Dan Glickman, amerykański sekretarz Departamentu Rolnictwa, uznał za konieczne przeprowadzenie niezależnych badań na temat wpływu roślin zmodyfikowanych genetycznie na zdrowie
W szeroko komentowanym publicznym wystąpieniu pod koniec lipca stwierdził: "Żadne interesy nie powinny mieć wpływu na nasze decyzje dotyczące skutków upraw transgenicznych dla ludzkiego zdrowia" Dotychczas amerykański Departament Rolnictwa zajmował się przede wszystkim promowaniem interesów amerykańskich firm biotechnologicznych - producentów tych roślin. Ostatnie wydarzenia zmusiły jednak przedstawicieli rządu do uwzględnienia także interesów drugiej strony, czyli konsumentów. Siedemdziesiąt amerykańskich organizacji biologów i ekologów oskarżyło rządową Agencję Ochrony Środowiska (EPA) o bezprawne wydanie zezwoleń na wprowadzenie do sprzedaży roślin, którym dodano gen bakterii wytwarzający toksyny przeciw insektom.
Wrogość wobec genetycznie zmodyfikowanej żywności eksplodowała w Wielkiej Brytanii w atmosferze powszechnych pretensji, że rośliny transgeniczne wtłacza się do gardeł konsumentów bez właściwego sprawdzenia skutków ich spożywania" - ubolewa tygodnik "New Scientist", opowiadający się zwykle po stronie producentów modyfikowanych roślin. Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne (BMA) wezwało do zakazania upraw roślin transgenicznych: kukurydzy, która truje owady, soi odpornej na środki ochrony roślin i ziemniaków z genami bakterii, dopóki naukowcy nie osiągną zgody co do ich długoterminowego wpływu na zdrowie i środowisko. Komisja Europejska z siedzibą w Brukseli wstrzymała wydawanie pozwoleń na uprawę kukurydzy z toksycznym genem bakterii Baccillus thuringiensis (Bt). W maju na polecenie szwajcarskiego ministerstwa rolnictwa zniszczono w tym kraju setki hektarów kukurydzy transgenicznej.
Można zapytać, co się właściwie stało, skąd tak gwałtowne i w wielu krajach równoczesne odrzucenie pomysłowych konstrukcji genetycznych, jakimi są rośliny transgeniczne. Ich nazwa oznacza przekroczenie granic gatunku - przeniesienie materiału genetycznego z jednego gatunku do innego. Na konferencji zorganizowanej przez Radę Europy w Oviedo w Hiszpanii w maju tego roku pokazywano najnowsze osiągnięcie biotechnologów kanadyjskich - truskawki z genami ryby, które wytwarzają substancję zapobiegającą zamarzaniu. Naukowcy uznali, że przydadzą się one również truskawkom w chłodnej Kanadzie. Bawełna z genami bakterii, śliwy z genami odporności na antybiotyki - to tylko niektóre przykłady zręczności bioinżynierów. Ale kilka niespodziewanych wydarzeń zmusiło potencjalnych konsumentów tych darów biotechnologii do postawienia podstawowych pytań: jakie będą skutki spożywania ziemniaków wytwarzających truciznę przeciw stonce? Czy toksyczny gen z kukurydzy nie przeniesie się na inne rośliny?
Wielkie firmy biotechnologiczne, takie jak Monsanto, Pioneer czy Novartis, wychwalające do tej pory zalety roślin zmodyfikowanych genetycznie, nie mogą przedstawić wyników testów, które uspokoiłyby obawy. Nie dysponują wynikami badań długotrwałego wpływu spożywania produktów biotechnologii. O tym zaś, że mogą one być niebezpieczne dla zwierząt, świadczy kilka ostatnio przeprowadzonych eksperymentów. O jednym z nich pod koniec maja tego roku doniosło czasopismo naukowe "Nature". Amerykański entomolog John Losey z Cornell University w Ithaca zauważył, że liście mleczy okalających pola transgenicznej kukurydzy z genem bakterii glebowej, która wytwarza toksyny zabijające insekty, pokryte są pyłkiem. Losey chciał sprawdzić, czy pyłek przeniesiony przez wiatr na inne rośliny też zabija owady. Umieścił na liściach mlecza pokrytych tym pyłem larwy motyli zwanych monarchami. Niemal połowa zginęła po kilku dniach. A zatem "absolutnie bezpieczne" rośliny transgeniczne trują nie tylko owady chcące je zjeść, ale też owady na innych roślinach.
Graham Head, entomolog z Monsanto, firmy produkującej zmodyfikowaną kukurydzę, w odpowiedzi na zarzuty stwierdził: "Nie jest dla nas niespodzianką, że pył kukurydzy może być szkodliwy dla motyli. Pytanie: jakie to ma znaczenie praktyczne?". Monsanto przyznało jednak, że zamierza przeprowadzić odpowiednie badania. Krytycy twierdzą, że trzeba było to zrobić, zanim farmerzy z USA obsadzili 8 mln hektarów kukurydzą z toksycznym genem bakterii.
Firma Monsanto, zabiegająca o zdobycie europejskiego rynku, zapewniała również o całkowitej nieszkodliwości ziemniaków z tym samym genem bakterii. Rok temu szkocki biochemik Arpad Pusztai wywołał skandal i zmusił do reakcji kilka rządów i wiele organizacji, z Radą Europy włącznie. Nikomu nie znany naukowiec wystąpił w programie dokumentalnym brytyjskiej telewizji, referując wyniki swoich badań, w trakcie których karmił szczury ziemniakami z genem bakterii Bt. Białko wytwarzane przez ten gen (lektyna) jest - jak wiadomo - toksyną niszczącą insekty. Zdaniem Pusztaia, nie tylko zwalcza ono insekty, ale również szkodzi ssakom. Szczury cierpiały z powodu uszkodzenia układu immunologicznego. Co więcej, niektóre z ich organów wewnętrznych (m.in. śledziona) powiększyły się, a inne były mniejsze niż normalnie (mózg, wątroba). Być może wypowiedź Pusztaia przeszłaby nie zauważona, gdyby nie to, że Rowett Research Institute w Aberdeen, gdzie pracował, zawiesił go następnego dnia w prawach pracownika i zabronił jakichkolwiek kontaktów z prasą. Wkrótce okazało się, że instytut ten jeszcze przed wystąpieniem Pusztaia otrzymał 140 tys. funtów od firmy Monsanto. Prasa poinformowała także, że rząd brytyjski zaoferował miliony funtów jako zachętę dla firm biotechnologicznych, aby inwestowały w Wielkiej Brytanii. W polityce tej dopatrywano się również bezpośrednich nacisków ze strony rządu amerykańskiego, zdecydowanego promować swoje biotechnologiczne rolnictwo na rynku europejskim. Premier Tony Blair, który nieszczęśliwie przyznał się publicznie, że jada czasem żywność zmodyfikowaną genetycznie, dostał cztery tony soi transgenicznej, zrzucone w prezencie przez wściekłych ekologów przed jego rezydencją na Downing Street w Londynie. "Od czasu powstań przeciw wprowadzeniu maszyn tkackich w Lancashire nie było tak jadowitej wrogości wobec nowej technologii przeznaczonej do celów pokojowych" - oceniał nastroje Brytyjczyków tygodnik "New Scientist".
Pusztaiowi zarzucono oszustwo i błędy w badaniach. Także wspomniany wyżej tygodnik w komentarzu od wydawcy sugerował, że szczury marnieją na ziemniakach transgenicznych, bo w ogóle nie lubią ziemniaków. W maju tego roku 21 naukowców z czternastu krajów, sprawdzających wyniki doświadczeń Pusztaia, stwierdziło jednak: "Jesteśmy zdania, że zjadanie przez szczury genetycznie zmodyfikowanych ziemniaków prowadzi do znacznych różnic w wadze organów wewnętrznych i do obniżenia aktywności limfocytów układu immunologicznego".
Ruszyła kontrofensywa przeciwników roślin transgenicznych
Jeden z tych badaczy - Vyvyan Howard, toksykolog patolog z uniwersytetu w Liverpoolu - podkreśla, że największe ryzyko związane z wykorzystywaniem zmodyfikowanej genetycznie żywności polega na długoterminowym działaniu małych dawek trucizn, które niekorzystnie zmieniają łańcuch pokarmowy. Ryzykowne jest przy tym nie tylko wytwarzanie przez roślinę toksycznego białka, ale również sam proces wprowadzania do niej obcego genu. Ponieważ miejsce przyłączenia się genu bakterii do DNA rośliny jest przypadkowe, nie można wykluczyć, że zakłóci on działanie własnych genów ziemniaka czy kukurydzy. Dotyczy to także tzw. promotorów wirusowych, dodawanych roślinom po to, by uaktywniły obce geny. Podobne manipulacje mogą nie tylko uaktywnić wybrane geny, ale też przypadkowo zablokować inne, konieczne do normalnego rozwoju.
Oprócz określonych genów bakterii do roślin wprowadza się też wiele innych pomocniczych, na przykład geny odporności na antybiotyk (zwykle kanamycynę) i geny powodujące wytwarzanie substancji o niebieskiej barwie. Te ekstrageny służą biotechnologom jako markery - pozwalają rozpoznać, czy rośliny rzeczywiście włączyły do swego DNA gen bakterii Bt, dla którego podjęto cały proces manipulacji genetycznych. "Pomysł, że taki sztuczny twór może stanowić ryzyko dla zdrowia, jest zupełnie absurdalny" - zapewniają obrońcy upraw transgenicznych. Jeden z szefów firmy Monsanto, indagowany przez brytyjską dziennikarkę, czy gen owadobójczy z roślin transgenicznych jest później poddawany jakimś testom, odpowiedział, że ziemniaki - podobnie jak inne genetycznie zmodyfikowane rośliny - nie wytwarzają tak dużo tego genu, aby można go było wyizolować i dokładnie zbadać. Ostatnie rewelacje dotyczące ziemniaków transgenicznych i kukurydzy ujawniły jeszcze inny poważny problem, którego istnienie dopiero teraz potwierdziły firmy biotechnologiczne. Mianowicie żywności transgenicznej nie można poddawać standardowym testom toksykologicznym, bowiem nie wszystko, co jedzą ludzie, można włączyć do diety zwierząt doświadczalnych i obserwować, jakie będą skutki.
W sumie wydaje się, że zapewnienia firm biotechnologicznych o bezpieczeństwie produkowanej przez nie żywności nie znajdują dostatecznego potwierdzenia w wynikach testów. Dlatego rząd amerykański, Komisja Europejska i brytyjski parlament zapowiedziały przeprowadzenie niezależnych badań długoterminowych skutków spożywania produktów z roślin transgenicznych. "Presja wielonarodowych kompanii biotechnologicznych, które zainwestowały ogromne sumy w swoje technologie, jest tak wielka, że ani politykom, ani tym bardziej rolnikom i konsumentom nie pozostawia czasu na ocenę wszystkich konsekwencji tych manipulacji" - twierdzi prof. Jean-Marie Pelt, prezydent Europejskiego Instytutu Ekologii.
Inny francuski naukowiec, prof. Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny z Caen, jest zdania, że produkcja organizmów genetycznie zmodyfikowanych przeważnie opiera się na złych technologiach. Aby szybko osiągać zyski, firmy stosują metody, które były przestarzałe już dziesięć lat temu. "Co roku proponuje się nowe serie zmodyfikowanych genetycznie organizmów, tak jak nowe serie samochodów - zauważa prof. Seralini. - A skoro trzeba iść coraz szybciej, będą się pojawiały złe konstrukcje genetyczne, coraz bardziej ryzykowne dla zdrowia i dla otoczenia".
Wrogość wobec genetycznie zmodyfikowanej żywności eksplodowała w Wielkiej Brytanii w atmosferze powszechnych pretensji, że rośliny transgeniczne wtłacza się do gardeł konsumentów bez właściwego sprawdzenia skutków ich spożywania" - ubolewa tygodnik "New Scientist", opowiadający się zwykle po stronie producentów modyfikowanych roślin. Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne (BMA) wezwało do zakazania upraw roślin transgenicznych: kukurydzy, która truje owady, soi odpornej na środki ochrony roślin i ziemniaków z genami bakterii, dopóki naukowcy nie osiągną zgody co do ich długoterminowego wpływu na zdrowie i środowisko. Komisja Europejska z siedzibą w Brukseli wstrzymała wydawanie pozwoleń na uprawę kukurydzy z toksycznym genem bakterii Baccillus thuringiensis (Bt). W maju na polecenie szwajcarskiego ministerstwa rolnictwa zniszczono w tym kraju setki hektarów kukurydzy transgenicznej.
Można zapytać, co się właściwie stało, skąd tak gwałtowne i w wielu krajach równoczesne odrzucenie pomysłowych konstrukcji genetycznych, jakimi są rośliny transgeniczne. Ich nazwa oznacza przekroczenie granic gatunku - przeniesienie materiału genetycznego z jednego gatunku do innego. Na konferencji zorganizowanej przez Radę Europy w Oviedo w Hiszpanii w maju tego roku pokazywano najnowsze osiągnięcie biotechnologów kanadyjskich - truskawki z genami ryby, które wytwarzają substancję zapobiegającą zamarzaniu. Naukowcy uznali, że przydadzą się one również truskawkom w chłodnej Kanadzie. Bawełna z genami bakterii, śliwy z genami odporności na antybiotyki - to tylko niektóre przykłady zręczności bioinżynierów. Ale kilka niespodziewanych wydarzeń zmusiło potencjalnych konsumentów tych darów biotechnologii do postawienia podstawowych pytań: jakie będą skutki spożywania ziemniaków wytwarzających truciznę przeciw stonce? Czy toksyczny gen z kukurydzy nie przeniesie się na inne rośliny?
Wielkie firmy biotechnologiczne, takie jak Monsanto, Pioneer czy Novartis, wychwalające do tej pory zalety roślin zmodyfikowanych genetycznie, nie mogą przedstawić wyników testów, które uspokoiłyby obawy. Nie dysponują wynikami badań długotrwałego wpływu spożywania produktów biotechnologii. O tym zaś, że mogą one być niebezpieczne dla zwierząt, świadczy kilka ostatnio przeprowadzonych eksperymentów. O jednym z nich pod koniec maja tego roku doniosło czasopismo naukowe "Nature". Amerykański entomolog John Losey z Cornell University w Ithaca zauważył, że liście mleczy okalających pola transgenicznej kukurydzy z genem bakterii glebowej, która wytwarza toksyny zabijające insekty, pokryte są pyłkiem. Losey chciał sprawdzić, czy pyłek przeniesiony przez wiatr na inne rośliny też zabija owady. Umieścił na liściach mlecza pokrytych tym pyłem larwy motyli zwanych monarchami. Niemal połowa zginęła po kilku dniach. A zatem "absolutnie bezpieczne" rośliny transgeniczne trują nie tylko owady chcące je zjeść, ale też owady na innych roślinach.
Graham Head, entomolog z Monsanto, firmy produkującej zmodyfikowaną kukurydzę, w odpowiedzi na zarzuty stwierdził: "Nie jest dla nas niespodzianką, że pył kukurydzy może być szkodliwy dla motyli. Pytanie: jakie to ma znaczenie praktyczne?". Monsanto przyznało jednak, że zamierza przeprowadzić odpowiednie badania. Krytycy twierdzą, że trzeba było to zrobić, zanim farmerzy z USA obsadzili 8 mln hektarów kukurydzą z toksycznym genem bakterii.
Firma Monsanto, zabiegająca o zdobycie europejskiego rynku, zapewniała również o całkowitej nieszkodliwości ziemniaków z tym samym genem bakterii. Rok temu szkocki biochemik Arpad Pusztai wywołał skandal i zmusił do reakcji kilka rządów i wiele organizacji, z Radą Europy włącznie. Nikomu nie znany naukowiec wystąpił w programie dokumentalnym brytyjskiej telewizji, referując wyniki swoich badań, w trakcie których karmił szczury ziemniakami z genem bakterii Bt. Białko wytwarzane przez ten gen (lektyna) jest - jak wiadomo - toksyną niszczącą insekty. Zdaniem Pusztaia, nie tylko zwalcza ono insekty, ale również szkodzi ssakom. Szczury cierpiały z powodu uszkodzenia układu immunologicznego. Co więcej, niektóre z ich organów wewnętrznych (m.in. śledziona) powiększyły się, a inne były mniejsze niż normalnie (mózg, wątroba). Być może wypowiedź Pusztaia przeszłaby nie zauważona, gdyby nie to, że Rowett Research Institute w Aberdeen, gdzie pracował, zawiesił go następnego dnia w prawach pracownika i zabronił jakichkolwiek kontaktów z prasą. Wkrótce okazało się, że instytut ten jeszcze przed wystąpieniem Pusztaia otrzymał 140 tys. funtów od firmy Monsanto. Prasa poinformowała także, że rząd brytyjski zaoferował miliony funtów jako zachętę dla firm biotechnologicznych, aby inwestowały w Wielkiej Brytanii. W polityce tej dopatrywano się również bezpośrednich nacisków ze strony rządu amerykańskiego, zdecydowanego promować swoje biotechnologiczne rolnictwo na rynku europejskim. Premier Tony Blair, który nieszczęśliwie przyznał się publicznie, że jada czasem żywność zmodyfikowaną genetycznie, dostał cztery tony soi transgenicznej, zrzucone w prezencie przez wściekłych ekologów przed jego rezydencją na Downing Street w Londynie. "Od czasu powstań przeciw wprowadzeniu maszyn tkackich w Lancashire nie było tak jadowitej wrogości wobec nowej technologii przeznaczonej do celów pokojowych" - oceniał nastroje Brytyjczyków tygodnik "New Scientist".
Pusztaiowi zarzucono oszustwo i błędy w badaniach. Także wspomniany wyżej tygodnik w komentarzu od wydawcy sugerował, że szczury marnieją na ziemniakach transgenicznych, bo w ogóle nie lubią ziemniaków. W maju tego roku 21 naukowców z czternastu krajów, sprawdzających wyniki doświadczeń Pusztaia, stwierdziło jednak: "Jesteśmy zdania, że zjadanie przez szczury genetycznie zmodyfikowanych ziemniaków prowadzi do znacznych różnic w wadze organów wewnętrznych i do obniżenia aktywności limfocytów układu immunologicznego".
Ruszyła kontrofensywa przeciwników roślin transgenicznych
Jeden z tych badaczy - Vyvyan Howard, toksykolog patolog z uniwersytetu w Liverpoolu - podkreśla, że największe ryzyko związane z wykorzystywaniem zmodyfikowanej genetycznie żywności polega na długoterminowym działaniu małych dawek trucizn, które niekorzystnie zmieniają łańcuch pokarmowy. Ryzykowne jest przy tym nie tylko wytwarzanie przez roślinę toksycznego białka, ale również sam proces wprowadzania do niej obcego genu. Ponieważ miejsce przyłączenia się genu bakterii do DNA rośliny jest przypadkowe, nie można wykluczyć, że zakłóci on działanie własnych genów ziemniaka czy kukurydzy. Dotyczy to także tzw. promotorów wirusowych, dodawanych roślinom po to, by uaktywniły obce geny. Podobne manipulacje mogą nie tylko uaktywnić wybrane geny, ale też przypadkowo zablokować inne, konieczne do normalnego rozwoju.
Oprócz określonych genów bakterii do roślin wprowadza się też wiele innych pomocniczych, na przykład geny odporności na antybiotyk (zwykle kanamycynę) i geny powodujące wytwarzanie substancji o niebieskiej barwie. Te ekstrageny służą biotechnologom jako markery - pozwalają rozpoznać, czy rośliny rzeczywiście włączyły do swego DNA gen bakterii Bt, dla którego podjęto cały proces manipulacji genetycznych. "Pomysł, że taki sztuczny twór może stanowić ryzyko dla zdrowia, jest zupełnie absurdalny" - zapewniają obrońcy upraw transgenicznych. Jeden z szefów firmy Monsanto, indagowany przez brytyjską dziennikarkę, czy gen owadobójczy z roślin transgenicznych jest później poddawany jakimś testom, odpowiedział, że ziemniaki - podobnie jak inne genetycznie zmodyfikowane rośliny - nie wytwarzają tak dużo tego genu, aby można go było wyizolować i dokładnie zbadać. Ostatnie rewelacje dotyczące ziemniaków transgenicznych i kukurydzy ujawniły jeszcze inny poważny problem, którego istnienie dopiero teraz potwierdziły firmy biotechnologiczne. Mianowicie żywności transgenicznej nie można poddawać standardowym testom toksykologicznym, bowiem nie wszystko, co jedzą ludzie, można włączyć do diety zwierząt doświadczalnych i obserwować, jakie będą skutki.
W sumie wydaje się, że zapewnienia firm biotechnologicznych o bezpieczeństwie produkowanej przez nie żywności nie znajdują dostatecznego potwierdzenia w wynikach testów. Dlatego rząd amerykański, Komisja Europejska i brytyjski parlament zapowiedziały przeprowadzenie niezależnych badań długoterminowych skutków spożywania produktów z roślin transgenicznych. "Presja wielonarodowych kompanii biotechnologicznych, które zainwestowały ogromne sumy w swoje technologie, jest tak wielka, że ani politykom, ani tym bardziej rolnikom i konsumentom nie pozostawia czasu na ocenę wszystkich konsekwencji tych manipulacji" - twierdzi prof. Jean-Marie Pelt, prezydent Europejskiego Instytutu Ekologii.
Inny francuski naukowiec, prof. Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny z Caen, jest zdania, że produkcja organizmów genetycznie zmodyfikowanych przeważnie opiera się na złych technologiach. Aby szybko osiągać zyski, firmy stosują metody, które były przestarzałe już dziesięć lat temu. "Co roku proponuje się nowe serie zmodyfikowanych genetycznie organizmów, tak jak nowe serie samochodów - zauważa prof. Seralini. - A skoro trzeba iść coraz szybciej, będą się pojawiały złe konstrukcje genetyczne, coraz bardziej ryzykowne dla zdrowia i dla otoczenia".
Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.