II zimna wojna światowa na Bałkanach
Na bałkańskiej szachownicy doszło do groźnego pata. Jeśli NATO zdecyduje się zaatakować serbskie pozycje - wzmocni wewnętrzne notowania Slobodana Milo?sevicia, jeżeli mimo gróźb tego nie uczyni - utraci wiarygodność. W podobnej sytuacji znalazła się Rosja - rezygnacja z dotychczasowej polityki proserbskiej i akceptacja planów Paktu Północnoatlantyckiego może mieć dalekosiężne skutki w jej polityce wewnętrznej, zaś opowiedzenie się po stronie Serbii grozi wojną. Władimir Łukin, szef międzynarodowej komisji Dumy, twierdzi nie bez powodu, że występująca w obronie Serbii Rosja w rzeczywistości broni siebie samej. Czy osłabiona, zwłaszcza ostatnim kryzysem, Moskwa może jeszcze stawiać jakieś warunki? Co może dać interwencja sojuszu w kolejnym z bałkańskich kotłów?
W obawie przed Serbami ze swoich domów uciekło już kilkadziesiąt tysięcy kosowskich Albańczyków, w masakrach zginęło kilkaset osób, w tym wiele kobiet i dzieci. Albańczycy walczący początkowo o przywrócenie w Kosowie autonomii, dziś domagają się już niepodległości.
Tymczasem dla Serbów prowincja ta jest kolebką ich państwowości. Rejon dzisiejszego Kosowa Serbowie nazywają "Starą Serbią". Stoczona w 1389 r. na Kosowym Polu bitwa jest dla nich tym, czym dla Polaków bitwa pod Grunwaldem. Z tą jednak różnicą, że nie przypomina o zwycięstwie, lecz o największej w narodowej historii klęsce. Dla Serbów była to największa bitwa w obronie chrześcijaństwa w okresie pierwszych wypraw Turków otomańskich. Na miejsce wymordowanych obrońców chrześcijaństwa stopniowo zaczęli przybywać osadnicy z gór położonych na północy dzisiejszej Albanii. Z łatwością poddali się oni islamizacji. Ludność serbska również była zmuszana do przechodzenia na islam. Mimo to do I wojny światowej w Kosowie posługiwano się - oprócz języka tureckiego - częściej serbskim niż albańskim.
Dzisiaj w niespełna dwumilionowym Kosowie 90 proc. ludności przyznaje się do pochodzenia albańskiego, choć z etnologicznego punktu widzenia jest to kontrowersyjne. Według włoskich badań, sporo tzw. kosowskich Albańczyków w rzeczywistości jest pochodzenia serbskiego. Podział między nimi jest raczej religijny, a nie etniczny: za "Albańczyków" podają się muzułmanie, za "Serbów" - prawosławni.
Współczesne konflikty w Kosowie są też wynikiem błędów popełnianych zarówno w Królestwie SHS (czyli w Królestwie Słoweńców, Chorwatów i Serbów), jak i w przedwojennej i powojennej Jugosławii. Patriotyczna propaganda Królestwa SHS i Jugosławii zawsze traktowała mieszkańców Kosowa jako zdrajców, którzy wykorzystali narodową klęskę Słowian. Gwóźdź do trumny wbił jednak dopiero Slobodan Milo?sević, który w 1989 r. odebrał mieszkańcom Kosowa autonomię administracyjną.
Międzynarodowe napięcie wzrosło po masakrze 20 cywili, w tym kobiet i małych dzieci w Gornje Obrinje, na północny wschód od Pri?stiny. Według niektórych źródeł zagranicznych, nie da się jednak wykluczyć tezy Serbów, że masakry dokonali partyzanci z Wyzwoleńczej Armii Kosowa. Została ona pokonana militarnie i jedyną szansą na międzynarodową reakcję miało być dokonanie spektakularnej masakry i przypisanie jej Serbom. Kosowscy Albańczycy nie mają jednolitego dowództwa. O ile Ibrahim Rugova ma pewien posłuch wśród prisztińskiej elity, o tyle nie ma on żadnego wpływu na Wyzwoleńczą Armię Kosowa, która nie jest formacją jednolitą. Richard Holbrooke twierdził nawet, że trudniej rozmawia mu się w Pri?stinie niż w Belgradzie. Ibrahim Rugova, z początku należący do skrzydła umiarkowanego i opowiadający się za autonomią, zaczął być traktowany jako zdrajca i przez kilka tygodni musiał się ukrywać przed rodakami. Kiedy powrócił, mówił już wyłącznie o niepodległości.
Wspierane przez odsuniętego od władzy albańskiego prezydenta Salego Berishę oddziały Wyzwoleńczej Armii Kosowa walczą o kontrolę nad przemytem, głównym źródłem dochodu Albanii, Czarnogóry i południowo-zachodniej części Kosowa. Tereny te stały się jednym z największych światowych producentów marihuany, a zdaniem włoskiego wywiadu, już w 1999 r. należy się spodziewać pierwszych obfitych zbiorów liści koki. Europejski rynek miękkich narkotyków jest już pod kontrolą Albańczyków; gdy dojdzie do tego kokaina, pieniądze będą ogromne. Dodatkowo, w rejonie wschodniego wybrzeża południowego Adriatyku rośnie doskonały tytoń, z którego podrabia się papierosy amerykańskie.
Albańczycy kontrolują też większość włoskiego rynku erotycznego. Zaczynają dominować również we Francji, wchodzą do Niemiec, Szwajcarii, Austrii, Belgii i Holandii. W przemycie narkotyków, papierosów i kobiet specjalizują się Albańczycy oraz Czarnogórcy. Mieszkańcy Kosowa odgrywają natomiast rolę "zaplecza". Sceptycy w Rzymie twierdzą, że jeśli NATO zdecyduje się bombardować Serbów, w rzeczywistości będzie bronić interesów wielkich gangów przemytniczych z południowo-wschodnich Bałkanów.
Nikt nie podważa jednak faktu, że Serbowie stosują w Kosowie taktykę spalonej ziemi i należy "coś" uczynić, aby zapobiec kolejnym zbrodniom. Biały Dom wysłał Richarda Holbrooke?a, by przekonał jugosłowiańskiego prezydenta do podporządkowania się rezolucji ONZ w sprawie Kosowa. Nakazuje ona m.in. wycofanie większości oddziałów wojska i policji, zezwolenie na działalność organizacji humanitarnych i rozpoczęcie rozmów z Albańczykami na temat przyszłości Kosowa.
Podjęcia zdecydowanej akcji domaga się wielu członków Kongresu. "News- week" przytacza słowa senatora Gordona Smitha, który na naradzie za zamkniętymi drzwiami z przedstawicielami administracji powiedział: "Nastał czas, aby albo strzelać, albo się zamknąć". Tymczasem wyżsi urzędnicy NATO w Brukseli narzekają, że na skutek afery z Monicą Lewinsky mają kłopoty z otrzymaniem jakiejkolwiek decyzji z Białego Domu.
Tymczasem rosyjscy politycy zgodnym chórem wołają: "Ręce precz od Serbów". Prezydent Jelcyn "obudził się z letargu" - jak pisze moskiewska prasa - i po raz pierwszy od dłuższego czasu zdobył się na publiczne wystąpienia i deklaracje. Dziennikarze nie bez złośliwości zauważają, że wcześniej nie zmusił go do tego nawet największy od czasów rozpadu Związku Radzieckiego kryzys gospodarczy i polityczny. "Mało znany szeregowemu rosyjskiemu obywatelowi Serb Slobodan Milo?sević dał Jelcynowi szansę poczuć się przywódcą wielkiego mocarstwa, no, chociaż troszeczkę, choćby ostatni raz" - skomentowała gazeta "Siewodnia".
Nastrój prezydenta podbudował szef Mobilizacyjno-Organizacyjnego Zarządu Sztabu Generalnego płk Władysław Putilin: "Siły zbrojne dysponują wszystkim, co niezbędne, by wykonać każdy rozkaz prezydenta związany z rozwojem sytuacji w Kosowie". Rosyjska armia deklaruje, iż odpowiednie oddziały są już w stanie gotowości bojowej, choć niedawno generałowie informowali, że żołnierze i oficerowie głodują, lotnictwo nie ma paliwa, a ćwiczenia nie są przeprowadzane.
Najgroźniejsze w tonie oświadczenia padały z Dumy. Przewodniczący niższej izby parlamentu Giennadij Sieliezniow zagroził NATO zerwaniem wszelkich stosunków. Minister spraw zagranicznych Igor Iwanow zapowiedział, że Rosja zawetuje rezolucje skierowane przeciwko Serbom. Iwanow wypowiadał te słowa w Nowym Jorku, gdzie mieści się siedziba ONZ, a w tym samym czasie, co odnotowują sarkastycznie rosyjscy komentatorzy w Waszyngtonie, minister finansów Michaił Zadornow prosił władze Międzynarodowego Funduszu Walutowego o jakąkolwiek pomoc finansową dla Rosji.
Wśród rosyjskich polityków nie brakuje również realistów: "Jeśli ostre protesty rosyjskich władz nie będą miały żadnego odzewu, to będzie znaczyło, że Rosja utraciła status wielkiego mocarstwa. Sytuacja wokół Kosowa jest punktem zwrotnym w określeniu miejsca Rosji we współczesnym świecie. I jeśli chcemy, żeby się z nami liczono, musimy się nauczyć wpływać na naszych sojuszników". Znany z ostrych oświadczeń gen. Aleksander Lebiedź tym razem ograniczył się do uprzedzenia Amerykanów: "Jeśli dadzą się wciągnąć w wojskowy konflikt, będą mieli w Kosowie swoją Czeczenię. Jugosławia to górzysta republika z długimi tradycjami walki partyzanckiej".
Rację miał Bronisław Geremek, szef polskiej dyplomacji i jednocześnie (do końca tego roku) przewodniczący OBWE, gdy konflikt w Kosowie nazwał "testem dla Europy". Sposób jego rozwiązania będzie świadczył o autentycznym układzie sił. I to nie tylko na naszym kontynencie.
W obawie przed Serbami ze swoich domów uciekło już kilkadziesiąt tysięcy kosowskich Albańczyków, w masakrach zginęło kilkaset osób, w tym wiele kobiet i dzieci. Albańczycy walczący początkowo o przywrócenie w Kosowie autonomii, dziś domagają się już niepodległości.
Tymczasem dla Serbów prowincja ta jest kolebką ich państwowości. Rejon dzisiejszego Kosowa Serbowie nazywają "Starą Serbią". Stoczona w 1389 r. na Kosowym Polu bitwa jest dla nich tym, czym dla Polaków bitwa pod Grunwaldem. Z tą jednak różnicą, że nie przypomina o zwycięstwie, lecz o największej w narodowej historii klęsce. Dla Serbów była to największa bitwa w obronie chrześcijaństwa w okresie pierwszych wypraw Turków otomańskich. Na miejsce wymordowanych obrońców chrześcijaństwa stopniowo zaczęli przybywać osadnicy z gór położonych na północy dzisiejszej Albanii. Z łatwością poddali się oni islamizacji. Ludność serbska również była zmuszana do przechodzenia na islam. Mimo to do I wojny światowej w Kosowie posługiwano się - oprócz języka tureckiego - częściej serbskim niż albańskim.
Dzisiaj w niespełna dwumilionowym Kosowie 90 proc. ludności przyznaje się do pochodzenia albańskiego, choć z etnologicznego punktu widzenia jest to kontrowersyjne. Według włoskich badań, sporo tzw. kosowskich Albańczyków w rzeczywistości jest pochodzenia serbskiego. Podział między nimi jest raczej religijny, a nie etniczny: za "Albańczyków" podają się muzułmanie, za "Serbów" - prawosławni.
Współczesne konflikty w Kosowie są też wynikiem błędów popełnianych zarówno w Królestwie SHS (czyli w Królestwie Słoweńców, Chorwatów i Serbów), jak i w przedwojennej i powojennej Jugosławii. Patriotyczna propaganda Królestwa SHS i Jugosławii zawsze traktowała mieszkańców Kosowa jako zdrajców, którzy wykorzystali narodową klęskę Słowian. Gwóźdź do trumny wbił jednak dopiero Slobodan Milo?sević, który w 1989 r. odebrał mieszkańcom Kosowa autonomię administracyjną.
Międzynarodowe napięcie wzrosło po masakrze 20 cywili, w tym kobiet i małych dzieci w Gornje Obrinje, na północny wschód od Pri?stiny. Według niektórych źródeł zagranicznych, nie da się jednak wykluczyć tezy Serbów, że masakry dokonali partyzanci z Wyzwoleńczej Armii Kosowa. Została ona pokonana militarnie i jedyną szansą na międzynarodową reakcję miało być dokonanie spektakularnej masakry i przypisanie jej Serbom. Kosowscy Albańczycy nie mają jednolitego dowództwa. O ile Ibrahim Rugova ma pewien posłuch wśród prisztińskiej elity, o tyle nie ma on żadnego wpływu na Wyzwoleńczą Armię Kosowa, która nie jest formacją jednolitą. Richard Holbrooke twierdził nawet, że trudniej rozmawia mu się w Pri?stinie niż w Belgradzie. Ibrahim Rugova, z początku należący do skrzydła umiarkowanego i opowiadający się za autonomią, zaczął być traktowany jako zdrajca i przez kilka tygodni musiał się ukrywać przed rodakami. Kiedy powrócił, mówił już wyłącznie o niepodległości.
Wspierane przez odsuniętego od władzy albańskiego prezydenta Salego Berishę oddziały Wyzwoleńczej Armii Kosowa walczą o kontrolę nad przemytem, głównym źródłem dochodu Albanii, Czarnogóry i południowo-zachodniej części Kosowa. Tereny te stały się jednym z największych światowych producentów marihuany, a zdaniem włoskiego wywiadu, już w 1999 r. należy się spodziewać pierwszych obfitych zbiorów liści koki. Europejski rynek miękkich narkotyków jest już pod kontrolą Albańczyków; gdy dojdzie do tego kokaina, pieniądze będą ogromne. Dodatkowo, w rejonie wschodniego wybrzeża południowego Adriatyku rośnie doskonały tytoń, z którego podrabia się papierosy amerykańskie.
Albańczycy kontrolują też większość włoskiego rynku erotycznego. Zaczynają dominować również we Francji, wchodzą do Niemiec, Szwajcarii, Austrii, Belgii i Holandii. W przemycie narkotyków, papierosów i kobiet specjalizują się Albańczycy oraz Czarnogórcy. Mieszkańcy Kosowa odgrywają natomiast rolę "zaplecza". Sceptycy w Rzymie twierdzą, że jeśli NATO zdecyduje się bombardować Serbów, w rzeczywistości będzie bronić interesów wielkich gangów przemytniczych z południowo-wschodnich Bałkanów.
Nikt nie podważa jednak faktu, że Serbowie stosują w Kosowie taktykę spalonej ziemi i należy "coś" uczynić, aby zapobiec kolejnym zbrodniom. Biały Dom wysłał Richarda Holbrooke?a, by przekonał jugosłowiańskiego prezydenta do podporządkowania się rezolucji ONZ w sprawie Kosowa. Nakazuje ona m.in. wycofanie większości oddziałów wojska i policji, zezwolenie na działalność organizacji humanitarnych i rozpoczęcie rozmów z Albańczykami na temat przyszłości Kosowa.
Podjęcia zdecydowanej akcji domaga się wielu członków Kongresu. "News- week" przytacza słowa senatora Gordona Smitha, który na naradzie za zamkniętymi drzwiami z przedstawicielami administracji powiedział: "Nastał czas, aby albo strzelać, albo się zamknąć". Tymczasem wyżsi urzędnicy NATO w Brukseli narzekają, że na skutek afery z Monicą Lewinsky mają kłopoty z otrzymaniem jakiejkolwiek decyzji z Białego Domu.
Tymczasem rosyjscy politycy zgodnym chórem wołają: "Ręce precz od Serbów". Prezydent Jelcyn "obudził się z letargu" - jak pisze moskiewska prasa - i po raz pierwszy od dłuższego czasu zdobył się na publiczne wystąpienia i deklaracje. Dziennikarze nie bez złośliwości zauważają, że wcześniej nie zmusił go do tego nawet największy od czasów rozpadu Związku Radzieckiego kryzys gospodarczy i polityczny. "Mało znany szeregowemu rosyjskiemu obywatelowi Serb Slobodan Milo?sević dał Jelcynowi szansę poczuć się przywódcą wielkiego mocarstwa, no, chociaż troszeczkę, choćby ostatni raz" - skomentowała gazeta "Siewodnia".
Nastrój prezydenta podbudował szef Mobilizacyjno-Organizacyjnego Zarządu Sztabu Generalnego płk Władysław Putilin: "Siły zbrojne dysponują wszystkim, co niezbędne, by wykonać każdy rozkaz prezydenta związany z rozwojem sytuacji w Kosowie". Rosyjska armia deklaruje, iż odpowiednie oddziały są już w stanie gotowości bojowej, choć niedawno generałowie informowali, że żołnierze i oficerowie głodują, lotnictwo nie ma paliwa, a ćwiczenia nie są przeprowadzane.
Najgroźniejsze w tonie oświadczenia padały z Dumy. Przewodniczący niższej izby parlamentu Giennadij Sieliezniow zagroził NATO zerwaniem wszelkich stosunków. Minister spraw zagranicznych Igor Iwanow zapowiedział, że Rosja zawetuje rezolucje skierowane przeciwko Serbom. Iwanow wypowiadał te słowa w Nowym Jorku, gdzie mieści się siedziba ONZ, a w tym samym czasie, co odnotowują sarkastycznie rosyjscy komentatorzy w Waszyngtonie, minister finansów Michaił Zadornow prosił władze Międzynarodowego Funduszu Walutowego o jakąkolwiek pomoc finansową dla Rosji.
Wśród rosyjskich polityków nie brakuje również realistów: "Jeśli ostre protesty rosyjskich władz nie będą miały żadnego odzewu, to będzie znaczyło, że Rosja utraciła status wielkiego mocarstwa. Sytuacja wokół Kosowa jest punktem zwrotnym w określeniu miejsca Rosji we współczesnym świecie. I jeśli chcemy, żeby się z nami liczono, musimy się nauczyć wpływać na naszych sojuszników". Znany z ostrych oświadczeń gen. Aleksander Lebiedź tym razem ograniczył się do uprzedzenia Amerykanów: "Jeśli dadzą się wciągnąć w wojskowy konflikt, będą mieli w Kosowie swoją Czeczenię. Jugosławia to górzysta republika z długimi tradycjami walki partyzanckiej".
Rację miał Bronisław Geremek, szef polskiej dyplomacji i jednocześnie (do końca tego roku) przewodniczący OBWE, gdy konflikt w Kosowie nazwał "testem dla Europy". Sposób jego rozwiązania będzie świadczył o autentycznym układzie sił. I to nie tylko na naszym kontynencie.
Więcej możesz przeczytać w 42/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.