Rozmowa z HENRYKIEM GORYSZEWSKIM, przewodniczącym sejmowej Komisji Finansów Publicznych, posłem Akcji Wyborczej Solidarność, członkiem rady naczelnej ZChN
"Wprost": - Potrafi pan wypełnić PIT bez pomocy specjalisty od finansów?
Henryk Goryszewski: - Przez pierwsze lata wypełniałem go samodzielnie, ale od kiedy moją kancelarią prawną opiekuje się zawodowy księgowy, on się tym zajmuje. Myślę jednak, że po porządnym zastanowieniu się, wypełnieniu formularzy najpierw ołówkiem i późniejszej weryfikacji - nie powinienem mieć większych kłopotów.
- Pan, doktor praw, nie jest tego pewien, zaś Andrzej Olechowski, były minister finansów, twierdzi, że czuje się bezradny wobec skomplikowanych zapisów. Czy nie przemawia to za koniecznością radykalnego uproszczenia systemu podatkowego?
- Wypełnianie PIT-ów jest czynnością skomplikowaną i ich uproszczenie jest konieczne. Dlatego trzeba zrezygnować z większości ulg podatkowych. Wprowadza się je często w rezultacie nacisków politycznych, przy czym zmiana konfiguracji politycznej nie powoduje ich zniesienia. Uważam, że powinno je się wprowadzać na czas określony. Nadal na przykład obowiązują ulgi na zakup komputerów, a przecież dzisiaj nie ma potrzeby takiego pobudzania popytu.
- Pan nie korzysta z ulg?
- Skorzystałem raz i straciłem na tym. W 1994 r. kupiłem szesnaście akcji Bytomia po 70 zł, a teraz kosztują one ok. 5 zł. Korzystam też na tym, że rozliczam się wspólnie z żoną, co w wypadku członka ZChN jest niejako "obowiązkiem partyjnym".
- Może pan więc popierać opracowaną przez wicepremiera Balcerowicza koncepcję reformy podatków, która zakłada m.in. znaczne ograniczenie ulg.
- System podatkowy powinien spełniać trzy warunki. Przy jego konstrukcji trzeba brać pod uwagę nie tylko względy budżetowe - by wpływy z podatków starczały przynajmniej na podstawowe potrzeby państwa - i względy polityki makroekonomicznej - by podatki sprzyjały inwestowaniu - ale także przesłanki o charakterze społeczno-etycznym. Podatki bezpośrednie są drastyczną ingerencją w sferę materialną obywatela, który część zarobionych pieniędzy musi oddać państwu. Konieczne jest więc, by podatek był sprawiedliwy subiektywnie, a nie tylko obiektywnie. W społeczeństwie przekonanym, że Ziemia jest płaska, rząd musi się zachowywać tak, jakby naprawdę była płaska i dopiero pomału przekonywać, że tak nie jest.
- Nowe propozycje podatkowe zbyt radykalnie narzucają tezę o kulistości Ziemi?
- Nie potrafię się wypowiadać na ich temat, nie widząc projektu ustawy. Prowadzona obecnie dyskusja jest tak przeładowana emocjami politycznymi, że nie chcę podgrzewać atmosfery i być utożsamiany z którąkolwiek ze stron.
- Jest pan przecież posłem rządzącego ugrupowania i członkiem partii o wyrazistych przekonaniach...
- Nie chciałbym, by to zostało odebrane jako przejaw pychy, ale wygodniej jest mi być kimś w rodzaju niezależnej osobistości politycznej.
- Czy uda się pogodzić reformę Balcerowicza z podatkowymi propozycjami AWS?
- Myślę, że tak, bo dla rządu nie ma alternatywy. Teoretycznie i matematycznie ona istnieje, ale nie ma gotowości, by ją rozważać, co świadczy zresztą o słabości AWS. To politycy AWS są w obecnej koalicji elementem spolegliwym.
- Co to znaczy, że podatek - jak proponują politycy akcji - powinien być "prorodzinny"?
- W Polsce narasta kryzys demograficzny. Statystycznie na małżeństwo w wieku do 40 lat przypada 1,66 dziecka. Czyli po pewnym czasie 200 osób dorosłych zostanie zastąpionych przez 166. To zjawisko dotyczy nie tylko Polski, ale też na przykład Niemiec. Niektórzy obliczają, że za 20 lat większość obywateli będą tam stanowili potomkowie gastarbeiterów. Jest to pewna prawidłowość. Przy rozwoju cywilizacji następuje kryzys ludnościowy. To proces obiektywny, który wpływa na mój stosunek do podatku prorodzinnego.
- Takim instrumentem jak podatek można zmienić procesy demograficzne?
- Oczywiście, że nie, bo są to zjawiska cywilizacyjno-kulturowe, których nie zmieni się kwotą ok. 300 zł miesięcznie. Ale czy w związku z tym niczego nie należy robić, czy - jak ów tonący - chwytać się choćby brzytwy? Wielu moich kolegów chwyta się tej brzytwy. Ja ich rozumiem i sam gotów jestem ją chwycić.
- Tymczasem na ostrzu noża może stanąć problem przyszłorocznego budżetu. Czy można go opracować, nie wiedząc, jakie będą podatki?
- Są ogromne problemy z opracowaniem budżetu z dwóch powodów. Jednym jest właśnie trwająca dyskusja o podatkach. Drugim są skutki pośpiesznego przygotowania reformy administracyjnej. Resort finansów nie jest w stanie precyzyjnie podzielić pieniędzy na poszczególne szczeble administracji. W tej sytuacji najbezpieczniej byłoby zrobić prowizorium budżetowe na pierwszy kwartał i dopiero na początku przyszłego roku - właściwy budżet. Rozmawiałem o tym z premierem. Gotowy jestem wykorzystać swoją pozycję dosyć niezależnego polityka i wysondować, jakie byłoby stanowisko SLD. Czy uznałby to za porażkę rządu, czy też odniósłby się do tej propozycji z umiarkowaną krytyką, wierząc, że jest to najlepsze rozwiązanie.
- Tegoroczny budżet został przygotowany przez poprzednią koalicję, bo po wyborach rząd nie miał już czasu na opracowanie własnego. Co nowego może być w "autorskim" budżecie obecnego gabinetu?
- Zmieniają się koalicje i rządy, a problemy gospodarcze pozostają. W naszych warunkach większość wydatków jest stała. Nowe będą dwie rzeczy: narastające obciążenia z tytułu spłaty długu wobec klubów londyńskiego i paryskiego oraz realizacja pomysłu Ministerstwa Finansów, by świadectwa rekompensacyjne dla sfery budżetowej, wynikające z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, zastąpić wypłatami gotówki rozłożonymi na trzy lata. W rezultacie nakłady w budżecie w sferze rzeczowej mogą się zmniejszyć o 40-50 proc. w porównaniu z obecnymi.
- Skąd zatem biorą się tak znaczne różnice podstawowych wskaźników ekonomicznych przedstawianych przez dwóch przedstawicieli tego samego rządu: ministra finansów i szefa Rządowego Centrum Studiów Strategicznych?
- Są w tym gabinecie dwie silne osobowości: Balcerowicz i Kropiwnicki. Obaj zajmują się opracowywaniem prognoz, tyle że minister finansów, odpowiadający za finanse państwa, z natury jest ostrożniejszy. Gdyby zamienili się miejscami, to Kropiwnicki jako polityk społeczny byłby mniej radykalny, a Balcerowicz jako liberał przywiązany do restrykcyjnej polityki pieniężnej - nieco mniej ostrożny i łatwiej byłoby im się spotkać pośrodku drogi. čle, że dyskusja między nimi nie przebiega na forum rządu, lecz w mediach. W rządzie Hanny Suchockiej było siedem ugrupowań, ale potrafiliśmy się dogadywać we własnym gronie.
- Sugeruje pan, że Hanna Suchocka była lepszym premierem niż Jerzy Buzek?
- Gdyby to pytanie padło kiedy indziej, zdobyłbym się na odpowiedź. W atmosferze września 1998 r., kiedy od trzech miesięcy klasa polityczna w Warszawie spekuluje, co będzie z rządem i kto kogo wymieni, nie chciałbym się wypowiadać. Nie jestem zainteresowany wejściem do tego rządu, ale gdybym podjął się jego oceny, nikt nie uwierzyłby, że nie mam ukrytych zamiarów.
- Uważa się pana za polityka prawicy, który z fundamentalisty stał się pragmatykiem. Co pana tak zmieniło?
- Porażki. Podświadomie zawsze byłem pragmatykiem, tylko nie potrafiłem tego wydobyć na początku mojej drogi politycznej. W odróżnieniu od większości kolegów przed 1989 r. cały czas pracowałem, nie byłem z nikim na styropianie, nie głodowałem, nie miałem karty bojownika przeciwko socjalizmowi. Dlatego szybciej zrozumiałem, że sfera materialna i społeczna ogranicza swobodę polityka. Oczekiwano ode mnie, że nawet głęboko wierzący wicepremier będzie mówił o gospodarce, a nie zajmował się apostołowaniem. Tego się nauczyłem.
Henryk Goryszewski: - Przez pierwsze lata wypełniałem go samodzielnie, ale od kiedy moją kancelarią prawną opiekuje się zawodowy księgowy, on się tym zajmuje. Myślę jednak, że po porządnym zastanowieniu się, wypełnieniu formularzy najpierw ołówkiem i późniejszej weryfikacji - nie powinienem mieć większych kłopotów.
- Pan, doktor praw, nie jest tego pewien, zaś Andrzej Olechowski, były minister finansów, twierdzi, że czuje się bezradny wobec skomplikowanych zapisów. Czy nie przemawia to za koniecznością radykalnego uproszczenia systemu podatkowego?
- Wypełnianie PIT-ów jest czynnością skomplikowaną i ich uproszczenie jest konieczne. Dlatego trzeba zrezygnować z większości ulg podatkowych. Wprowadza się je często w rezultacie nacisków politycznych, przy czym zmiana konfiguracji politycznej nie powoduje ich zniesienia. Uważam, że powinno je się wprowadzać na czas określony. Nadal na przykład obowiązują ulgi na zakup komputerów, a przecież dzisiaj nie ma potrzeby takiego pobudzania popytu.
- Pan nie korzysta z ulg?
- Skorzystałem raz i straciłem na tym. W 1994 r. kupiłem szesnaście akcji Bytomia po 70 zł, a teraz kosztują one ok. 5 zł. Korzystam też na tym, że rozliczam się wspólnie z żoną, co w wypadku członka ZChN jest niejako "obowiązkiem partyjnym".
- Może pan więc popierać opracowaną przez wicepremiera Balcerowicza koncepcję reformy podatków, która zakłada m.in. znaczne ograniczenie ulg.
- System podatkowy powinien spełniać trzy warunki. Przy jego konstrukcji trzeba brać pod uwagę nie tylko względy budżetowe - by wpływy z podatków starczały przynajmniej na podstawowe potrzeby państwa - i względy polityki makroekonomicznej - by podatki sprzyjały inwestowaniu - ale także przesłanki o charakterze społeczno-etycznym. Podatki bezpośrednie są drastyczną ingerencją w sferę materialną obywatela, który część zarobionych pieniędzy musi oddać państwu. Konieczne jest więc, by podatek był sprawiedliwy subiektywnie, a nie tylko obiektywnie. W społeczeństwie przekonanym, że Ziemia jest płaska, rząd musi się zachowywać tak, jakby naprawdę była płaska i dopiero pomału przekonywać, że tak nie jest.
- Nowe propozycje podatkowe zbyt radykalnie narzucają tezę o kulistości Ziemi?
- Nie potrafię się wypowiadać na ich temat, nie widząc projektu ustawy. Prowadzona obecnie dyskusja jest tak przeładowana emocjami politycznymi, że nie chcę podgrzewać atmosfery i być utożsamiany z którąkolwiek ze stron.
- Jest pan przecież posłem rządzącego ugrupowania i członkiem partii o wyrazistych przekonaniach...
- Nie chciałbym, by to zostało odebrane jako przejaw pychy, ale wygodniej jest mi być kimś w rodzaju niezależnej osobistości politycznej.
- Czy uda się pogodzić reformę Balcerowicza z podatkowymi propozycjami AWS?
- Myślę, że tak, bo dla rządu nie ma alternatywy. Teoretycznie i matematycznie ona istnieje, ale nie ma gotowości, by ją rozważać, co świadczy zresztą o słabości AWS. To politycy AWS są w obecnej koalicji elementem spolegliwym.
- Co to znaczy, że podatek - jak proponują politycy akcji - powinien być "prorodzinny"?
- W Polsce narasta kryzys demograficzny. Statystycznie na małżeństwo w wieku do 40 lat przypada 1,66 dziecka. Czyli po pewnym czasie 200 osób dorosłych zostanie zastąpionych przez 166. To zjawisko dotyczy nie tylko Polski, ale też na przykład Niemiec. Niektórzy obliczają, że za 20 lat większość obywateli będą tam stanowili potomkowie gastarbeiterów. Jest to pewna prawidłowość. Przy rozwoju cywilizacji następuje kryzys ludnościowy. To proces obiektywny, który wpływa na mój stosunek do podatku prorodzinnego.
- Takim instrumentem jak podatek można zmienić procesy demograficzne?
- Oczywiście, że nie, bo są to zjawiska cywilizacyjno-kulturowe, których nie zmieni się kwotą ok. 300 zł miesięcznie. Ale czy w związku z tym niczego nie należy robić, czy - jak ów tonący - chwytać się choćby brzytwy? Wielu moich kolegów chwyta się tej brzytwy. Ja ich rozumiem i sam gotów jestem ją chwycić.
- Tymczasem na ostrzu noża może stanąć problem przyszłorocznego budżetu. Czy można go opracować, nie wiedząc, jakie będą podatki?
- Są ogromne problemy z opracowaniem budżetu z dwóch powodów. Jednym jest właśnie trwająca dyskusja o podatkach. Drugim są skutki pośpiesznego przygotowania reformy administracyjnej. Resort finansów nie jest w stanie precyzyjnie podzielić pieniędzy na poszczególne szczeble administracji. W tej sytuacji najbezpieczniej byłoby zrobić prowizorium budżetowe na pierwszy kwartał i dopiero na początku przyszłego roku - właściwy budżet. Rozmawiałem o tym z premierem. Gotowy jestem wykorzystać swoją pozycję dosyć niezależnego polityka i wysondować, jakie byłoby stanowisko SLD. Czy uznałby to za porażkę rządu, czy też odniósłby się do tej propozycji z umiarkowaną krytyką, wierząc, że jest to najlepsze rozwiązanie.
- Tegoroczny budżet został przygotowany przez poprzednią koalicję, bo po wyborach rząd nie miał już czasu na opracowanie własnego. Co nowego może być w "autorskim" budżecie obecnego gabinetu?
- Zmieniają się koalicje i rządy, a problemy gospodarcze pozostają. W naszych warunkach większość wydatków jest stała. Nowe będą dwie rzeczy: narastające obciążenia z tytułu spłaty długu wobec klubów londyńskiego i paryskiego oraz realizacja pomysłu Ministerstwa Finansów, by świadectwa rekompensacyjne dla sfery budżetowej, wynikające z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, zastąpić wypłatami gotówki rozłożonymi na trzy lata. W rezultacie nakłady w budżecie w sferze rzeczowej mogą się zmniejszyć o 40-50 proc. w porównaniu z obecnymi.
- Skąd zatem biorą się tak znaczne różnice podstawowych wskaźników ekonomicznych przedstawianych przez dwóch przedstawicieli tego samego rządu: ministra finansów i szefa Rządowego Centrum Studiów Strategicznych?
- Są w tym gabinecie dwie silne osobowości: Balcerowicz i Kropiwnicki. Obaj zajmują się opracowywaniem prognoz, tyle że minister finansów, odpowiadający za finanse państwa, z natury jest ostrożniejszy. Gdyby zamienili się miejscami, to Kropiwnicki jako polityk społeczny byłby mniej radykalny, a Balcerowicz jako liberał przywiązany do restrykcyjnej polityki pieniężnej - nieco mniej ostrożny i łatwiej byłoby im się spotkać pośrodku drogi. čle, że dyskusja między nimi nie przebiega na forum rządu, lecz w mediach. W rządzie Hanny Suchockiej było siedem ugrupowań, ale potrafiliśmy się dogadywać we własnym gronie.
- Sugeruje pan, że Hanna Suchocka była lepszym premierem niż Jerzy Buzek?
- Gdyby to pytanie padło kiedy indziej, zdobyłbym się na odpowiedź. W atmosferze września 1998 r., kiedy od trzech miesięcy klasa polityczna w Warszawie spekuluje, co będzie z rządem i kto kogo wymieni, nie chciałbym się wypowiadać. Nie jestem zainteresowany wejściem do tego rządu, ale gdybym podjął się jego oceny, nikt nie uwierzyłby, że nie mam ukrytych zamiarów.
- Uważa się pana za polityka prawicy, który z fundamentalisty stał się pragmatykiem. Co pana tak zmieniło?
- Porażki. Podświadomie zawsze byłem pragmatykiem, tylko nie potrafiłem tego wydobyć na początku mojej drogi politycznej. W odróżnieniu od większości kolegów przed 1989 r. cały czas pracowałem, nie byłem z nikim na styropianie, nie głodowałem, nie miałem karty bojownika przeciwko socjalizmowi. Dlatego szybciej zrozumiałem, że sfera materialna i społeczna ogranicza swobodę polityka. Oczekiwano ode mnie, że nawet głęboko wierzący wicepremier będzie mówił o gospodarce, a nie zajmował się apostołowaniem. Tego się nauczyłem.
Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.