Polskie rezerwy walutowe zgromadzone w banku centralnym wynoszą ponad 25 mld USD. Tyle samo zainwestowały do tej pory w naszym kraju zachodnie koncerny. W PRL rządzący ciągle skarżyli się na brak dewiz, a każdy dolar był na wagę złota. Dziś nie narzekamy na brak "twardej" waluty, niektórzy ekonomiści twierdzą nawet, że mamy jej zbyt dużo, zaś bank centralny kupuje złoto za dziesiątki milionów dolarów.
Mamy największe w historii rezerwy walutowe. Od sierpnia zeszłego roku wzrosły one o 6 mld USD. Dla porównania: zadłużenie Polski wobec państw i banków zagranicznych wynosi 39 mld USD, a wartość zobowiązań krótkoterminowych nie przekracza 5 mld USD. Rezerwy powinny wystarczyć, by złoty nie podzielił losu rubla. W przeddzień załamania własnej waluty zasoby walutowe Rosji były trzykrotnie niższe niż zobowiązania krótkoterminowe. Rosyjski bank centralny był bezradny w obliczu kryzysu, gdyż miał zbyt mało dewiz, by próby ratowania rubla były skuteczne.
Rezerwy stanowią równowartość naszego siedmiomiesięcznego importu. W wielu wysoko rozwiniętych krajach są one mniejsze niż wartość towarów sprowadzanych w ciągu pół roku. Zapas dewiz świadczy o pełnej zdolności Polski do obsługi importu. W ujęciu bezwzględnym skarbiec NBP jest równie zasobny jak sejfy banków centralnych Wielkiej Brytanii (30 mld dolarów), Holandii (23 mld USD) czy Kanady (20 mld USD). - Wysokie zapasy świadczą o wiarygodności naszego kraju. Złoty stał się pożądanym towarem, co jest dowodem bardzo dobrego stanu polskiej gospodarki - ocenia Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Rezerwy walutowe to nic innego jak zasób zagranicznej waluty będący w dyspozycji banku centralnego. W uproszczeniu można powiedzieć, że o ich wielkości decydują bilans wymiany handlowej z zagranicą oraz wysokość inwestycji bezpośrednich i portfelowych.
Poważnym źródłem przyrostu rezerw nadal jest handel przygraniczny. Zarobione dewizy handlowcy wymieniają na złotówki w kantorach. Inwestorzy zagraniczni przed zakupem polskich przedsiębiorstw także muszą swe pieniądze zamienić na miejscową walutę (szacuje się, że w tym roku zagraniczne instytucje zaangażują w Polsce aż 10 mld USD). Nie ma problemu, jeżeli pieniądze te przeznaczane są bezpośrednio na unowocześnienie firm. Niestety, część z nich zasila konto wcześniejszego właściciela, czyli skarbu państwa, a następnie przez budżet trafia na rynek. Również inwestorzy zagraniczni dysponujący tzw. kapitałem spekulacyjnym, chcąc nabyć bony skarbowe, zmuszeni są wymienić dewizy na złotówki. Te papiery wartościowe cieszą się ostatnio dużym powodzeniem. Trudno się temu dziwić, skoro ich rentowność wynosi 17 proc., podczas gdy za granicą z reguły nie przekracza 10 proc.
Utrzymywanie wysokich stóp procentowych przy jednoczesnym zwalnianiu tempa dewaluacji złotego prowadzi do szybkiego przyrostu rezerw. Pojawia się bowiem duży popyt na polski pieniądz, przez co jego wartość rośnie. Narodowy Bank Polski, by nie pozwolić na zbytnią aprecjację złotówki, musi interweniować. Ściąga obcą walutę z rynku, aby osłabić popyt. Dlatego czasami w ciągu dnia rezerwy zwiększały się o 300 mln USD.
W tym momencie może się pojawić problem nadmiernej podaży pieniądza, co jest w stanie doprowadzić do przyśpieszenia tempa inflacji. Wprawdzie NBP stara się ściągnąć z rynku nadmiar złotówek, sprzedając bankom specjalne bony (ich oprocentowanie wynosi ok. 20 proc. rocznie), jednak zdaniem przedstawicieli Ministerstwa Finansów, operacja ta jest zbyt kosztowna, przez co zmniejsza zyski emitenta. Ministerstwo nalega, by bank centralny zdecydował się na obniżenie stóp o dwa punkty procentowe. Prof. Cezary Józefiak, członek Rady Polityki Pieniężnej, nie wyklucza podjęcia takiej decyzji jeszcze w tym roku (wszystko zależy od rozwoju wydarzeń w Rosji). Prezes WBK Jacek Kseń uważa, że to najlepszy sposób na ostudzenie zapału kapitału spekulacyjnego. - Posunięcie takie powinno być pierwszą reakcją na kryzys gospodarczy w Rosji. Mamy szansę przyciągnąć inwestycje, które ze względu na recesję nie będą tam realizowane. Tymczasem wysokie oprocentowanie kredytów zniechęca do dłuższego zaangażowania na polskim rynku kapitałowym - twierdzi prezes Kseń.
HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ
prezes NBP
W sytuacji bezkryzysowej rezerwy walutowe Polski byłyby wystarczające. Mamy jednak prawie 40 mld USD długów i deficyt w rachunku bieżącym (chociaż dynamika ujemnego salda spada). Ponadto musimy pamiętać o ubiegłorocznych oraz tegorocznych kryzysach walutowych w różnych miejscach świata (Czechy, Azja i Rosja) i możliwości utraty kilku miliardów dolarów przez kilka godzin lub kilkudziesięciu miliardów w ciągu kilku dni. W tych okolicznościach trudno powiedzieć, że nasze rezerwy walutowe są za wysokie. Po tym, co wydarzyło się w Rosji, myślenie o obniżce stóp procentowych jest przedwczesne. Jeżeli waluta traci na wartości, naturalnym odruchem jest chęć podniesienia stóp procentowych. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Przede wszystkim musimy działać rozważnie, przyglądać się rozwojowi wydarzeń.
Prof. Stanisław Gomułka, doradca ministra finansów, uważa, że odwlekanie obniżki stóp procentowych przeszkadza rządowi w ograniczeniu deficytu budżetowego. Niższe oprocentowanie pożyczek oznacza mniejsze koszty obsługi długu publicznego (również wykupu bonów), a w rezultacie mniejszy deficyt. Spowodowałoby też wolniejszy przyrost rezerw. - Nie studźmy miłości zagranicznych inwestorów do złotego. Jeszcze na to za wcześnie. Od miłości jest przecież tylko jeden krok do nienawiści. Jej następstwa mogłyby być fatalne - ostrzega Bohdan Wyżnikiewicz.
Jak zatem spożytkować te ogromne pieniądze przechowywane w skarbcach banków? Część z nich inwestowana jest w postaci lokat w zagranicznych instytucjach, za część kupujemy rządowe papiery wartościowe USA, Francji czy Niemiec. Ponad 3 proc. rezerw utrzymujemy w złocie. Jest to równowartość 3,146 mln uncji, czyli ok. 100 ton tego kruszcu.
Czy części tego kapitału nie można przeznaczyć na spłatę zagranicznych długów? Już kilka razy rząd zastanawiał się nad takim rozwiązaniem. Przecież korzyści z oprocentowania wkładów są niższe od kosztów wynikających z konieczności płacenia odsetek od zaciągniętych kredytów. - To nęcąca, ale jednocześnie ryzykowna operacja. Rodzima gospodarka jest nadal bardzo podatna na wahania koniunktury. Myślę jednak, że prędzej czy później taka decyzja zapadnie. Rozwiązaniem o wiele racjonalniejszym niż pompowanie pieniędzy w studnię bez dna (czyli w deficytowe przedsiębiorstwa) byłoby przekazanie ich na spłatę zobowiązań. Podjęcie odpowiedniej decyzji należy jednak do polityków - mówi prezes Wyżnikiewicz.
Z powodu kryzysu rosyjskiego w najbliższym czasie takie rozwiązanie wydaje się mało realne. W dłuższym okresie, w miarę poprawy kondycji polskiej gospodarki, można oczekiwać jeżeli nie wzrostu, to przynajmniej utrzymania stałego poziomu rezerw. Wtedy łatwiej będzie przeznaczyć je na spłatę zobowiązań.
Rezerwy stanowią równowartość naszego siedmiomiesięcznego importu. W wielu wysoko rozwiniętych krajach są one mniejsze niż wartość towarów sprowadzanych w ciągu pół roku. Zapas dewiz świadczy o pełnej zdolności Polski do obsługi importu. W ujęciu bezwzględnym skarbiec NBP jest równie zasobny jak sejfy banków centralnych Wielkiej Brytanii (30 mld dolarów), Holandii (23 mld USD) czy Kanady (20 mld USD). - Wysokie zapasy świadczą o wiarygodności naszego kraju. Złoty stał się pożądanym towarem, co jest dowodem bardzo dobrego stanu polskiej gospodarki - ocenia Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Rezerwy walutowe to nic innego jak zasób zagranicznej waluty będący w dyspozycji banku centralnego. W uproszczeniu można powiedzieć, że o ich wielkości decydują bilans wymiany handlowej z zagranicą oraz wysokość inwestycji bezpośrednich i portfelowych.
Poważnym źródłem przyrostu rezerw nadal jest handel przygraniczny. Zarobione dewizy handlowcy wymieniają na złotówki w kantorach. Inwestorzy zagraniczni przed zakupem polskich przedsiębiorstw także muszą swe pieniądze zamienić na miejscową walutę (szacuje się, że w tym roku zagraniczne instytucje zaangażują w Polsce aż 10 mld USD). Nie ma problemu, jeżeli pieniądze te przeznaczane są bezpośrednio na unowocześnienie firm. Niestety, część z nich zasila konto wcześniejszego właściciela, czyli skarbu państwa, a następnie przez budżet trafia na rynek. Również inwestorzy zagraniczni dysponujący tzw. kapitałem spekulacyjnym, chcąc nabyć bony skarbowe, zmuszeni są wymienić dewizy na złotówki. Te papiery wartościowe cieszą się ostatnio dużym powodzeniem. Trudno się temu dziwić, skoro ich rentowność wynosi 17 proc., podczas gdy za granicą z reguły nie przekracza 10 proc.
Utrzymywanie wysokich stóp procentowych przy jednoczesnym zwalnianiu tempa dewaluacji złotego prowadzi do szybkiego przyrostu rezerw. Pojawia się bowiem duży popyt na polski pieniądz, przez co jego wartość rośnie. Narodowy Bank Polski, by nie pozwolić na zbytnią aprecjację złotówki, musi interweniować. Ściąga obcą walutę z rynku, aby osłabić popyt. Dlatego czasami w ciągu dnia rezerwy zwiększały się o 300 mln USD.
W tym momencie może się pojawić problem nadmiernej podaży pieniądza, co jest w stanie doprowadzić do przyśpieszenia tempa inflacji. Wprawdzie NBP stara się ściągnąć z rynku nadmiar złotówek, sprzedając bankom specjalne bony (ich oprocentowanie wynosi ok. 20 proc. rocznie), jednak zdaniem przedstawicieli Ministerstwa Finansów, operacja ta jest zbyt kosztowna, przez co zmniejsza zyski emitenta. Ministerstwo nalega, by bank centralny zdecydował się na obniżenie stóp o dwa punkty procentowe. Prof. Cezary Józefiak, członek Rady Polityki Pieniężnej, nie wyklucza podjęcia takiej decyzji jeszcze w tym roku (wszystko zależy od rozwoju wydarzeń w Rosji). Prezes WBK Jacek Kseń uważa, że to najlepszy sposób na ostudzenie zapału kapitału spekulacyjnego. - Posunięcie takie powinno być pierwszą reakcją na kryzys gospodarczy w Rosji. Mamy szansę przyciągnąć inwestycje, które ze względu na recesję nie będą tam realizowane. Tymczasem wysokie oprocentowanie kredytów zniechęca do dłuższego zaangażowania na polskim rynku kapitałowym - twierdzi prezes Kseń.
HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ
prezes NBP
W sytuacji bezkryzysowej rezerwy walutowe Polski byłyby wystarczające. Mamy jednak prawie 40 mld USD długów i deficyt w rachunku bieżącym (chociaż dynamika ujemnego salda spada). Ponadto musimy pamiętać o ubiegłorocznych oraz tegorocznych kryzysach walutowych w różnych miejscach świata (Czechy, Azja i Rosja) i możliwości utraty kilku miliardów dolarów przez kilka godzin lub kilkudziesięciu miliardów w ciągu kilku dni. W tych okolicznościach trudno powiedzieć, że nasze rezerwy walutowe są za wysokie. Po tym, co wydarzyło się w Rosji, myślenie o obniżce stóp procentowych jest przedwczesne. Jeżeli waluta traci na wartości, naturalnym odruchem jest chęć podniesienia stóp procentowych. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Przede wszystkim musimy działać rozważnie, przyglądać się rozwojowi wydarzeń.
Prof. Stanisław Gomułka, doradca ministra finansów, uważa, że odwlekanie obniżki stóp procentowych przeszkadza rządowi w ograniczeniu deficytu budżetowego. Niższe oprocentowanie pożyczek oznacza mniejsze koszty obsługi długu publicznego (również wykupu bonów), a w rezultacie mniejszy deficyt. Spowodowałoby też wolniejszy przyrost rezerw. - Nie studźmy miłości zagranicznych inwestorów do złotego. Jeszcze na to za wcześnie. Od miłości jest przecież tylko jeden krok do nienawiści. Jej następstwa mogłyby być fatalne - ostrzega Bohdan Wyżnikiewicz.
Jak zatem spożytkować te ogromne pieniądze przechowywane w skarbcach banków? Część z nich inwestowana jest w postaci lokat w zagranicznych instytucjach, za część kupujemy rządowe papiery wartościowe USA, Francji czy Niemiec. Ponad 3 proc. rezerw utrzymujemy w złocie. Jest to równowartość 3,146 mln uncji, czyli ok. 100 ton tego kruszcu.
Czy części tego kapitału nie można przeznaczyć na spłatę zagranicznych długów? Już kilka razy rząd zastanawiał się nad takim rozwiązaniem. Przecież korzyści z oprocentowania wkładów są niższe od kosztów wynikających z konieczności płacenia odsetek od zaciągniętych kredytów. - To nęcąca, ale jednocześnie ryzykowna operacja. Rodzima gospodarka jest nadal bardzo podatna na wahania koniunktury. Myślę jednak, że prędzej czy później taka decyzja zapadnie. Rozwiązaniem o wiele racjonalniejszym niż pompowanie pieniędzy w studnię bez dna (czyli w deficytowe przedsiębiorstwa) byłoby przekazanie ich na spłatę zobowiązań. Podjęcie odpowiedniej decyzji należy jednak do polityków - mówi prezes Wyżnikiewicz.
Z powodu kryzysu rosyjskiego w najbliższym czasie takie rozwiązanie wydaje się mało realne. W dłuższym okresie, w miarę poprawy kondycji polskiej gospodarki, można oczekiwać jeżeli nie wzrostu, to przynajmniej utrzymania stałego poziomu rezerw. Wtedy łatwiej będzie przeznaczyć je na spłatę zobowiązań.
Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.