"Te wybory pokazały, że Serbia wie, jak zachować się w historycznej chwili" - powiedział Tadić po ogłoszeniu wyników. "Widać, że nie ma powrotu do października 2000 roku" (wtedy Miloszević został odsunięty od władzy) - dodał.
"Boris Tadić jest nowym prezydentem Serbii, a ja niniejszym chciałbym mu pogratulować" - powiedział Nikolić, zadowolony z ilości głosów, jakie zdobył.
Od 2002 roku w Serbii trzykrotnie próbowano wybrać prezydenta. Za każdym razem frekwencja był poniżej 50 procent i wyników nie można było uznać za wiążące. Dopiero te wybory są ważne, bowiem wcześniej parlament zniósł obowiązkowy próg frekwencyjny.
46-letni Tadić jest pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Serbii od II wojny światowej. Miloszević (rządził krajem w latach 90.) zwyciężał dzięki fałszerstwom wyborczym.
Serbskie wybory nabrały szczególnego znaczenia, bo startujący w II turze kandydaci reprezentowali przeciwstawne opcje i wybór jednego z rozstrzygał o przyszłości kraju. Tomislav Nikolić reprezentuje skrajny nacjonalizm, a Boris Tadić, opcję proeuropejskiej demokracji. Powszechnie uważano się, że wybory te zdecydują, czy Serbia zbliży się do Unii Europejskiej i NATO, czy też podąży drogą nacjonalizmu. "To głosowanie wykracza poza politykę. Świat patrzy, w jakim kierunku Serbia pójdzie" - ostrzegł na środowym wiecu Tadić, lider reformatorskiej Partii Demokratycznej (DS).
W pierwszej turze 13 czerwca Tadić zdobył tylko 27,6 proc. głosów. Lepszy wynik uzyskał Nikolić, lider Partii Radykalnej, formalnie wciąż kierowanej przez Vojislava Szeszelja, który przed Trybunałem w Hadze odpowiada za zbrodnie wojenne. Nikolić, który dokłada starań, by złagodzić wizerunek swego ugrupowania i nadać mu "ludzką twarz", uzyskał 30,4 proc. poparcia.
Radykałowie Nikolicia byli niegdyś sojusznikami socjalistów Slobodana Miloszevicia, a sam Szeszelj - wicepremierem w jego rządzie aż do upadku reżimu w październiku 2000 roku. Nikolić nie odcina się od przeszłości i w kampanii wyborczej zapewnia, że nie pozwoli na wydawanie kolejnych podejrzanych ONZ-owskiemu trybunałowi ds. zbrodni wojennych w dawnej Jugosławii. Zyskuje mu to sympatię Serbów, w większości przeciwnych trybunałowi, może jednak poważnie zagrozić dążeniom do integracji europejskiej. Bruksela żąda bowiem pełnej współpracy z Hagą i ostrzega Serbię przed wyborem Nikolicia. Unijny szef dyplomacji Javier Solana wezwał Serbów, by nie głosowali "na przeszłość, stagnację i izolację", lecz na "europejską przyszłość".
Tę przyszłość może zapewnić Tadić, choć - najwyraźniej ze względów taktycznych - w ostatnich tygodniach wstrzymywał się przed deklaracjami współpracy z trybunałem haskim. Ale to jego partia, wówczas jeszcze pod kierownictwem zamordowanego później premiera Zorana Djindjicia, wydała Miloszevicia trybunałowi ds. zbrodni wojennych w Hadze w 2001 roku wbrew obecnemu szefowi rządu (wówczas prezydentowi Jugosławii) Vojislavowi Kosztunicy.
Tadić zapowiadał kontynuowanie przekształceń wraz ze wszystkimi siłami proeuropejskimi, które zadeklarowały poparcie dla niego po pierwszej turze wyborów, wzywając do mobilizacji sił przeciw Nikoliciowi.
Do głosowania na Tadicia wezwała też koalicja rządowa, której kandydat zajął dwa tygodnie temu czwarte miejsce. Przełamując dawne animozje, podobny apel wystosował także sam Kosztunica, choć Tadić jest liderem rywalizującej partii, której obecny premier za żadną cenę nie chciał w swej koalicji rządowej.
Sondaże wskazywały, że wynik wyborów będzie zależał od frekwencji - im wyższa, tym lepiej dla Tadicia. Ultranacjonaliści mają bowiem swój "żelazny", zdyscyplinowany elektorat. Jeśli do urn pójdzie ponad 40 proc. spośród 6,5 mln wyborców, wygra Tadić - prognozowano. Przedwyborcze prognozy dawały Tadiciowi 54-proc. poparcie, a Nikoliciowi - 46 proc. głosów. Stąd gorące apele obozu demokratycznego o udział w głosowaniu. "To najważniejsze dla przyszłości kraju wybory" od upadku Miloszevicia - podkreślał Maurizio Massari, szef belgradzkiego biura Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE).
Niedzielna elekcja była już czwartą próbą wyłonienia prezydenta Serbii. Organizowane trzykrotnie wybory - we wrześniu i grudniu 2002 r. oraz w listopadzie 2003 r. - zakończyły się fiaskiem z powodu zbyt niskiej frekwencji, nieprzekraczającej wymaganego progu 50 procent. W lutym nowo wyłoniony parlament Serbii zniósł ten wymóg, przyjmując nową ordynację wyborczą.
Stanowisko prezydenta Serbii wakuje od czasu, gdy w grudniu 2002 roku skończyła się kadencja Milana Milutinovicia, wybranego jeszcze za czasów reżimu Miloszevicia.
em, pap