Przechwycenie przez chińską policję tajwańskiego frachtowca, płynącego w pobliżu tajwańskiej wyspy Matsu, ponownie niebezpiecznie wzmogło napięcie na linii Pekin-Tajpej
Aresztując jednostkę oraz dziesięciu członków załogi, policjanci najpierw motywowali swój krok naruszeniem przez Tajwańczyków wód terytorialnych Chin kontynentalnych. Później jednak - rozpaczliwie poszukując bardziej przekonującego pretekstu - obwieszczono, że statek został zatrzymany, bo przewoził kontrabandę. Tajwański rząd odrzucił te oskarżenia jako wyssane z palca i absurdalne. Jednocześnie wyspiarską straż graniczną postawiono w stan podwyższonej gotowości.
Dopuszczając się czynów zakazanych prawem międzynarodowym, pekińscy komuniści w istocie przyznają się do bezsilności w postępowaniu z małym, lecz zamożnym i silnym militarnie Tajwanem. Od 1949 r., kiedy nacjonalistyczny rząd Czang Kaj-szeka przeniósł się na tereny byłej Formozy, komunistom pozostają właściwie tylko szykany i próby zastraszenia wyspiarskich współbraci. Ponawiane wcześniej akty agresji i zagarnięcia wyspy kończyły się bowiem fiaskiem. Mimo to chiński reżim od 50 lat nie zmienia swego oficjalnego stanowiska wobec Republiki Chińskiej (tak brzmi oficjalna nazwa Tajwanu). Pekińscy mandaryni spod znaku Marksa uważają, że jest ona jedynie zbuntowaną prowincją, a jako taka musi kiedyś wrócić na łono "macierzy". Dlatego z taką wściekłością przyjęto w Zakazanym Mieście niedawną polityczną deklarację tajwańskiego prezydenta. Lee Teng-hui zaapelował o równoprawny dialog "międzypaństwowy". Jego wypowiedź spowodowała przerwanie toczonych od 1993 r. rozmów w sprawie ewentualnego zjednoczenia. Bezterminowo odłożono także przewidzianą wizytę w Tajpej Wang Tao-hana, kierującego chińskim zespołem negocjacyjnym. Miała być ona rewanżem za ubiegłoroczny pobyt w Pekinie wybitnego tajwańskiego dyplomaty Koo Chen-foo. Koo spotkał się nawet wtedy z Jiang Zeminem, pełniącym wszystkie najważniejsze funkcje w Państwie Środka. W najdalej posuniętych komentarzach spekulowano o możliwych terminach reunifikacji. Teraz nadzieje te prysły jak bańka mydlana. W opinii części tajwańskich obserwatorów, kontrowersyjne oświadczenie Lee Teng-hui było spóźnione. Jego kadencja dobiegnie końca już za pół roku. Lee był pierwszym w dziejach szefem państwa, który został wybrany w bezpośredniej elekcji, a nie przez parlament. Dzięki temu, jego pozycja była mocna. Wybory sprzed trzech i pół roku były ostatecznym zerwaniem z dyktaturą i ukoronowaniem procesu demokratyzacji na Tajwanie. Demokratyczne głosowanie w marcu 1996 r. wywołało paroksyzmy otwartej wrogości po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Pekin nie cofnął się wtedy nawet przed artykułowaniem pogróżek o możliwości zbrojnej interwencji. Na dowód determinacji u wybrzeży Tajwanu pojawiła się eskadra chińskich okrętów. ĺwiczenia morskie, próbne odpalanie pocisków w kierunku "nieprzyjaciela" spowodowały wzrost napięcia w regionie. Nie wiadomo, jak długo trwałaby i w co przekształciłaby się ta demonstracja siły i szantaż komunistycznych gerontokratów, gdyby nie zdecydowana kontrakcja Stanów Zjednoczonych. Ekspediując w rejon potencjalnego konfliktu lotniskowce i oddziały piechoty morskiej, Biały Dom ostudził gorące głowy w Pekinie. Tajwańczycy nie ukrywają, że unifikacja z kontynentalnym kolosem nie jest dziś możliwa. Publicznie głoszą, że stanie się ona realna dopiero wtedy, gdy Chiny się zdemokratyzują i będą przestrzegać praw człowieka. Tymczasem wygląda na to, że postulaty te nieprędko się ziszczą. Chińsko-tajwańską koegzystencję w ramach jednolitego organizmu państwowego mogłyby również komplikować dramatyczne różnice w poziomie życia. Amerykański uczony Lester Thurow niedawno optymistycznie prognozował, że znikną one w nadchodzącym stuleciu. Trudno jednak zakładać, że przepaść w dochodach zostanie zasypana w ciągu kilku dziesięcioleci. Przeszkodą może być między innymi stale rosnąca liczba ludności Państwa Środka. Już teraz Chińczyków jest 1,2 mld wobec 22 mln Tajwańczyków. Rozbieżności systemowe, diametralnie odmienne podejście do praw człowieka i wojownicza retoryka Pekinu sprawiają, że wyspiarze muszą się mieć na baczności. Bezpieczeństwo jednak kosztuje. Tajpej uważa, że największym zagrożeniem są dla wyspy baterie pocisków rozlokowanych w południowo-wschodniej części kontynentu. Pekin nie tai, że zakupione w Rosji rakiety wymierzone są w Tajwan. Na dodatek pragnąłby, aby wyspiarze przestali być zaopatrywani w broń defensywną przez Amerykanów. Usiłując nakłonić USA do tego kroku, komuniści obiecują supermocarstwu ustępstwa w dziedzinie handlowej i udogodnienia inwestycyjne. Biały Dom nie zamierza jednak odstąpić od swych zobowiązań, ceniąc sobie alians z Tajwanem, jego stabilność i geopolityczne znaczenie w strefie Azji i Pacyfiku. W tej sytuacji Pekinowi nadal pozostaje tylko tupanie nogą, pokrzykiwanie i wymyślanie tajwańskim przywódcom od sprzedawczyków i "psów imperializmu".
Dopuszczając się czynów zakazanych prawem międzynarodowym, pekińscy komuniści w istocie przyznają się do bezsilności w postępowaniu z małym, lecz zamożnym i silnym militarnie Tajwanem. Od 1949 r., kiedy nacjonalistyczny rząd Czang Kaj-szeka przeniósł się na tereny byłej Formozy, komunistom pozostają właściwie tylko szykany i próby zastraszenia wyspiarskich współbraci. Ponawiane wcześniej akty agresji i zagarnięcia wyspy kończyły się bowiem fiaskiem. Mimo to chiński reżim od 50 lat nie zmienia swego oficjalnego stanowiska wobec Republiki Chińskiej (tak brzmi oficjalna nazwa Tajwanu). Pekińscy mandaryni spod znaku Marksa uważają, że jest ona jedynie zbuntowaną prowincją, a jako taka musi kiedyś wrócić na łono "macierzy". Dlatego z taką wściekłością przyjęto w Zakazanym Mieście niedawną polityczną deklarację tajwańskiego prezydenta. Lee Teng-hui zaapelował o równoprawny dialog "międzypaństwowy". Jego wypowiedź spowodowała przerwanie toczonych od 1993 r. rozmów w sprawie ewentualnego zjednoczenia. Bezterminowo odłożono także przewidzianą wizytę w Tajpej Wang Tao-hana, kierującego chińskim zespołem negocjacyjnym. Miała być ona rewanżem za ubiegłoroczny pobyt w Pekinie wybitnego tajwańskiego dyplomaty Koo Chen-foo. Koo spotkał się nawet wtedy z Jiang Zeminem, pełniącym wszystkie najważniejsze funkcje w Państwie Środka. W najdalej posuniętych komentarzach spekulowano o możliwych terminach reunifikacji. Teraz nadzieje te prysły jak bańka mydlana. W opinii części tajwańskich obserwatorów, kontrowersyjne oświadczenie Lee Teng-hui było spóźnione. Jego kadencja dobiegnie końca już za pół roku. Lee był pierwszym w dziejach szefem państwa, który został wybrany w bezpośredniej elekcji, a nie przez parlament. Dzięki temu, jego pozycja była mocna. Wybory sprzed trzech i pół roku były ostatecznym zerwaniem z dyktaturą i ukoronowaniem procesu demokratyzacji na Tajwanie. Demokratyczne głosowanie w marcu 1996 r. wywołało paroksyzmy otwartej wrogości po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Pekin nie cofnął się wtedy nawet przed artykułowaniem pogróżek o możliwości zbrojnej interwencji. Na dowód determinacji u wybrzeży Tajwanu pojawiła się eskadra chińskich okrętów. ĺwiczenia morskie, próbne odpalanie pocisków w kierunku "nieprzyjaciela" spowodowały wzrost napięcia w regionie. Nie wiadomo, jak długo trwałaby i w co przekształciłaby się ta demonstracja siły i szantaż komunistycznych gerontokratów, gdyby nie zdecydowana kontrakcja Stanów Zjednoczonych. Ekspediując w rejon potencjalnego konfliktu lotniskowce i oddziały piechoty morskiej, Biały Dom ostudził gorące głowy w Pekinie. Tajwańczycy nie ukrywają, że unifikacja z kontynentalnym kolosem nie jest dziś możliwa. Publicznie głoszą, że stanie się ona realna dopiero wtedy, gdy Chiny się zdemokratyzują i będą przestrzegać praw człowieka. Tymczasem wygląda na to, że postulaty te nieprędko się ziszczą. Chińsko-tajwańską koegzystencję w ramach jednolitego organizmu państwowego mogłyby również komplikować dramatyczne różnice w poziomie życia. Amerykański uczony Lester Thurow niedawno optymistycznie prognozował, że znikną one w nadchodzącym stuleciu. Trudno jednak zakładać, że przepaść w dochodach zostanie zasypana w ciągu kilku dziesięcioleci. Przeszkodą może być między innymi stale rosnąca liczba ludności Państwa Środka. Już teraz Chińczyków jest 1,2 mld wobec 22 mln Tajwańczyków. Rozbieżności systemowe, diametralnie odmienne podejście do praw człowieka i wojownicza retoryka Pekinu sprawiają, że wyspiarze muszą się mieć na baczności. Bezpieczeństwo jednak kosztuje. Tajpej uważa, że największym zagrożeniem są dla wyspy baterie pocisków rozlokowanych w południowo-wschodniej części kontynentu. Pekin nie tai, że zakupione w Rosji rakiety wymierzone są w Tajwan. Na dodatek pragnąłby, aby wyspiarze przestali być zaopatrywani w broń defensywną przez Amerykanów. Usiłując nakłonić USA do tego kroku, komuniści obiecują supermocarstwu ustępstwa w dziedzinie handlowej i udogodnienia inwestycyjne. Biały Dom nie zamierza jednak odstąpić od swych zobowiązań, ceniąc sobie alians z Tajwanem, jego stabilność i geopolityczne znaczenie w strefie Azji i Pacyfiku. W tej sytuacji Pekinowi nadal pozostaje tylko tupanie nogą, pokrzykiwanie i wymyślanie tajwańskim przywódcom od sprzedawczyków i "psów imperializmu".
Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.