Bardzo trudno pisać o Namiestniku Chrystusowym. Jestem robotnikiem stoczniowym i nie mam żadnego wykształcenia teologicznego, z drugiej strony - jestem wierzącym i praktykującym katolikiem. Jak ktoś bez przygotowania naukowego w dziedzinie teologicznej może się wypowiadać o głowie swego Kościoła, której jest winien uległość i posłuszeństwo?
Bardzo trudno pisać o Namiestniku Chrystusowym. Jestem robotnikiem stoczniowym i nie mam żadnego wykształcenia teologicznego, z drugiej strony - jestem wierzącym i praktykującym katolikiem. Jak ktoś bez przygotowania naukowego w dziedzinie teologicznej może się wypowiadać o głowie swego Kościoła, której jest winien uległość i posłuszeństwo? A jednak, mimo pokory, jestem pełen dumy z wyniesienia mego rodaka na tron Piotrowy. Dla Polaka i katolika nie może być większej dumy niż uczynienie z mego rodaka biskupa Rzymu. Tym bardziej że tyle mam osobiście, tyle wszyscy mamy Mu do zawdzięczenia.
Wpływ Jego Świątobliwości Jana Pawła II na zmiany w naszej części świata był ogromny i trudny do przecenienia. Ojciec Święty był motorem i patronem tych zmian. Nie wszyscy jednako rozumieją naturę i rodzaj tego działania. Dwójka amerykańskich dziennikarzy, z właściwą tej profesji wrażliwością na działanie ukryte, rozpatrywała wpływ pontyfikatu Jana Pawła II w kategoriach spisku. Miał On - wedle nich - w zmowie z prezydentem Ronaldem Reaganem przygotować strategię obalenia komunizmu. Takie myślenie odsłania całkowite niezrozumienie procesów zarówno politycznych, jak i religijnych.
Ojciec Święty uruchamia po prostu wartości, stawia nam przed oczy prawdy. Tak stało się w Polsce w 1979 r. Powiedział nam: "Nie bójcie się!". Powiedział: "Trzeba odmienić oblicze tej ziemi". Pozwolił nam się policzyć, poczuć moc, która płynie z przebywania w tłumie. W kraju nowomowy zwrócił się do nas w prostym, czystym i zrozumiałym języku: "Żyjcie w prawdzie". To wystarczyło. Nie trzeba było knuć spisków, prowadzić tajnej dyplomacji. Wystarczyło uruchomić wartości, takie jak wolność, sprawiedliwość, solidarność czy męstwo. A nade wszystko przypomnieć o istnieniu trzech cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości.
Ale takie wartości trzeba przyswoić, trzeba zagospodarować. Dopiero po roku zagospodarowaliśmy je w sierpniowe strajki i w Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność". Ojciec Święty nie brał osobistego udziału w tych wydarzeniach, a jedynie duchowy. Płacił jednak cenę w sposób jak najbardziej osobisty. Na rzymskim placu Świętego Piotra dosięgnęły Go kule zamachowca. Broń trzymał Ali Agca, ale jego ręką kierowało złowrogie imperium, któremu moralne przesłanie Jana Pawła II zagrażało najbardziej. Słudzy tego imperium (ratując swoje interesy) odsunęli reformy w Polsce aż do 1989 r. Więc słowa Ojca Świętego przyoblekły się w ciało dopiero po prawie dekadzie.
Podobnie było też w Paryżu na spotkaniu z młodzieżą. Wszyscy politycy się pomylili. Młodzieży było dwukrotnie więcej niż przewidywali najbardziej uczeni prognostycy. Modliła się ona dwakroć bardziej żarliwie i pytała Ojca Świętego dwa razy bardziej dramatycznie niż przewidywali politycy. Pytanie tylko, czy ktoś potrafi to zagospodarować?
Podobnie było na Kubie. To ateistyczne z pozoru społeczeństwo, przyzwyczajone krzyczeć "socjalizm albo śmierć", widzieliśmy rozmodlone na ulicach Hawany. Dziennikarze pojechali tam, przewidując, że będzie tak jak u nas. Przypuszczali, że jak tylko Namiestnik Chrystusowy się pojawi na wyspie, reżim Castro runie. Zapomnieli, że u nas minęło prawie dziesięć lat, nim odzyskaliśmy wolność. Słowa Ojca Świętego trzeba przyjąć, zrozumieć i zagospodarować. Zasiane przez Niego ziarno trzeba kultywować, aby wydało plon.
Powiada się, że młyny boże mielą powoli. Jan Paweł II zetknął się w swoim życiu z dwoma wielkimi totalitaryzmami, doznał szalenie dotkliwie i osobiście dwu najbardziej zbrodniczych dyktatur. Trudno więc wymagać, żeby narzucał swoje sądy, zmuszał nas do przyjęcia jakiejś prawdy. Człowiekowi dana jest wolna wola i - tak w istocie - przyjmie jedynie tę prawdę, którą uzna za własną. Dlatego Ojciec Święty tylko uruchamia wartości, ale one muszą tkwić w nas samych.
Tak należy rozumieć wypowiedziane podczas ostatniej pielgrzymki do ojczyzny słowa o potrzebie nowej ewangelizacji. To wyzwanie dla nowej, jednoczącej się Europy, dla całego kurczącego się świata. To właśnie poszukiwanie w nas samych wartości, które mogą się stać dla nas przewodnikiem w drodze w następne tysiąclecie. Mówi się o "mrokach średniowiecza" - nie zapominajmy, że mogą być też mroki epoki komputerowej. Mroki są bowiem wtedy, gdy nie ma jasnych drogowskazów moralnych, nie ma światła, które mogłoby nam nasze ziemskie bytowanie rozświetlić i sensownie wytłumaczyć. Tym bardziej że świat staje się "globalną wioską" i ten globalizm powoduje, że zagrożenia natury moralnej nabierają globalnej skali. Wchodzimy w trzecie tysiąclecie etycznie głupsi, bardziej leniwi, bardziej rozkojarzeni niż wchodziliśmy w wiek XX. Boję się mroków wieku elektroniki. Światła szukam w nauczaniu Jana Pawła II. I tam je znajduję.
Wpływ Jego Świątobliwości Jana Pawła II na zmiany w naszej części świata był ogromny i trudny do przecenienia. Ojciec Święty był motorem i patronem tych zmian. Nie wszyscy jednako rozumieją naturę i rodzaj tego działania. Dwójka amerykańskich dziennikarzy, z właściwą tej profesji wrażliwością na działanie ukryte, rozpatrywała wpływ pontyfikatu Jana Pawła II w kategoriach spisku. Miał On - wedle nich - w zmowie z prezydentem Ronaldem Reaganem przygotować strategię obalenia komunizmu. Takie myślenie odsłania całkowite niezrozumienie procesów zarówno politycznych, jak i religijnych.
Ojciec Święty uruchamia po prostu wartości, stawia nam przed oczy prawdy. Tak stało się w Polsce w 1979 r. Powiedział nam: "Nie bójcie się!". Powiedział: "Trzeba odmienić oblicze tej ziemi". Pozwolił nam się policzyć, poczuć moc, która płynie z przebywania w tłumie. W kraju nowomowy zwrócił się do nas w prostym, czystym i zrozumiałym języku: "Żyjcie w prawdzie". To wystarczyło. Nie trzeba było knuć spisków, prowadzić tajnej dyplomacji. Wystarczyło uruchomić wartości, takie jak wolność, sprawiedliwość, solidarność czy męstwo. A nade wszystko przypomnieć o istnieniu trzech cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości.
Ale takie wartości trzeba przyswoić, trzeba zagospodarować. Dopiero po roku zagospodarowaliśmy je w sierpniowe strajki i w Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność". Ojciec Święty nie brał osobistego udziału w tych wydarzeniach, a jedynie duchowy. Płacił jednak cenę w sposób jak najbardziej osobisty. Na rzymskim placu Świętego Piotra dosięgnęły Go kule zamachowca. Broń trzymał Ali Agca, ale jego ręką kierowało złowrogie imperium, któremu moralne przesłanie Jana Pawła II zagrażało najbardziej. Słudzy tego imperium (ratując swoje interesy) odsunęli reformy w Polsce aż do 1989 r. Więc słowa Ojca Świętego przyoblekły się w ciało dopiero po prawie dekadzie.
Podobnie było też w Paryżu na spotkaniu z młodzieżą. Wszyscy politycy się pomylili. Młodzieży było dwukrotnie więcej niż przewidywali najbardziej uczeni prognostycy. Modliła się ona dwakroć bardziej żarliwie i pytała Ojca Świętego dwa razy bardziej dramatycznie niż przewidywali politycy. Pytanie tylko, czy ktoś potrafi to zagospodarować?
Podobnie było na Kubie. To ateistyczne z pozoru społeczeństwo, przyzwyczajone krzyczeć "socjalizm albo śmierć", widzieliśmy rozmodlone na ulicach Hawany. Dziennikarze pojechali tam, przewidując, że będzie tak jak u nas. Przypuszczali, że jak tylko Namiestnik Chrystusowy się pojawi na wyspie, reżim Castro runie. Zapomnieli, że u nas minęło prawie dziesięć lat, nim odzyskaliśmy wolność. Słowa Ojca Świętego trzeba przyjąć, zrozumieć i zagospodarować. Zasiane przez Niego ziarno trzeba kultywować, aby wydało plon.
Powiada się, że młyny boże mielą powoli. Jan Paweł II zetknął się w swoim życiu z dwoma wielkimi totalitaryzmami, doznał szalenie dotkliwie i osobiście dwu najbardziej zbrodniczych dyktatur. Trudno więc wymagać, żeby narzucał swoje sądy, zmuszał nas do przyjęcia jakiejś prawdy. Człowiekowi dana jest wolna wola i - tak w istocie - przyjmie jedynie tę prawdę, którą uzna za własną. Dlatego Ojciec Święty tylko uruchamia wartości, ale one muszą tkwić w nas samych.
Tak należy rozumieć wypowiedziane podczas ostatniej pielgrzymki do ojczyzny słowa o potrzebie nowej ewangelizacji. To wyzwanie dla nowej, jednoczącej się Europy, dla całego kurczącego się świata. To właśnie poszukiwanie w nas samych wartości, które mogą się stać dla nas przewodnikiem w drodze w następne tysiąclecie. Mówi się o "mrokach średniowiecza" - nie zapominajmy, że mogą być też mroki epoki komputerowej. Mroki są bowiem wtedy, gdy nie ma jasnych drogowskazów moralnych, nie ma światła, które mogłoby nam nasze ziemskie bytowanie rozświetlić i sensownie wytłumaczyć. Tym bardziej że świat staje się "globalną wioską" i ten globalizm powoduje, że zagrożenia natury moralnej nabierają globalnej skali. Wchodzimy w trzecie tysiąclecie etycznie głupsi, bardziej leniwi, bardziej rozkojarzeni niż wchodziliśmy w wiek XX. Boję się mroków wieku elektroniki. Światła szukam w nauczaniu Jana Pawła II. I tam je znajduję.
Więcej możesz przeczytać w 42/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.