"Spadliśmy niespodziewanie z nieba tym Kanadyjczykom. Zobaczyliśmy, co to znaczy, jak przybywa niespodziewany gość, który od początku jest traktowany jak kandydat na nielegalnego imigranta. Prowadzono nas w otoczeniu odpowiednich służb, nie mogliśmy wyjść, pasażerowie mojego samolotu zostali stłoczeni w jednym miejscu" - opowiadał Kwaśniewski na konferencji w Warszawie.
Prezydent żalił się, że nie był traktowany z szacunkiem należnym głowie państwa. "Wytłumaczenie w St John's, że jestem prezydentem Polski nie jest zadaniem łatwym. Moja pozycja w otoczeniu, które nas pilnowało, wzrosła, gdy spotkaliśmy pięciu polskich marynarzy, który z radością rzucili się mi na szyję i prosili o autografy" - mówił Kwaśniewski.
Według jego relacji, całe zamieszanie trwało trzy godziny. Zajście najdowcipniej skomentował ambasador USA w Polsce Christopher Hill. "Mam nadzieję, że już nie będziecie mieli tylu pretensji do imigracyjnych przepisów USA, skoro widzieliście, jak to odbywa się w Kanadzie" - streścił słowa ambasadora Kwaśniewski
Kanadyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, indagowane przez dziennikarza agencji Reutera, wyjaśniło, że służby lotniskowe zabrały pasażerów polskiego samolotu do strefy tranzytowej, aby sprawdzić, czy nie należy im przyznać wiz czasowych na wypadek, gdyby mieli oni spędzić noc na lotnisku.
"Nawet przez chwilę nie byli oni przetrzymywani. Nawet przez chwilę nie podejrzewaliśmy prezydenta Kwaśniewskiego o bycie nielegalnym imigrantem" - powiedziała rzeczniczka ministerstwa Kimberly Phillips.
sg, pap