W rok można zbudować w gminach drogi, małe elektrownie, tanie hotele i uregulować rzeki
Grozi nam niewykorzystanie olbrzymich pieniędzy z Unii Europejskiej" - czytamy. Pytanie, jak się zgłosić po te pieniądze zaraz. Tak, zaraz. W ciągu tych paru miesięcy, które upłyną, zanim z powodu biurokratycznych spóźnień stracimy dostęp do nich. Żeby złożyć maksymalnie szybko plany, projekty, kosztorysy i biznesplany przedsięwzięć, które można sfinansować z tych środków. Wszystko w skali przedsięwzięć społeczności gminnej. Nie wyżej. Z ewentualnym instruktażowym poparciem gazet i jakiejś przyzwoitej telewizji.
Czy to się może udać? Barierami są, powiedzmy otwarcie, rozmaite biurokratyczno-urzędnicze niemożności w samych gminach. Te wszystkie "załatwiania", także zresztą i wyżej. Mój przyjaciel, uparty Kaszub Marek Renusz, pięć lat strawił, nim mógł uruchomić swoją małą elektrownię wodną, a i tak nie pozwolono mu jej uruchomić na gotowym jazie, z wyższym spadkiem wody. Musiał zbudować specjalne odprowadzenie. O fachowców proszę się nie obawiać - tych nie brakuje.
Drogi dla każdej gminy
W czterech dziedzinach "pospolitego ruszenia inwestycyjnego" można bardzo szybko przygotować wszystko, co trzeba. Po pierwsze - budowa dróg. Każda gmina może mieć w ciągu roku pełnowartościowe drogi, bez których nie dojedzie do najpiękniejszych nawet terenów żaden agroturysta. To zatem czysty interes. Dobrobyt może dojechać tylko po dobrej drodze, dobrze utrzymanej, gładkiej, bez przełomów. Roboty w tym zakresie da się wykonać nawet w ciągu jednego sezonu budowlanego - sprzętu ani materiałów nie brakuje, ludzi również. Można spożytkować na równi z cementem klasy 125 popioły po węglu brunatnym - jak to sprawdził praktycznie prof. Jan Pachowski już 45 lat temu, budując drogi opracowaną przez siebie metodą stabilizacji gruntu. Inżynierów i przedsiębiorców, których wychował prof. Pachowski i jego koledzy, mamy pod dostatkiem. Nie śmiem prof. Pachowskiego nazywać moim przyjacielem, bo ostatnio kontaktujemy się rzadko, ale wiem, że zawsze można liczyć na jego dobrą wolę i wskazówki.
Hotele dla Polaków i Polonii
Po drugie - tygodnik "Wprost" ukazał możliwości rozwojowe hotelarstwa w Polsce. Chwała za to i redakcji, i autorom tekstów, którzy pozbierali przykłady świadczące o takich możliwościach. Ale pozwolę sobie zaproponować coś nieco innego: małe hoteliki i pensjonaty uruchamiane z myślą o mniej bogatym kliencie, o średnio zarabiających mieszkańcach miast polskich i o Polonii amerykańskiej. Po kilka w gminie. Prof. Witold Kieżun wskazywał, że chętnie będzie Polonia przyjeżdżała w odwiedziny i na wakacje do Polski (i to nawet milion osób rocznie), o ile potrafimy jej zaproponować noclegi po 20-25 dolarów, czyli w granicach 100 zł za dobę. Ze standardem, do którego przyzwyczajeni są średnio zamożni Amerykanie, czyli z basenem, kortami tenisowymi, boiskami do koszykówki i siłownią. Można w każdej gminie zawiązać spółkę z o.o. lub spółkę akcyjną, do której wejdzie z jakimś aportem i sama gmina (na przykład z gruntami, bo najtrudniejszym problemem jest przecie planowanie przestrzenne). I to zaraz. Projekty oraz roboty są tu niezbyt skomplikowane, wykonawców nie brakuje, a co do pływalni i kortów, to przy okazji włas-na młodzież będzie miała gdzie pływać i grać w tenisa. Wszystko do wykonania także w ciągu jednego sezonu budowlanego - jeśli komuś bardzo zależy. Projekty zabudowy lekkiej, pięknej i z wdziękiem stworzą młodzi architekci - z gwarancjami ze strony światowej miary polskich architektów, też akurat moich wieloletnich przyjaciół.
Samoregulacja rzek
Trzeci rodzaj zadań do sfinansowania z unijnych środków to udział w regulacji rzek polskich - choć tylko dla gmin leżących nad Wisłą, Bugiem, Nar-wią, Odrą, Wartą i Notecią. Dla każdej z tych większych rzek gotowe są plany regulacji. Nie mają one nic wspólnego z dawnymi regulacjami rzek, które doprowadziły na przykład do katastrofy w dolnym biegu Renu. Wbrew propagandzie obrońców "dzikiej Wisły" czy innej rzeki, w dzisiejszym stanie nasze wielkie rzeki wcale nie są dzikie, mocno już podniszczyła je ingerencja człowieka. Wisła z pozapadanym dnem na wielu odcinkach drenuje okolicę na odległość czasem kilkudziesięciu kilometrów (Kujawy, kiedyś słynące swymi płodnymi glebami, wysychają). Polska metoda regulacji Janusza Wierzbickiego z Politechniki Warszawskiej - rewelacja w skali światowej - nie polega na prostowaniu biegu rzeki ani jej cembrowaniu. Przeciwnie, meandry okazały się naturalnym trybem pracy rzeki. Bada się zachodzące w rzece procesy korytowe, jej własną "pracę", bada się, gdzie zbiera ona rumowisko, gdzie je osadza, i pomaga się rzece, by regulowała się sama, tak że śladu ręki ludzkiej nie widać - umacniając gdzieniegdzie brzegi tradycyjnymi technikami i równie tradycyjnymi technikami umieszczając w odpowiednich miejscach tzw. ostrogi.
W zasadzie takie prace lokalizacyjne dla większości rzek polskich są gotowe. Zarządom dróg wodnych brakowało tylko środków na zrealizowanie samych robót. Przygotowanie projektów i biznesplanów byłoby w tym wypadku najszybsze, a każda gmina mogłaby wziąć na siebie wykonanie robót w swoim zasięgu. Po co? Raz - dla zatrudnienia swoich ludzi, a dwa - dla zapewnienia bezpieczeństwa przed powodzią (bo w grę wchodzi także stworzenie polderów, jak pod Wrocławiem, gdzie je nieopatrznie zabudowano). Kiedy rzeki zaczną normalnie płynąć, będzie można pomyśleć o własnych przystaniach, ale to już inny temat.
Co do fachowców, "wodziarze" to również moi wieloletni przyjaciele, znam ich prace i kwalifikacje - zrobią, co trzeba, oni i ich wychowankowie, z zapałem, bo wreszcie będą potrzebni.
Stopnie wodne i elektrownie
Czwarta dziedzina dla szybkich planów to odbudowa lokalnych stopni wodnych z małymi elektrowniami wodnymi, takimi od 20 do 50 kilowatów. Prof. Janusz Gołaski z Poznania opracował po latach badań mapę rozmieszczenia zamarłych młynów wodnych w Wielkopolsce. Wielkopolsce, która tak wysycha, że pojawiła się już fauna i flora stepowa! Otóż takich zamarłych spiętrzeń wodnych jest w Polsce, wedle mojej oceny, ponad 20 tys. Odbudowa spiętrzeń i zbiorników retencyjnych w Dolinie Kłodzkiej uratowałaby ją przed nie tak dawną katastrofą powodzi. A ileż małych elektrowni wodnych pracowało na Raduni, która - pozbawiona ich - zalała Gdańsk. Na płaskim podwarszawskim Mazowszu mała, niepozorna Jeziorka dźwigała przed II wojną światową - rzecz trudna do uwierzenia - 20 młynów!
Budownictwo wodne nie jest jednak zadaniem dla amatorów, woda amatorszczyzny nie lubi, potrafi być groźna. Szczęściem, nie brakuje nam fachowców zdolnych się zająć takimi małymi spiętrzeniami, zbiornikami i małymi elektrowniami. Część tych robót również da się wykonać w ciągu jednego sezonu budowlanego. Projekty są w podręcznikach, znajdą się potencjalni producenci turbin (Marek Renusz odnowił starą turbinę, prawie stuletnią). Same plany muszą zająć trochę więcej czasu, bo trzeba się zainteresować poziomem okolicznych wód gruntowych, by z góry określić, jaki wpływ na nie będzie miał dany zbiornik retencyjny. Niemniej kosztorys i biznesplan opracować można według wspólnego schematu znacznie wcześniej, w ciągu miesiąca - przynajmniej dla punktów, gdzie kiedyś pracowały młyny wodne. Tak się składa, że znam również i czołowych polskich specjalistów budownictwa wodnego (niestety, najstarsi moi przyjaciele, pionierzy małej retencji - jak prof. Dziewoński - już nie żyją). Zmobilizują oni dziesiątki swych młodszych kolegów. Zresztą nie będzie ich trzeba mobilizować, bo sami podejmą swą szansę.
W skali kraju przybliżona wartość takich kosztorysów to 8-10 mld zł (przy zapewnieniu wymaganych przez unię środków własnych otwarciem kredytu na przykład przez Bank Gospodarstwa Krajowego). Może być i więcej przy większym rozmachu inwestycyjnym. Robót, jak szacuję, będzie dla 400 tys. zatrudnionych. Tak byłoby, gdyby się ktoś do tego zapalił, ale nie od góry, z poziomu ministerstwa czy wicepremiery (proszę korektę, by uwzględniła taką planową literówkę wraz z treścią tego nawiasu). Do tego trzeba wyobraźni gminnej. W gminie. Powodzenia, wyobraźni gminna!
Czy to się może udać? Barierami są, powiedzmy otwarcie, rozmaite biurokratyczno-urzędnicze niemożności w samych gminach. Te wszystkie "załatwiania", także zresztą i wyżej. Mój przyjaciel, uparty Kaszub Marek Renusz, pięć lat strawił, nim mógł uruchomić swoją małą elektrownię wodną, a i tak nie pozwolono mu jej uruchomić na gotowym jazie, z wyższym spadkiem wody. Musiał zbudować specjalne odprowadzenie. O fachowców proszę się nie obawiać - tych nie brakuje.
Drogi dla każdej gminy
W czterech dziedzinach "pospolitego ruszenia inwestycyjnego" można bardzo szybko przygotować wszystko, co trzeba. Po pierwsze - budowa dróg. Każda gmina może mieć w ciągu roku pełnowartościowe drogi, bez których nie dojedzie do najpiękniejszych nawet terenów żaden agroturysta. To zatem czysty interes. Dobrobyt może dojechać tylko po dobrej drodze, dobrze utrzymanej, gładkiej, bez przełomów. Roboty w tym zakresie da się wykonać nawet w ciągu jednego sezonu budowlanego - sprzętu ani materiałów nie brakuje, ludzi również. Można spożytkować na równi z cementem klasy 125 popioły po węglu brunatnym - jak to sprawdził praktycznie prof. Jan Pachowski już 45 lat temu, budując drogi opracowaną przez siebie metodą stabilizacji gruntu. Inżynierów i przedsiębiorców, których wychował prof. Pachowski i jego koledzy, mamy pod dostatkiem. Nie śmiem prof. Pachowskiego nazywać moim przyjacielem, bo ostatnio kontaktujemy się rzadko, ale wiem, że zawsze można liczyć na jego dobrą wolę i wskazówki.
Hotele dla Polaków i Polonii
Po drugie - tygodnik "Wprost" ukazał możliwości rozwojowe hotelarstwa w Polsce. Chwała za to i redakcji, i autorom tekstów, którzy pozbierali przykłady świadczące o takich możliwościach. Ale pozwolę sobie zaproponować coś nieco innego: małe hoteliki i pensjonaty uruchamiane z myślą o mniej bogatym kliencie, o średnio zarabiających mieszkańcach miast polskich i o Polonii amerykańskiej. Po kilka w gminie. Prof. Witold Kieżun wskazywał, że chętnie będzie Polonia przyjeżdżała w odwiedziny i na wakacje do Polski (i to nawet milion osób rocznie), o ile potrafimy jej zaproponować noclegi po 20-25 dolarów, czyli w granicach 100 zł za dobę. Ze standardem, do którego przyzwyczajeni są średnio zamożni Amerykanie, czyli z basenem, kortami tenisowymi, boiskami do koszykówki i siłownią. Można w każdej gminie zawiązać spółkę z o.o. lub spółkę akcyjną, do której wejdzie z jakimś aportem i sama gmina (na przykład z gruntami, bo najtrudniejszym problemem jest przecie planowanie przestrzenne). I to zaraz. Projekty oraz roboty są tu niezbyt skomplikowane, wykonawców nie brakuje, a co do pływalni i kortów, to przy okazji włas-na młodzież będzie miała gdzie pływać i grać w tenisa. Wszystko do wykonania także w ciągu jednego sezonu budowlanego - jeśli komuś bardzo zależy. Projekty zabudowy lekkiej, pięknej i z wdziękiem stworzą młodzi architekci - z gwarancjami ze strony światowej miary polskich architektów, też akurat moich wieloletnich przyjaciół.
Samoregulacja rzek
Trzeci rodzaj zadań do sfinansowania z unijnych środków to udział w regulacji rzek polskich - choć tylko dla gmin leżących nad Wisłą, Bugiem, Nar-wią, Odrą, Wartą i Notecią. Dla każdej z tych większych rzek gotowe są plany regulacji. Nie mają one nic wspólnego z dawnymi regulacjami rzek, które doprowadziły na przykład do katastrofy w dolnym biegu Renu. Wbrew propagandzie obrońców "dzikiej Wisły" czy innej rzeki, w dzisiejszym stanie nasze wielkie rzeki wcale nie są dzikie, mocno już podniszczyła je ingerencja człowieka. Wisła z pozapadanym dnem na wielu odcinkach drenuje okolicę na odległość czasem kilkudziesięciu kilometrów (Kujawy, kiedyś słynące swymi płodnymi glebami, wysychają). Polska metoda regulacji Janusza Wierzbickiego z Politechniki Warszawskiej - rewelacja w skali światowej - nie polega na prostowaniu biegu rzeki ani jej cembrowaniu. Przeciwnie, meandry okazały się naturalnym trybem pracy rzeki. Bada się zachodzące w rzece procesy korytowe, jej własną "pracę", bada się, gdzie zbiera ona rumowisko, gdzie je osadza, i pomaga się rzece, by regulowała się sama, tak że śladu ręki ludzkiej nie widać - umacniając gdzieniegdzie brzegi tradycyjnymi technikami i równie tradycyjnymi technikami umieszczając w odpowiednich miejscach tzw. ostrogi.
W zasadzie takie prace lokalizacyjne dla większości rzek polskich są gotowe. Zarządom dróg wodnych brakowało tylko środków na zrealizowanie samych robót. Przygotowanie projektów i biznesplanów byłoby w tym wypadku najszybsze, a każda gmina mogłaby wziąć na siebie wykonanie robót w swoim zasięgu. Po co? Raz - dla zatrudnienia swoich ludzi, a dwa - dla zapewnienia bezpieczeństwa przed powodzią (bo w grę wchodzi także stworzenie polderów, jak pod Wrocławiem, gdzie je nieopatrznie zabudowano). Kiedy rzeki zaczną normalnie płynąć, będzie można pomyśleć o własnych przystaniach, ale to już inny temat.
Co do fachowców, "wodziarze" to również moi wieloletni przyjaciele, znam ich prace i kwalifikacje - zrobią, co trzeba, oni i ich wychowankowie, z zapałem, bo wreszcie będą potrzebni.
Stopnie wodne i elektrownie
Czwarta dziedzina dla szybkich planów to odbudowa lokalnych stopni wodnych z małymi elektrowniami wodnymi, takimi od 20 do 50 kilowatów. Prof. Janusz Gołaski z Poznania opracował po latach badań mapę rozmieszczenia zamarłych młynów wodnych w Wielkopolsce. Wielkopolsce, która tak wysycha, że pojawiła się już fauna i flora stepowa! Otóż takich zamarłych spiętrzeń wodnych jest w Polsce, wedle mojej oceny, ponad 20 tys. Odbudowa spiętrzeń i zbiorników retencyjnych w Dolinie Kłodzkiej uratowałaby ją przed nie tak dawną katastrofą powodzi. A ileż małych elektrowni wodnych pracowało na Raduni, która - pozbawiona ich - zalała Gdańsk. Na płaskim podwarszawskim Mazowszu mała, niepozorna Jeziorka dźwigała przed II wojną światową - rzecz trudna do uwierzenia - 20 młynów!
Budownictwo wodne nie jest jednak zadaniem dla amatorów, woda amatorszczyzny nie lubi, potrafi być groźna. Szczęściem, nie brakuje nam fachowców zdolnych się zająć takimi małymi spiętrzeniami, zbiornikami i małymi elektrowniami. Część tych robót również da się wykonać w ciągu jednego sezonu budowlanego. Projekty są w podręcznikach, znajdą się potencjalni producenci turbin (Marek Renusz odnowił starą turbinę, prawie stuletnią). Same plany muszą zająć trochę więcej czasu, bo trzeba się zainteresować poziomem okolicznych wód gruntowych, by z góry określić, jaki wpływ na nie będzie miał dany zbiornik retencyjny. Niemniej kosztorys i biznesplan opracować można według wspólnego schematu znacznie wcześniej, w ciągu miesiąca - przynajmniej dla punktów, gdzie kiedyś pracowały młyny wodne. Tak się składa, że znam również i czołowych polskich specjalistów budownictwa wodnego (niestety, najstarsi moi przyjaciele, pionierzy małej retencji - jak prof. Dziewoński - już nie żyją). Zmobilizują oni dziesiątki swych młodszych kolegów. Zresztą nie będzie ich trzeba mobilizować, bo sami podejmą swą szansę.
W skali kraju przybliżona wartość takich kosztorysów to 8-10 mld zł (przy zapewnieniu wymaganych przez unię środków własnych otwarciem kredytu na przykład przez Bank Gospodarstwa Krajowego). Może być i więcej przy większym rozmachu inwestycyjnym. Robót, jak szacuję, będzie dla 400 tys. zatrudnionych. Tak byłoby, gdyby się ktoś do tego zapalił, ale nie od góry, z poziomu ministerstwa czy wicepremiery (proszę korektę, by uwzględniła taką planową literówkę wraz z treścią tego nawiasu). Do tego trzeba wyobraźni gminnej. W gminie. Powodzenia, wyobraźni gminna!
Więcej możesz przeczytać w 6/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.