Gdy posłowie spędzają beztrosko czas z wyłączonymi telefonami komórkowymi, w Sejmie piętrzą się nie załatwione sprawy. W "poczekalni" leży 168 projektów ustaw. Najstarsza została złożona dwa lata temu, tuż po rozpoczęciu kadencji. Ponad 20 procent oczekujących projektów musi być rozpatrzonych natychmiast, bo dostosowują one polskie prawo do unijnego, a do naszej integracji z UE pozostało zaledwie 80 dni.
Mimo nawału prac marszałek Sejmu Marek Borowski, ogłosił posłom zimowe ferie, chociaż parlamentarzyści w zeszłym roku spędzili w Sejmie tylko 90 dni, a w tym roku zaledwie 9 dni.
Co ciekawe, ani ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora ani regulamin Sejmu nie przewidują urlopów wypoczynkowych dla parlamentarzystów. Ferie wypadają dzięki sprytnemu ułożeniu harmonogramu posiedzeń. Pierwsze posiedzenie w tym miesiącu zostało wyznaczone dopiero na 17 lutego. Na pierwszą połowę miesiąca również większość komisji nie wyznaczyła swoich spotkań. Kiedy nie ma posiedzeń Sejmu ani komisji, posłowie nie muszą przyjeżdżać do Warszawy. Dzięki temu sprytnemu zabiegowi mają "nielegalne" urlopy.
"Jestem zdecydowanym przeciwnikiem robienia ferii. Gdy już Sejm się zbierze, obrady będą trwały od świtu do nocy przez cztery albo nawet pięć dni. Ale to decyzja marszałka" - ocenia Iwona Śledzińska Katarasińska, wiceszefowa klubu parlamentarnego PO. Wielu parlamentarzystów dostrzega jednak zalety urlopu. "Może, jeśli posłowie odpoczną będą lepsze ustawy?" - zastanawia się Jarosław Kalinowski.
em, pap