyby się okazało, że w Polsce marnowane są pieniądze unijnych podatników.
W latach 2003-2006 Polska mogłaby liczyć na unijną pomoc w wysokości dwudziestu jeden miliardów euro
Z wniosków pokontrolnych wynika, że podstawowym problemem jest brak kompetentnej kadry urzędniczej. Potrzebni są energiczni fachowcy, znający zawiłości unijnego prawa i biurokratyczne reguły brukselskich urzędów. Nie wystarczą specjaliści, nawet najlepsi, pracujący w ministerstwach. Fachowcy niezbędni są w każdym województwie i powiecie. Czy już w przyszłym roku znajdzie się na te stanowiska kilkaset osób? Jeżeli nie, to grozi nam to, że pieniądze będą płynąć tylko do Warszawy i kilku innych najbogatszych ośrodków, gdzie pracują już specjaliści. W dużych miastach nie brakuje także zagranicznych konsultantów, którzy wykonują bezbłędne projekty dokładnie pod brukselskich urzędników. Na ile pieniędzy możemy liczyć ostatecznie, ustalono w marcu 1999 r. na nadzwyczajnym szczycie w Berlinie. W przyjętym tam porozumieniu dotyczącym finansowania UE w latach 2000-2006 (Agenda 2000) unia po raz pierwszy zdefiniowała swój budżet, uwzględniając przyjęcie do niej nowych krajów, w tym Polski. Już od przyszłego roku możemy się spodziewać od 800 mln do miliarda euro z funduszów ISPA (przedczłonkowski fundusz pomocy strukturalnej przeznaczony na poprawę dróg i linii kolejowych oraz ochronę środowiska), SAPARD (pomoc dla rolnictwa; dotychczas unijne fundusze w niewielkim stopniu wspierały polskie rolnictwo) oraz PHARE. Będzie to czterokrotnie więcej niż w tym roku. Unia stworzyła też rezerwę dla nowych członków w wysokości ok. 58 mld euro do końca 2006 r. (z czego 2,1 mld przeznaczonych ma być na pokrycie kosztów administracyjnych związanych z ich członkostwem). Po wejściu do unii możemy otrzymywać od 4 mld euro w 2003 r. do 8,5 mld w 2006 r. na pomoc strukturalną dla naszych regionów. W sumie w latach 2003-2006 Polska mogłaby liczyć na 21 mld euro. Większość pieniędzy ma być przeznaczona na wsparcie biednych regionów w nowych państwach członkowskich. Według przyjętych w Berlinie kryteriów, aby region mógł zostać zaliczony do biednych, PKB nie może w nim przekraczać 75 proc. średniego w unii. Gdyby już teraz Polska wstępowała do UE, to cały jej obszar uprawniony byłby do korzystania z funduszów strukturalnych. W 1997 r. nasz produkt krajowy brutto w przeliczeniu na głowę (według bieżącego kursu waluty) stanowił 16,4 proc. przeciętnie osiąganego w unii. Ale w krajach piętnastki PKB liczy się według parytetu siły nabywczej pieniądza (ile towarów i usług można kupić za daną walutę). Skoro u nas ceny są mniej więcej dwuipółkrotnie niższe niż u naszych zachodnich partnerów, PKB Polski wynosił w 1997 r. 40 proc. osiąganego w UE. Przy utrzymaniu się dynamiki rozwoju Polski za sześć, siedem lat najbogatsze nasze województwa mogą przekroczyć granicę 75 proc. i nie będzie się ich już zaliczać do regionów biednych. O podziale pieniędzy między poszczególne regiony będą decydowały dwa kryteria. Pierwsze to zdolność absorpcji unijnych środków przez poszczególne województwa, a drugie - konieczność wyrównywania dysproporcji między nimi. Bardzo często trzeba będzie godzić te niekiedy przeciwstawne kryteria. Należy dojść do pewnego kompromisu między narodową strategią integracji a regionalnymi interesami. Bruksela wymaga od nas stworzenia odpowiedniej struktury administracyjnej, która nadzorowałaby projekty i czuwała nad rozdziałem unijnych pieniędzy. Jesienią rząd ma zadecydować, kto będzie to robił. Ponieważ chodzi tutaj o kontrolę nad bardzo dużymi sumami, nietrudno się domyślić, że chętnych nie brakuje. Najbardziej prawdopodobne jest powierzenie tego zadania Urzędowi Komitetu Integracji Europejskiej, Rządowemu Centrum Studiów Strategicznych lub utworzenie nowego ministerstwa nadzorującego rozwój regionalny. Te dwie ostatnie koncepcje łączy osoba Jerzego Kropiwnickiego, obecnego szefa RCSS i poważnego kandydata na ministra ds. rozwoju regionalnego. Na oddanie tego wpływowego stanowiska AWS łatwo nie zgodzi się Unia
Krzysztof J. Ners wiceminister finansów
Nie znamy jeszcze wszystkich zasad rozdziału unijnych funduszów, gdyż Bruksela wypracowuje dopiero stosowne procedury. Musimy pamiętać, że są to programy wsparcia dla państw kandydujących do Unii Europejskiej, a więc obowiązują tu inne zasady niż przy rozdziale pieniędzy dla krajów należących do unii. Jedno nie ulega wątpliwości - wszystkie nasze projekty muszą być znakomicie przygotowane, a pieniądze wydawane zgodnie z unijnymi procedurami i wcześniej zadeklarowanym celem. W przeciwnym razie trzeba będzie je zwrócić. Musimy się przyzwyczaić do brukselskiej biurokracji, kontrolującej wykorzystanie funduszów, i nauczyć się jej. Pamiętajmy, że - w opinii publicznej krajów członków UE - przejmujemy część funduszów przeznaczanych dla Irlandii, Grecji czy Hiszpanii. Ale programy pomocowe dla tych państw powoli wygasają. Dotychczasowi beneficjenci unijnej pomocy nie zawsze mogą się z tym pogodzić i pytają: dlaczego zabiera się pieniądze tym regionom w UE, które potrafią je efektywnie wykorzystać, i przekazuje się Europie Wschodniej? Jestem przekonany, że powinniśmy zdecentralizować procedurę selekcji projektów. Na szczeblu centralnym możemy określić generalny cel wykorzystania unijnych pieniędzy, na przykład może nim być tworzenie nowych miejsc pracy. Natomiast decyzje o konkretnych projektach realizujących to zadanie powinny być podejmowane w regionach. X
Wolności. Tym bardziej że umowa koalicyjna nie przewidziała nowej teki ministerialnej do podziału. Ostatniego słowa nie powiedział wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji, który teraz nadzoruje pracę wojewodów. Sprawami polityki regionalnej zajmuje się także Ministerstwo Gospodarki, a wiceminister w tym resorcie, Tadeusz Donocik, jest sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Polityki Regionalnej. Czy szykuje się więc kolejny koalicyjny bój o podział unijnych funduszów? Półtora roku temu konflikt między resortem finansów (UW) i UKIE (AWS) o kontrolę nad PHARE wywołał bardzo nieprzychylne reakcje Brukseli. Ustawa o polityce regionalnej, przygotowana jeszcze przez byłego pełnomocnika rządu ds. reformy ustrojowej państwa Michała Kuleszę, do dzisiaj nie została przyjęta przez Sejm. Rada Ministrów analizowała ostatnio raport Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej na temat tempa dostosowania Polski do członkostwa w UE. Niezadowalający jest postęp w takich dziedzinach, jak ochrona środowiska, transport, certyfikacja, rolnictwo i polityka regionalna. Byłoby bardzo źle, gdyby pieniądze, za które powinny być budowane drogi i oczyszczalnie ścieków, przeznaczono na rozbudowę biurokracji. Przed podjęciem decyzji premier powinien przeanalizować, czy podziałem pieniędzy z Brukseli nie powinna się zająć jedna z istniejących agend rządowych, przy jednoczesnym wzmocnieniu kadrowym urzędów wojewódzkich i powiatowych. - Najlepszym wzorcem w tej materii może być dla nas Irlandia, która potrafiła mądrze wykorzystać szansę, jaką dało jej wstąpienie do Unii Europejskiej - mówi Jacek Saryusz-Wolski, doradca premiera Jerzego Buzka. - Zanim została jej członkiem, znajdowała się na uboczu polityki europejskiej. Gospodarka irlandzka była zapóźniona w stosunku do brytyjskiej, utrzymywało się wysokie bezrobocie. Dzięki członkostwu w UE Irlandczycy przekonali się, że ich głos liczy się w Europie. Gruntownie zmodernizowali przemysł oraz rolnictwo i w rezultacie prześcignęli swojego potężnego sąsiada pod względem wartości PKB przypadającego na mieszkańca.
W latach 2003-2006 Polska mogłaby liczyć na unijną pomoc w wysokości dwudziestu jeden miliardów euro
Z wniosków pokontrolnych wynika, że podstawowym problemem jest brak kompetentnej kadry urzędniczej. Potrzebni są energiczni fachowcy, znający zawiłości unijnego prawa i biurokratyczne reguły brukselskich urzędów. Nie wystarczą specjaliści, nawet najlepsi, pracujący w ministerstwach. Fachowcy niezbędni są w każdym województwie i powiecie. Czy już w przyszłym roku znajdzie się na te stanowiska kilkaset osób? Jeżeli nie, to grozi nam to, że pieniądze będą płynąć tylko do Warszawy i kilku innych najbogatszych ośrodków, gdzie pracują już specjaliści. W dużych miastach nie brakuje także zagranicznych konsultantów, którzy wykonują bezbłędne projekty dokładnie pod brukselskich urzędników. Na ile pieniędzy możemy liczyć ostatecznie, ustalono w marcu 1999 r. na nadzwyczajnym szczycie w Berlinie. W przyjętym tam porozumieniu dotyczącym finansowania UE w latach 2000-2006 (Agenda 2000) unia po raz pierwszy zdefiniowała swój budżet, uwzględniając przyjęcie do niej nowych krajów, w tym Polski. Już od przyszłego roku możemy się spodziewać od 800 mln do miliarda euro z funduszów ISPA (przedczłonkowski fundusz pomocy strukturalnej przeznaczony na poprawę dróg i linii kolejowych oraz ochronę środowiska), SAPARD (pomoc dla rolnictwa; dotychczas unijne fundusze w niewielkim stopniu wspierały polskie rolnictwo) oraz PHARE. Będzie to czterokrotnie więcej niż w tym roku. Unia stworzyła też rezerwę dla nowych członków w wysokości ok. 58 mld euro do końca 2006 r. (z czego 2,1 mld przeznaczonych ma być na pokrycie kosztów administracyjnych związanych z ich członkostwem). Po wejściu do unii możemy otrzymywać od 4 mld euro w 2003 r. do 8,5 mld w 2006 r. na pomoc strukturalną dla naszych regionów. W sumie w latach 2003-2006 Polska mogłaby liczyć na 21 mld euro. Większość pieniędzy ma być przeznaczona na wsparcie biednych regionów w nowych państwach członkowskich. Według przyjętych w Berlinie kryteriów, aby region mógł zostać zaliczony do biednych, PKB nie może w nim przekraczać 75 proc. średniego w unii. Gdyby już teraz Polska wstępowała do UE, to cały jej obszar uprawniony byłby do korzystania z funduszów strukturalnych. W 1997 r. nasz produkt krajowy brutto w przeliczeniu na głowę (według bieżącego kursu waluty) stanowił 16,4 proc. przeciętnie osiąganego w unii. Ale w krajach piętnastki PKB liczy się według parytetu siły nabywczej pieniądza (ile towarów i usług można kupić za daną walutę). Skoro u nas ceny są mniej więcej dwuipółkrotnie niższe niż u naszych zachodnich partnerów, PKB Polski wynosił w 1997 r. 40 proc. osiąganego w UE. Przy utrzymaniu się dynamiki rozwoju Polski za sześć, siedem lat najbogatsze nasze województwa mogą przekroczyć granicę 75 proc. i nie będzie się ich już zaliczać do regionów biednych. O podziale pieniędzy między poszczególne regiony będą decydowały dwa kryteria. Pierwsze to zdolność absorpcji unijnych środków przez poszczególne województwa, a drugie - konieczność wyrównywania dysproporcji między nimi. Bardzo często trzeba będzie godzić te niekiedy przeciwstawne kryteria. Należy dojść do pewnego kompromisu między narodową strategią integracji a regionalnymi interesami. Bruksela wymaga od nas stworzenia odpowiedniej struktury administracyjnej, która nadzorowałaby projekty i czuwała nad rozdziałem unijnych pieniędzy. Jesienią rząd ma zadecydować, kto będzie to robił. Ponieważ chodzi tutaj o kontrolę nad bardzo dużymi sumami, nietrudno się domyślić, że chętnych nie brakuje. Najbardziej prawdopodobne jest powierzenie tego zadania Urzędowi Komitetu Integracji Europejskiej, Rządowemu Centrum Studiów Strategicznych lub utworzenie nowego ministerstwa nadzorującego rozwój regionalny. Te dwie ostatnie koncepcje łączy osoba Jerzego Kropiwnickiego, obecnego szefa RCSS i poważnego kandydata na ministra ds. rozwoju regionalnego. Na oddanie tego wpływowego stanowiska AWS łatwo nie zgodzi się Unia
Krzysztof J. Ners wiceminister finansów
Nie znamy jeszcze wszystkich zasad rozdziału unijnych funduszów, gdyż Bruksela wypracowuje dopiero stosowne procedury. Musimy pamiętać, że są to programy wsparcia dla państw kandydujących do Unii Europejskiej, a więc obowiązują tu inne zasady niż przy rozdziale pieniędzy dla krajów należących do unii. Jedno nie ulega wątpliwości - wszystkie nasze projekty muszą być znakomicie przygotowane, a pieniądze wydawane zgodnie z unijnymi procedurami i wcześniej zadeklarowanym celem. W przeciwnym razie trzeba będzie je zwrócić. Musimy się przyzwyczaić do brukselskiej biurokracji, kontrolującej wykorzystanie funduszów, i nauczyć się jej. Pamiętajmy, że - w opinii publicznej krajów członków UE - przejmujemy część funduszów przeznaczanych dla Irlandii, Grecji czy Hiszpanii. Ale programy pomocowe dla tych państw powoli wygasają. Dotychczasowi beneficjenci unijnej pomocy nie zawsze mogą się z tym pogodzić i pytają: dlaczego zabiera się pieniądze tym regionom w UE, które potrafią je efektywnie wykorzystać, i przekazuje się Europie Wschodniej? Jestem przekonany, że powinniśmy zdecentralizować procedurę selekcji projektów. Na szczeblu centralnym możemy określić generalny cel wykorzystania unijnych pieniędzy, na przykład może nim być tworzenie nowych miejsc pracy. Natomiast decyzje o konkretnych projektach realizujących to zadanie powinny być podejmowane w regionach. X
Wolności. Tym bardziej że umowa koalicyjna nie przewidziała nowej teki ministerialnej do podziału. Ostatniego słowa nie powiedział wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji, który teraz nadzoruje pracę wojewodów. Sprawami polityki regionalnej zajmuje się także Ministerstwo Gospodarki, a wiceminister w tym resorcie, Tadeusz Donocik, jest sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Polityki Regionalnej. Czy szykuje się więc kolejny koalicyjny bój o podział unijnych funduszów? Półtora roku temu konflikt między resortem finansów (UW) i UKIE (AWS) o kontrolę nad PHARE wywołał bardzo nieprzychylne reakcje Brukseli. Ustawa o polityce regionalnej, przygotowana jeszcze przez byłego pełnomocnika rządu ds. reformy ustrojowej państwa Michała Kuleszę, do dzisiaj nie została przyjęta przez Sejm. Rada Ministrów analizowała ostatnio raport Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej na temat tempa dostosowania Polski do członkostwa w UE. Niezadowalający jest postęp w takich dziedzinach, jak ochrona środowiska, transport, certyfikacja, rolnictwo i polityka regionalna. Byłoby bardzo źle, gdyby pieniądze, za które powinny być budowane drogi i oczyszczalnie ścieków, przeznaczono na rozbudowę biurokracji. Przed podjęciem decyzji premier powinien przeanalizować, czy podziałem pieniędzy z Brukseli nie powinna się zająć jedna z istniejących agend rządowych, przy jednoczesnym wzmocnieniu kadrowym urzędów wojewódzkich i powiatowych. - Najlepszym wzorcem w tej materii może być dla nas Irlandia, która potrafiła mądrze wykorzystać szansę, jaką dało jej wstąpienie do Unii Europejskiej - mówi Jacek Saryusz-Wolski, doradca premiera Jerzego Buzka. - Zanim została jej członkiem, znajdowała się na uboczu polityki europejskiej. Gospodarka irlandzka była zapóźniona w stosunku do brytyjskiej, utrzymywało się wysokie bezrobocie. Dzięki członkostwu w UE Irlandczycy przekonali się, że ich głos liczy się w Europie. Gruntownie zmodernizowali przemysł oraz rolnictwo i w rezultacie prześcignęli swojego potężnego sąsiada pod względem wartości PKB przypadającego na mieszkańca.
Więcej możesz przeczytać w 33/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.