Jak poinformował dyrektor pogotowia Bogusław Tyka, Tomasz S. stawił się w stacji w czwartek po południu. "Otrzymał dokument, który zobowiązuje go do wykonania badań lekarskich. Na razie nie mamy koncepcji, gdzie go zatrudnić, z tego względu, że dział kontroli wewnętrznej, w którym pracował, został zlikwidowany w związku z restrukturyzacją stacji" - powiedział Tyka.
Dodał, że gdy S. przyniesie do pracy - prawdopodobnie na początku przyszłego tygodnia - wyniki badań, wtedy zapadnie decyzja, gdzie można go zatrudnić. Zapewnił, że będzie to stanowisko, na którym "nie będzie miał kontaktu z pacjentami, z zespołami wyjazdowymi, w ogóle z medycyną".
Zdaniem dyrektora stacji, decyzja w sprawie przywrócenia Tomasza S. do pracy to jedna z największych porażek polskiego wymiaru sprawiedliwości. Bogusław Tyka zapowiada wniesienie kasacji wyroku (dotąd do dyrekcji pogotowia nie trafiło pisemne uzasadnienie wyroku) i skierowanie w tej sprawie listu do ministra sprawiedliwości.
W lutym 2002 roku Tomasz S. został zatrzymany przez policję w związku z aferą w łódzkim pogotowiu. Trafił do aresztu. Prokuratura zarzuciła mu przyjęcie co najmniej 60 tys. zł w zamian za informacje o zgonach pacjentów, nakłanianie rodzin zmarłych do korzystania z usług konkretnych firm pogrzebowych i naruszenie tajemnicy zawodowej. Pod koniec marca 2002 roku Sąd Okręgowy zwolnił go z aresztu i zastosował wobec niego dozór policyjny.
W grudniu 2002 roku Tomasz S. został dyscyplinarnie zwolniony z pogotowia przez dyrektora Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi Bogusława Tykę. Według niego, Tomasz S., jako pracownik stacji, działał na szkodę firmy, kierując jednocześnie fundacją "Na Ratunek", a więc - zdaniem Tyki - instytucją konkurencyjną dla pogotowia. Decyzję dyrektor podjął wbrew stanowisku Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego, który nie wyraził zgody na zwolnienie swego przewodniczącego.
Tomasz S. odwołał się od decyzji dyrektora do sądu pracy. We wrześniu ubiegłego roku sąd pierwszej instancji przywrócił S. do pracy. Od tego wyroku odwołał się Bogusław Tyka. Sąd drugiej instancji oddalił apelację uznając, że Tomasz S., jako szef jednego ze związków działających w pogotowiu, był objęty szczególną ochroną i aby go zwolnić dyrektor placówki powinien otrzymać na to zgodę związku.
Sąd przyznał, że istnieją wątpliwości, czy wybór S. na stanowisko przewodniczącego odbył się zgodnie z prawem, ale "to nie miało wpływu na fakt, że Tomasz S. był chroniony". Tuż po ogłoszeniu wyroku Tyka powiedział, że nie wyobraża sobie, aby Tomasz S. wrócił do pracy w pogotowiu.
W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może celowo zabijano pacjentów. Media podały, że istnieją poszlaki, iż niektórym chorym podawano lek zwiotczający mięśnie, co w określonych przypadkach powodowało ich śmierć.
Śledztwo w sprawie afery w łódzkim pogotowiu jest prowadzone w dwóch głównych kierunkach. Pierwszy dotyczy korupcji, drugi - pozbawiania życia pacjentów przez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej bądź niewłaściwych leków.
W czerwcu 2003 roku prokuratura - po 17 miesiącach śledztwa - postawiła zarzuty popełnienia dwóch zabójstw i jednego usiłowania zabójstwa z "motywów zasługujących na szczególne potępienie" byłemu sanitariuszowi pogotowia. Kilka miesięcy później zarzut zabójstwa jednej osoby postawiono drugiemu sanitariuszowi.
Sześciu lekarzom postawiono zarzuty narażenia ponad 20 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. W tzw. wątku korupcyjnym, dotyczącym przyjmowania lub wręczania łapówek w zamian za informacje o zgonach pacjentów, podejrzanych jest ponad 40 osób - pracowników pogotowia oraz właścicieli i pracowników firm pogrzebowych.
sg, pap