Przychodzi pacjent do lekarza, a lekarz też chory i do tego hipochondryk
Ta krótka scenka najlepiej oddaje relacje rządzących i rządzonych w Polsce lat dziewięćdziesiątych. Politycy, zamiast zajmować się rozwiązywaniem problemów, co robią tylko nieliczni, z uporem i konsekwencją tworzą nowe problemy, a to w postaci konfliktów personalnych, a to konfliktów programów koalicjantów, absorbując nimi sporą część opinii publicznej. Przypomina to stary dowcip żydowski o Icku, który miał zbyt ciasne mieszkanie i zwrócił się o radę do rabina. Tenże poradził mu, aby kupił sobie jeszcze kozę i trzymał ją w domu. Icek początkowo protestował, bo jak w niewielkim mieszkanku, w którym mieszka z żoną i ośmiorgiem dzieci, chować jeszcze kozę. Wysłuchał jednak rady rabina i sprowadził kozę. Po miesiącu zrozpaczony zwrócił się znowu do rabina o radę. Ten poradził mu, aby pozbył się kozy z mieszkania. Rodzina Icka odczuła ogromną ulgę i na jakiś czas ciasne mieszkanie stało się niezwykle wygodne. Od czasów koalicji SLD-PSL wprowadza się nieustannie takie dodatkowe kozy. Najpierw był nią wicepremier Borowski. Jego ustąpienie przyniosło pozorną ulgę. Potem premier Pawlak, który w końcu zszedł ze sceny politycznej na gwizdach. Znowu ulga. Koza to główny instrument polskiej polityki wewnętrznej. Stał się on swego rodzaju tradycją, kultywowaną także przez obecną koalicję. W roli kozy wystąpili już różni ministrowie rolnictwa, zdrowia itp., a w ubiegłym tygodniu pojawił się spory kozioł, czyli wicepremier. Postanowiono jednak wzbogacić dotychczasowy spektakl i zaproponowano Januszowi Tomaszewskiemu rolę Józefa K. Franz Kafka nie spodziewał się zapewne, że kiedykolwiek przeprowadzi się inscenizację "Procesu" na taką skalę z udziałem aktorów sceny politycznej. Rację ma premier Jerzy Buzek, że polityków obowiązują inne normy niż zwykłych obywateli. Trudno sobie wyobrazić, by wysokiej rangi urzędnik państwowy, wobec którego toczy się postępowanie sądowe, pełnił swą funkcję. Czy jednak wystarczy złożenie doniesienia do sądu, który jeszcze nie podjął działań procesowych, by domagać się dymisji członka rządu RP? W ten sposób ekipa posła Słomki czy grupa jakichś lustromaniaków może spowodować, że na najbliższe posiedzenie rządu przyjdzie jeden jego członek "pozytywnie zlustrowany", czyli premier Jerzy Buzek. Rozwiązywanie problemów w kraju przy pomocy kozłów ofiarnych ma u nas tradycję sięgającą czasów PRL. W wyniku słusznych protestów klasy robotniczej najpierw poświęcano premierów, a potem I sekretarzy KC. Nie dymisjonowano jednego: absurdalnego systemu politycznego. Ludzie byli do wymiany, system nie. Zwrócił na to uwagę poseł Stefan Niesiołowski w naszym nowym programie telewizyjnym "Wprost TV", emitowanym w każdą niedzielę w TVN o 22.30. Czy jednak obecnie rekonstrukcja rządu może poprawić nastroje społeczne? Wątpię. Rząd Jerzego Buzka to jeden z najlepszych rządów III RP, a to dlatego, że wprowadzając cztery reformy, nie uchyla się od odpowiedzialności za przyszłość Polski. Rząd ten jednak musi zapłacić za nonkonformizm polityczny. Wszystkie, nawet te najbogatsze społeczeństwa (vide: "Czerwone przedpole") wolą konformistów u władzy, gdyż reformy czy jakiekolwiek zmiany naruszają czyjeś interesy, a przede wszystkim przyzwyczajenia społeczne. W Polsce - wbrew temu, co mówi Leszek Balcerowicz - można zaspokoić wszelkie żądania grup zawodowych domagających się dotacji, posłów proponujących nowe wydatki z budżetu, a także prezydenta, który widzi potrzebę zwiększenia środków na wojsko, służbę zdrowia czy edukację. Recepta jest prosta jak konstrukcja bata. Otóż do końca tego roku należy podnieść poziom gospodarki Polski do poziomu gospodarki Holandii (vide: "Skok na budżet"). Przede wszystkim należy dwudziestokrotnie zwiększyć nasz eksport, a więc osiągnąć poziom Irlandii, o czym pisze Krzysztof Gołata w tekście "Deficyt kreatywności". Jeżeli to zrobimy do końca tego roku, to w 2000 r. będziemy mogli zaspokoić większość słusznych (a jakże) żądań finansowych z pieniędzy budżetowych. Jeśli jednak nie uda się nam w ciągu kilku miesięcy osiągnąć poziomu gospodarczego Holandii, w co nie wierzę, to niech nas ręka boska broni przed zwiększaniem deficytu budżetowego. Jeżeli pod naciskiem różnych grup społecznych zwiększymy dług publiczny, to pieniądze, którymi zapłacimy za spokój społeczny, wkrótce zaczną śmierdzieć trupem. Oczywiście, nie trupem ludzkim, lecz trupem gospodarki, w tym wypadku Polski, a takiego zapachu świat nie lubi.
Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.