W nocy z wtorku na środę na terenie tych trzech prowincji zaatakowanych zostało co najmniej 15 posterunków policji. Ataki były najwyraźniej zgrane w czasie i przeprowadzane przez dobrze wyszkolone bojówki młodych ludzi, poruszających się na motocyklach. W meczecie, w którym zgromadzona została broń i materiały wybuchowe, w środę rano ukryła się grupa osób odpowiedzialnych za nocne ataki, które - jak się podejrzewa - miały na celu zdobycie broni.
Rząd uważa, że są dziełem działającej na południu kraju organizacji separatystów islamskich o nazwie "Mudżahedini". Premier Thaksin Shinawatra wykluczył jednak jakiekolwiek powiązania tej grupy z międzynarodowymi organizacjami terrorystycznymi, takimi jak Al-Kaida Osamy bin Ladena.
Do podobnych napadów i podpaleń na islamskim południu tego w większości buddyjskiego kraju dochodzi od początku roku. W styczniu separatyści napadli m.in. na duży skład broni armii tajlandzkiej, zabierając ponad sto karabinów. Podpalono wówczas także 21 szkół w południowych prowincjach.
Większość mieszkańców Tajlandii to wyznawcy buddyzmu - wyjątkiem są południowe prowincje, gdzie przeważają muzułmanie, od dawna walczący o prawo do samostanowienia. Władze w Bangkoku jeszcze do niedawna twierdziły, że całkowicie wyeliminowały islamską rebelię na południu.
em, pap