Jak ustalił Woodward, już pod koniec listopada 2001 r. Bush polecił Rumsfeldowi i ówczesnemu dowódcy sił zbrojnych generałowi Tommy Franksowi rozpocząć planowanie wojny z Irakiem. Jednocześnie rzecznicy rządu zapewniali opinię publiczną, że próbuje się dyplomatycznych rozwiązań konfliktu z Saddamem Husajnem.
Plany przygotowań do wojny rozpoczęto, ponieważ CIA doszła do wniosku, że Saddama można usunąć tylko siłą, a poza tym dyrektor agencji wywiadowczej George Tenet zapewnił prezydenta, iż istnieją "niepodważalne" dowody, że Bagdad ma broń masowego rażenia. Do wojny - pisze Woodward - parli jastrzębie w administracji, z Cheneyem, Rumsfeldem i wiceministrem obrony Paulem Wolfowitzem na czele. Ostateczna decyzja o inwazji zapadła w styczniu 2003 r., a więc jeszcze w okresie, gdy USA deklarowały wolę politycznego rozwiązania problemu. Jak twierdzi dziennikarz, datę ataku na Irak przesunięto jednak na 19 marca, dlatego że premier brytyjski Tony Blair prosił Busha, żeby postarał się o uchwalenie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ drugiej rezolucji, sankcjonującej wojnę.
Przeciwny inwazji miał być sekretarz stanu Colin Powell, który ostrzegał m.in. prezydenta, że jeśli Stany Zjednoczone zdobędą Irak i usuną Saddama, staną się "właścicielami" tego kraju, ze wszystkimi związanymi z tym i możliwymi do przewidzenia kłopotami. Stosunki Powella z Cheneyem i innymi członkami frakcji twardogłowych były tak napięte, że sekretarz stanu prawie nie rozmawiał z wiceprezydentem. Uważał też, że grupa ta stanowiła niemal odrębny rząd wewnątrz administracji, a biuro jednego z członków "partii wojny", wiceministra obrony Doglasa Feitha, nazywał "urzędem gestapo".
Mimo wątpliwości, szef amerykańskiej dyplomacji zgodził się jednak firmować swym autorytetem politykę Busha wobec Iraku i w lutym 2003 r. wygłosił na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ przemówienie uzasadniające potrzebę inwazji na ten kraj.
em, pap