Od chwili skonstruowania pierwszego samochodu w wypadkach drogowych na całym świecie zginęło 25 mln osób - tyle, ile liczy cała ludność Kanady
Podczas gdy w państwach Unii Europejskiej w stu kolizjach giną zaledwie trzy osoby, u nas śmierć ponosi aż trzynaście ofiar. Tragiczna statystyka odzwierciedla cywilizacyjną przepaść dzielącą nas od krajów wysoko rozwiniętych. Krzyży i kapliczek ustawionych przy A2 - "arterii Rzeczypospolitej" - nie sposób zliczyć i przybywa ich w zastraszającym tempie. Światowa Organizacja Zdrowia przedstawiła raport, z którego wynika, że wypadki, wśród nich samochodowe, przyczyniają się w Polsce w sumie do 72 zgonów na 100 tys. mieszkańców. To kilkakrotnie więcej niż w krajach wysoko rozwiniętych. Codziennie na jezdniach ginie 20 osób, a w weekendy liczba ta sięga nawet 70. Czy w sierpniu na polskich drogach padnie kolejny tragiczny rekord?
Odsetek śmiertelnych wypadków drogowych plasuje nas blisko Rumunii i Bangladeszu, jednych z najbiedniejszych krajów na świecie. Tylko w lipcu na polskich drogach zginęło 528 osób. W tym miesiącu w województwie pomorskim tylko w trzech wypadkach zginęło 12 osób. Do jednego z nich doszło w Trójmieście na pustej drodze o piątej rano. Czarnym lanosem kierował 24-letni Tomasz K. z Warszawy. Podróżowały z nim trzy młode dziewczyny. Samochód jechał za szybko, na łuku wypadł z drogi, dachował i wbił się w drzewo. To typowy wypadek w naszym kraju - jedną trzecią ofiar i sprawców stanowią osoby poniżej 25. roku życia. Wiele ludzkich tragedii umyka jednak statystyce. Jak wyjaśnia podkomisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji, prawie 20 proc. osób rannych w kolizjach samochodowych umiera później w szpitalu lub jeszcze w drodze do szpitala. To oznacza, że liczba osób, które zginęły w ubiegłym miesiącu wskutek obrażeń odniesionych na drogach, sięgnie u nas 2 tys. Na skutek urazów narządów wewnętrznych w krajach Europy Zachodniej umiera co dwudziesty drugi pacjent, w Polsce - co siódmy. Co dziesiątemu pacjentowi uratowałaby życie zwykła reanimacja. Jeśli pogotowie nie dociera na czas, zabieg powinni rozpocząć przygodni kierowcy. Okazuje się, że Polacy nawet tego nie potrafią zrobić. Specjaliści oceniają, że w naszym kraju łączne koszty wypadków oraz leczenia i rekonwalescencji pochłaniają 7 proc. PKB. Oznacza to, że wypadki na drogach kosztują nas 30 mld zł, czyli dziesięć razy więcej, niż wydajemy na obronę. W Łodzi młody kierowca rozpoczął szaleńczą jazdę po mieście około 15.30. Potrącił rowerzystę, ale nie zatrzymał się i popędził dalej. Potem wjechał na chodnik. Na miejscu zginęła 65-letnia kobieta i jej pięcioletnia wnuczka. Sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, przyczyn takich tragedii upatruje w analfabetyzmie technicznym oraz stylu jazdy naszych rodaków: "Na krętych i wąskich drogach mkną jak po autostradzie słońca. Rogata dusza sprawia, że nie liczymy się z utratą zdrowia i życia". Okazuje się, że nie jesteśmy przygotowani na szybki rozwój cywilizacyjny i związane z tym zagrożenia. Słabo wykształcone polskie społeczeństwo nie potrafi sobie z nimi poradzić. Samochód stał się w Polsce symbolem życiowego sukcesu. Pod względem wysokości dochodu na mieszkańca plasujemy się mniej więcej na 20. miejscu w Europie, ale jeśli chodzi o liczbę sprzedawanych nowych aut, jesteśmy na szóstej pozycji. Po naszych drogach jeździ już ponad 13 mln samochodów, w tym 8 mln pojazdów osobowych, a natężenie ruchu zwiększa się co roku o 7 proc. Cała Polska stoi więc w wielkim korku. Po Londynie w godzinach szczytu można się poruszać z prędkością prawie 20 km na godzinę. Jest to rezultat nieosiągalny dla kierowcy jeżdżącego po Warszawie (średnia prędkość wynosi 15 km/h), Poznaniu (13 km/h) czy Wrocławiu (12 km/h).
Wypadki na drogach kosztują nas rocznie 30 mld zł, czyli dziesięć razy więcej, niż wydajemy na obronę
Przyczynia się do tego fatalny stan infrastruktury: mamy zaledwie 258 km autostrad, prawie dwa razy mniej niż Czechy i Węgry. W 1998 r. Komisja Europejska, EBOR, EBI oraz Bank Światowy opublikowały raport, z którego wynika, że stan sieci drogowej w dziesięciu państwach Europy Wschodniej jest katastrofalny. Jeżeli w ciągu najbliższych trzech, czterech lat nakłady na modernizację i rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej nie zostaną zwiększone z dotychczasowych 3 mld euro do 10 mld euro, państwa te czeka całkowity paraliż komunikacyjny. Tymczasem brak dróg szybkiego ruchu, a co za tym idzie - nieoddzielenie ruchu pieszego od samochodowego, pociąga za sobą tragiczne skutki. Prawie połowę ofiar wypadków na naszych drogach stanowią piesi, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej liczba ta nie przekracza 15 proc. Do statystycznego "polskiego wypadku" (dane dotyczą 1998 r.) dochodzi zazwyczaj poza obszarem zabudowanym. Powoduje go mężczyzna w wieku około 30 lat, kierujący samochodem osobowym. Przyczyną kolizji jest niedostosowanie szybkości do warunków jazdy - młodego kierowcę ponosi brawura, mimo że wcześniej nie pił alkoholu. Ofiara - pieszy (najczęściej mężczyzna mający ok. 50 lat) - zwykle przyczynia się do tragedii: zazwyczaj nagle i bez zachowania należytej ostrożności wkracza na drogę. Najwięcej wypadków zdarza się w sierpniowe piątki, przy dobrych warunkach atmosferycznych i suchej nawierzchni. W istocie za każdy wypadek winę ponosi człowiek. Jego zachowania i reakcje na drodze można próbować zmieniać, wpajając poprawne nawyki i przyzwyczajenia. Nie mogą jednak tego robić wyłącznie funkcjonariusze drogówki. Tym bardziej że policja w Polsce monitoruje zaledwie 30 proc. dróg krajowych (w Europie ten odsetek wynosi 70-80). Do akcji przystąpili więc psycholodzy. Kiedy przed dwoma laty w tragicznym wypadku w Paryżu zginęła księżna Diana, w polskiej prasie ukazało się niecodzienne całostronicowe ogłoszenie: "Matka dwójki dzieci zginęła w wypadku samochodowym. Diana była niewinną ofiarą banalnej i bezsensownej tragedii. To dwa życia dziennie. Czyjaś matka, ojciec, syn lub córka zginęli w wypadku spowodowanym przez kierowcę będącego pod wpływem alkoholu. Proszę, pomyśl, zanim wypijesz i zaczniesz prowadzić samochód, bo ryzykujesz nie tylko swoje życie". Podpisano: "Biuro Ruchu Drogowego KG Policji". Autorem ogłoszenia była renomowana agencja reklamowa Saatchi and Saatchi. - W głównej mierze sprawcami wypadków są młodzi, brawurowi kierowcy. Z moich badań wynika, że w tej grupie wiekowej śmierć jest pojęciem abstrakcyjnym. Ankiety wykazały, że młodzież mniej się boi trwałego kalectwa. Dlatego nasza kampania pokazuje, że samochód jest niebezpieczną zabawką, a nieumiejętne korzystanie z niej może spowodować tragiczne skutki - mówi dr Dominika Maison z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, uczestnicząca w akcji "Młodzi kierowcy". Zorganizowała ją agencja reklamy zewnętrznej Cityboard Media. W 21 miastach Polski na 350 cityboardach zawisły w sierpniu trzy rodzaje plakatów. Napis "Twoja nowa bryka po wypadku" widnieje na tle wózka inwalidzkiego, hasło "Twoja nowa laska po wypadku" umieszczone jest obok kul, a slogan "Twoje nowe drinki po wypadku" został wydrukowany obok szpitalnej kroplówki. - Takie kampanie oczywiście nie rozwiążą problemu wielkiej liczby wypadków w Polsce. My mamy co innego do zrobienia: zwracamy uwagę, że chociaż drogi są fatalne, tym bardziej powinniśmy się starać jeździć po nich bezpiecznie. Kampania "Młodzi kierowcy" jest pewnym elementem strategii wychowania młodzieży, której, niestety, poświęca się zbyt mało uwagi - dodaje Beata Fertak, specjalista ds. public relations w Cityboard Media. Poprzednio podobny cel postawiła sobie Kompania Piwowarska SA, która wykorzystując autorytet Krzysztofa Hołowczyca, zorganizowała akcję telewizyjną "Pijani kierowcy wiozą śmierć". Teraz zaczęła się kolejna akcja prewencyjna "Zwolnij. Szkoda życia". Organizuje ją program pierwszy TVP, RMF oraz agencja Outdoor. - Stwierdziłem, że skoro mamy w TVP znane twarze, można je z pożytkiem wykorzystać. W spotach reklamowych obok mnie wystąpili także Norbi, Jan Wieczorkowski i Piotr Kraśko. Nie mamy na razie oficjalnych sygnałów o skuteczności naszego pomysłu. Funkcjonariusze z drogówki twierdzą natomiast, że efekty już są zauważalne. Drastyczne obrazy jednak działają na kierowców - mówi Tomasz Kamel, dziennikarz telewizyjnej Jedynki, jeden z inicjatorów akcji. Niedawno przy drogach na wysokich postumentach zaczęto też ustawiać wraki samochodów zniszczonych podczas tragicznych kolizji. Pomniki brawury. Jednym z najważniejszych celów takich kampanii jest zmiana mentalności - powszechnego przyzwolenia na łamanie przepisów drogowych, pobłażania dla piratów i jazdy po "dwóch piwkach". - Niestety, dowody takiej postawy dają nawet członkowie polskich elit politycznych i osoby powszechnie znane - mówi dr Dominika Maison. Przykładów jest wiele. Poseł SLD Jerzy Dziewulski publicznie chwali się, że relaksuje go jazda samochodem z prędkością 200 km/h. Poseł Piotr Żak, rzecznik prasowy AWS, bez skrępowania wyznaje, że wręczał policjantom łapówki. Ostatnio na Wisłostradzie funkcjonariusze drogówki zatrzymali Zbigniewa Bońka - jechał z szybkością 160 km/h, nie zwracając uwagi na znak ograniczający prędkość do 80 km/h. Słynny piłkarz i wiceprezes PZPN nie pobił jednak rekordu dnia. Wyniósł on 214 km/h.
Odsetek śmiertelnych wypadków drogowych plasuje nas blisko Rumunii i Bangladeszu, jednych z najbiedniejszych krajów na świecie. Tylko w lipcu na polskich drogach zginęło 528 osób. W tym miesiącu w województwie pomorskim tylko w trzech wypadkach zginęło 12 osób. Do jednego z nich doszło w Trójmieście na pustej drodze o piątej rano. Czarnym lanosem kierował 24-letni Tomasz K. z Warszawy. Podróżowały z nim trzy młode dziewczyny. Samochód jechał za szybko, na łuku wypadł z drogi, dachował i wbił się w drzewo. To typowy wypadek w naszym kraju - jedną trzecią ofiar i sprawców stanowią osoby poniżej 25. roku życia. Wiele ludzkich tragedii umyka jednak statystyce. Jak wyjaśnia podkomisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji, prawie 20 proc. osób rannych w kolizjach samochodowych umiera później w szpitalu lub jeszcze w drodze do szpitala. To oznacza, że liczba osób, które zginęły w ubiegłym miesiącu wskutek obrażeń odniesionych na drogach, sięgnie u nas 2 tys. Na skutek urazów narządów wewnętrznych w krajach Europy Zachodniej umiera co dwudziesty drugi pacjent, w Polsce - co siódmy. Co dziesiątemu pacjentowi uratowałaby życie zwykła reanimacja. Jeśli pogotowie nie dociera na czas, zabieg powinni rozpocząć przygodni kierowcy. Okazuje się, że Polacy nawet tego nie potrafią zrobić. Specjaliści oceniają, że w naszym kraju łączne koszty wypadków oraz leczenia i rekonwalescencji pochłaniają 7 proc. PKB. Oznacza to, że wypadki na drogach kosztują nas 30 mld zł, czyli dziesięć razy więcej, niż wydajemy na obronę. W Łodzi młody kierowca rozpoczął szaleńczą jazdę po mieście około 15.30. Potrącił rowerzystę, ale nie zatrzymał się i popędził dalej. Potem wjechał na chodnik. Na miejscu zginęła 65-letnia kobieta i jej pięcioletnia wnuczka. Sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, przyczyn takich tragedii upatruje w analfabetyzmie technicznym oraz stylu jazdy naszych rodaków: "Na krętych i wąskich drogach mkną jak po autostradzie słońca. Rogata dusza sprawia, że nie liczymy się z utratą zdrowia i życia". Okazuje się, że nie jesteśmy przygotowani na szybki rozwój cywilizacyjny i związane z tym zagrożenia. Słabo wykształcone polskie społeczeństwo nie potrafi sobie z nimi poradzić. Samochód stał się w Polsce symbolem życiowego sukcesu. Pod względem wysokości dochodu na mieszkańca plasujemy się mniej więcej na 20. miejscu w Europie, ale jeśli chodzi o liczbę sprzedawanych nowych aut, jesteśmy na szóstej pozycji. Po naszych drogach jeździ już ponad 13 mln samochodów, w tym 8 mln pojazdów osobowych, a natężenie ruchu zwiększa się co roku o 7 proc. Cała Polska stoi więc w wielkim korku. Po Londynie w godzinach szczytu można się poruszać z prędkością prawie 20 km na godzinę. Jest to rezultat nieosiągalny dla kierowcy jeżdżącego po Warszawie (średnia prędkość wynosi 15 km/h), Poznaniu (13 km/h) czy Wrocławiu (12 km/h).
Wypadki na drogach kosztują nas rocznie 30 mld zł, czyli dziesięć razy więcej, niż wydajemy na obronę
Przyczynia się do tego fatalny stan infrastruktury: mamy zaledwie 258 km autostrad, prawie dwa razy mniej niż Czechy i Węgry. W 1998 r. Komisja Europejska, EBOR, EBI oraz Bank Światowy opublikowały raport, z którego wynika, że stan sieci drogowej w dziesięciu państwach Europy Wschodniej jest katastrofalny. Jeżeli w ciągu najbliższych trzech, czterech lat nakłady na modernizację i rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej nie zostaną zwiększone z dotychczasowych 3 mld euro do 10 mld euro, państwa te czeka całkowity paraliż komunikacyjny. Tymczasem brak dróg szybkiego ruchu, a co za tym idzie - nieoddzielenie ruchu pieszego od samochodowego, pociąga za sobą tragiczne skutki. Prawie połowę ofiar wypadków na naszych drogach stanowią piesi, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej liczba ta nie przekracza 15 proc. Do statystycznego "polskiego wypadku" (dane dotyczą 1998 r.) dochodzi zazwyczaj poza obszarem zabudowanym. Powoduje go mężczyzna w wieku około 30 lat, kierujący samochodem osobowym. Przyczyną kolizji jest niedostosowanie szybkości do warunków jazdy - młodego kierowcę ponosi brawura, mimo że wcześniej nie pił alkoholu. Ofiara - pieszy (najczęściej mężczyzna mający ok. 50 lat) - zwykle przyczynia się do tragedii: zazwyczaj nagle i bez zachowania należytej ostrożności wkracza na drogę. Najwięcej wypadków zdarza się w sierpniowe piątki, przy dobrych warunkach atmosferycznych i suchej nawierzchni. W istocie za każdy wypadek winę ponosi człowiek. Jego zachowania i reakcje na drodze można próbować zmieniać, wpajając poprawne nawyki i przyzwyczajenia. Nie mogą jednak tego robić wyłącznie funkcjonariusze drogówki. Tym bardziej że policja w Polsce monitoruje zaledwie 30 proc. dróg krajowych (w Europie ten odsetek wynosi 70-80). Do akcji przystąpili więc psycholodzy. Kiedy przed dwoma laty w tragicznym wypadku w Paryżu zginęła księżna Diana, w polskiej prasie ukazało się niecodzienne całostronicowe ogłoszenie: "Matka dwójki dzieci zginęła w wypadku samochodowym. Diana była niewinną ofiarą banalnej i bezsensownej tragedii. To dwa życia dziennie. Czyjaś matka, ojciec, syn lub córka zginęli w wypadku spowodowanym przez kierowcę będącego pod wpływem alkoholu. Proszę, pomyśl, zanim wypijesz i zaczniesz prowadzić samochód, bo ryzykujesz nie tylko swoje życie". Podpisano: "Biuro Ruchu Drogowego KG Policji". Autorem ogłoszenia była renomowana agencja reklamowa Saatchi and Saatchi. - W głównej mierze sprawcami wypadków są młodzi, brawurowi kierowcy. Z moich badań wynika, że w tej grupie wiekowej śmierć jest pojęciem abstrakcyjnym. Ankiety wykazały, że młodzież mniej się boi trwałego kalectwa. Dlatego nasza kampania pokazuje, że samochód jest niebezpieczną zabawką, a nieumiejętne korzystanie z niej może spowodować tragiczne skutki - mówi dr Dominika Maison z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, uczestnicząca w akcji "Młodzi kierowcy". Zorganizowała ją agencja reklamy zewnętrznej Cityboard Media. W 21 miastach Polski na 350 cityboardach zawisły w sierpniu trzy rodzaje plakatów. Napis "Twoja nowa bryka po wypadku" widnieje na tle wózka inwalidzkiego, hasło "Twoja nowa laska po wypadku" umieszczone jest obok kul, a slogan "Twoje nowe drinki po wypadku" został wydrukowany obok szpitalnej kroplówki. - Takie kampanie oczywiście nie rozwiążą problemu wielkiej liczby wypadków w Polsce. My mamy co innego do zrobienia: zwracamy uwagę, że chociaż drogi są fatalne, tym bardziej powinniśmy się starać jeździć po nich bezpiecznie. Kampania "Młodzi kierowcy" jest pewnym elementem strategii wychowania młodzieży, której, niestety, poświęca się zbyt mało uwagi - dodaje Beata Fertak, specjalista ds. public relations w Cityboard Media. Poprzednio podobny cel postawiła sobie Kompania Piwowarska SA, która wykorzystując autorytet Krzysztofa Hołowczyca, zorganizowała akcję telewizyjną "Pijani kierowcy wiozą śmierć". Teraz zaczęła się kolejna akcja prewencyjna "Zwolnij. Szkoda życia". Organizuje ją program pierwszy TVP, RMF oraz agencja Outdoor. - Stwierdziłem, że skoro mamy w TVP znane twarze, można je z pożytkiem wykorzystać. W spotach reklamowych obok mnie wystąpili także Norbi, Jan Wieczorkowski i Piotr Kraśko. Nie mamy na razie oficjalnych sygnałów o skuteczności naszego pomysłu. Funkcjonariusze z drogówki twierdzą natomiast, że efekty już są zauważalne. Drastyczne obrazy jednak działają na kierowców - mówi Tomasz Kamel, dziennikarz telewizyjnej Jedynki, jeden z inicjatorów akcji. Niedawno przy drogach na wysokich postumentach zaczęto też ustawiać wraki samochodów zniszczonych podczas tragicznych kolizji. Pomniki brawury. Jednym z najważniejszych celów takich kampanii jest zmiana mentalności - powszechnego przyzwolenia na łamanie przepisów drogowych, pobłażania dla piratów i jazdy po "dwóch piwkach". - Niestety, dowody takiej postawy dają nawet członkowie polskich elit politycznych i osoby powszechnie znane - mówi dr Dominika Maison. Przykładów jest wiele. Poseł SLD Jerzy Dziewulski publicznie chwali się, że relaksuje go jazda samochodem z prędkością 200 km/h. Poseł Piotr Żak, rzecznik prasowy AWS, bez skrępowania wyznaje, że wręczał policjantom łapówki. Ostatnio na Wisłostradzie funkcjonariusze drogówki zatrzymali Zbigniewa Bońka - jechał z szybkością 160 km/h, nie zwracając uwagi na znak ograniczający prędkość do 80 km/h. Słynny piłkarz i wiceprezes PZPN nie pobił jednak rekordu dnia. Wyniósł on 214 km/h.
Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.