Marek, skazany za zniesławienie urzędnika na trzy miesiące więzienia, ma stawić się we wtorek w szczecińskim areszcie. Tego samego dnia szczeciński Sąd Rejonowy ma rozpatrzyć jego wniosek o odroczenie wykonania kary, motywowane powikłaną ciążą jego żony, która na dodatek ma wkrótce rodzić.
Dziennikarze zamykali się w klatce symbolizującej więzienie na znak protestu przeciwko łamaniu prawa wolności słowa. Jak mówili, nie zgadzają się na "kneblowanie ust dziennikarzom". - Nie chcemy, by w Polsce karano dziennikarzy, "którzy mówią prawdę i demaskują aferzystów" - mówili. Jako pierwsi "dali się zamknąć" redaktorzy naczelni: "Faktu" Grzegorz Jankowski i "Super Expressu" Mariusz Ziomecki.
Jolanta Pieńkowska wchodząc do klatki powiedziała, że cieszy się, iż środowisko dziennikarskie stoi murem za dziennikarzem, który jest mało znany w środowisku. "Ten protest nie jest na pokaz" - zastrzegła.
Wokół klatki oprócz dziennikarzy i fotoreporterów zatrzymywali się warszawiacy. Jeden z nich wręczył Pieńkowskiej bukiet tulipanów. Jedna z pań zostawiła mandarynki i banany.
"Za winy niepopełnione nie można przepraszać, bo to jest przyznanie się do winy" - powiedział adwokat Jerzy Naumann, który razem z Jolantą Pieńkowską wszedł do klatki.
Szef Obserwatorium Wolności Mediów, Andrzej Goszczyński, powiedział, że sprawy dotyczące zarzutów wobec dziennikarzy za publikacje powinny toczyć się tylko według procedury cywilnej, a przepis kodeksu karnego z sankcją do 2 lat więzienia za zniesławienie i obrazę (na podstawie którego skazany został Andrzej Marek) jest "anachroniczny i głupi".
"To nie dziennikarze powinni siedzieć w tej klatce. Powinni tu siedzieć wystawieni na widok publiczny i pośmiewisko wszyscy, którzy doprowadzili do tego, że mamy w Polsce takie przepisy" - mówił przebywając w klatce Maciej Rybiński z "Rzeczpospolitej".
Protest zakończył się o godz. 17. Jako ostatni w klatce został zamknięty Marek Sierocki. "Wyrok ten nie jest adekwatny do popełnionej winy, a my jesteśmy tu, żeby pokazać jedność zawodową środowiska dziennikarzy" - powiedział.
Udająca się w tym czasie do Sejmu posłanka PO Elżbieta Radziszewska zdziwiła się brakiem zainteresowania innych polityków tą akcją. Sama poparła protest dziennikarzy.
Skazany dziennikarz nazwał akcję swoich kolegów wyrazem solidarności. "Jako główny zainteresowany jestem pod wrażeniem wielkiej solidarności środowiska dziennikarzy. Natomiast obiektywnie rzecz biorąc, jestem zdumiony, że sprawa tak niewielkiego wyroku wywołała tak szeroki rezonans. Mam to szczęście, że w moim imieniu działają koledzy po piórze" - powiedział Marek.
Dziennikarz nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, czy stawi się na wtorkowym, niejawnym posiedzeniu sądu, który ma rozpatrzyć jego wniosek o odroczenie kary więzienia. Sąd wyznaczył termin posiedzenia na godz. 10. Dziennikarz rozważa, czy jeszcze przed posiedzeniem sądu udać się do aresztu. Gdyby tak się stało, przed sądem będzie go reprezentował jego adwokat Bartłomiej Sochański.
Sąd Najwyższy dopiero 2 kwietnia rozpatrzy wniosek o wstrzymanie wykonania kary orzeczonej wobec dziennikarza, który razem ze skargą kasacyjną w całej sprawie sporządził 11 marca Rzecznik Praw Obywatelskich.
Na jutro swój udział w proteście przed Sejmem zapowiedzieli m.in. Monika Olejnik, Marek Król, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Jacek Hugo- Bader i Dorota Warakomska.
***
"Karanie więzieniem za to, co się napisało, jest skandalicznym wyrokiem. Zbyt długo w Polsce była cenzura, byśmy teraz się przyglądali, jak to zdaje się wracać przez sąd. To jest de facto cenzura, zastraszanie dziennikarzy" - powiedział dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, Andrzej Krajewski. Dodał, że dziennikarze nie występują "o to, żeby nie wykonywać prawomocnych wyroków sądu, ale przeciwko temu, że wyrok (w sprawie Andrzeja Marka) jest za wysoki. Jest rażąco surowy".
Zdaniem Krajewskiego, ewentualne osadzenie Andrzeja Marka w więzieniu negatywnie wpłynie na obraz Polski na świecie, będzie znaczyć, że Polska w tej dziedzinie znacznie odbiega od standardów europejskich. "Wymiar sprawiedliwości sam zapędził się w kozi róg".
"Nie chodzi o to, żeby dziennikarz nie był odpowiedzialny za słowo, ale żeby były jasno określone granice tej odpowiedzialności; a kara więzienia wyraźnie te granice przekracza, podobnie jak wysoka kara pieniężna".
Przypadek Marka nie jest odosobniony. W wielu przypadkach za wyrokami karnymi idą powództwa cywilne. Tak było w przypadku olsztyńskiego dziennikarza Zenona Złakowskiego. Skazany został na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za zniesławienie sędzi Małgorzaty Jurczyńskiej w książce o "Solidarności". Zgodził się przeprosić Jurczyńską i wydać erratę do książki. Sędzia zażądała jednak 50 tys. zł zadośćuczynienia z powództwa cywilnego. "To ogromna suma" - przypomniał Krajewski. Zaznaczył, że "te żądania są absolutnie niewspółmierne do - być może - pewnej szkody, która została uczyniona".
40 tys. zł ma zapłacić była dziennikarka "Życia Warszawy" Edyta Żyła, autorka cyklu artykułów o majątku byłej wiceprezes spółki Ratusz-Wilanów, Beacie Bilińskiej-Yildiz. Dziennikarka została skazana zaocznie, nie wiedziała o procesie, bo wezwania były dostarczane na nieaktualny adres.
Na karę 13 tys. złotych zostali skazani przez Sąd Rejonowy w Sieradzu dziennikarze "7 dni Kalisza" - Ewa Bąkowska i Krzysztof Ścisły - którzy w dwóch artykułach opisali, jak miejscowy sędzia potrącił w wypadku drogowym obywatela Szwecji Zbyszka Szkaleja. Napisali, że - zdaniem poszkodowanego - sędzia był pijany. Ten uznał, że dziennikarze narazili go na utratę czci i zaufania w oczach opinii publicznej.
"Ten zapis w kodeksie karnym budzi ogromne wątpliwości środowiska dziennikarskiego, bo ciężar dowodów w tym układzie spoczywa na dziennikarzu. To dziennikarz musi dowieść, że jego oskarżenie jest prawdziwe" - powiedział Krajewski. "Co więcej został skreślony z kodeksu karnego zapis, który dawał ochronę, jeżeli dziennikarz działał w dobrej wierze" - zaznaczył.
Na podstawie art. 212 kk (narażenie na utratę czci, zaufania) poseł SLD Jakub Derech-Krzycki wytoczył proces dziennikarzowi gazety "Tylko Gorzów". Dziennikarz Sławomir Wieczorek porównał przypadek posła, który wysłał listy z podziękowaniem do osób, które mu tego poparcia nie udzieliły, do przypadku Radka z Wesołej, który siedział w areszcie za sfałszowanie legitymacji szkolnej.
Pomówiony poczuł się też prezydent Jeleniej Góry Józef Kusiak, który wytoczył sprawę Wojciechowi Jankowskiemu ("Słowo Polskie"). Sąd nakazał dziennikarzowi przeproszenie prezydenta miasta, ale dziennikarz zapowiedział złożenie apelacji.
Podobnie było w Koninie, gdzie były wiceprezydent Józef Szymczak wytoczył proces "Przeglądowi Konińskiemu". Gazeta opisywała zakupienie przez Dom Kultury w Koninie albumów o tym mieście, wydawanych przez wydawnictwo należące do rodziny byłego wiceprezydenta miasta.
Zdarzają się też sytuacje, w których dziennikarze rezygnują z procesu. Tak było w przypadku Jerzego Resickiego z "Gazety Nowomiejskiej" (Nowe Miasto Lubawskie). Przytoczył on wypowiedź miejscowego neurologa, a ten uznał, że dziennikarz go poniżył. Dziennikarz przeprosił lekarza. "Spasowałem, nie miałem sił, funduszy, sam nie byłem w stanie walczyć" - powiedział Resicki.
oj, em, pap