"Dziennik" Krzysztofa Mętraka
Tak śpiewaliśmy w naszej starej piosence: "Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała pijesz ty, piję ja, kompanija cała". Zbratani w wódce groziliśmy odszczepieńcom: "A kto nie wypije, tego we dwa kije"...
Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie stworzyliśmy najciekawszej powieści o rozkoszach i klęskach alkoholizmu. Dlaczego to nie polski pisarz, ale Malcolm Lowry zostawił genialne dzieło o pijącym aż do samozagłady człowieku i o pijanym pędzącym do katastrofy świecie. Jego książka "Pod wulkanem" jest najbardziej wnikliwym, dramatycznym studium alkoholowej ucieczki w zatratę świadomości, opisem sytuacji, w której pozostaje już tylko straszne i upajające poddanie się ostatecznej klęsce.
Tylu naszych pisarzy mogło podjąć ten ogólnonarodowy problem: ucieczkę w pijaństwo. Ucieczkę przed odpowiedzialnością za swoje życie. Tak często odpowiedzialność była niemożliwa, bo przez kolejne niewole, okupacje, konspiracje i "życia na niby" nie mieliśmy szans na swobodne, autentyczne zrealizowanie siebie. Wiele pokoleń stało przed zatrzaśniętymi drzwiami normalnych możliwości. Polski los historyczny sprzyjał szukaniu zapomnienia i pociechy w wódce.
W opisach uczt i wesel, w młodopolskich powieściach, "Zmorach" Zegadłowicza, "Wspólnym pokoju" Uniłowskiego, "Miazdze" Andrzejewskiego, w libacjach współczesnych nam "młodych gniewnych", alkohol leje się raczej jako ratunek na cierpiące dusze niż jako mącąca umysły trucizna. Lowry pokazał pijaństwo jako krańcowe nieszczęście. My wolimy się wyrozumiale uśmiechać i współczuć bratersko. Kto z Polaków czuje się aż tak bez winy, by rzucać kamieniem?
A przecież posypał się grad kamieni na wydany właśnie przez "Iskry" drugi tom "Dziennika" Krzysztofa Mętraka (obejmujący lata 1979-1983). Czytałam w różnych pismach te wyniosłe ataki moralistów i estetycznych smakoszy na bezlitosne dla samego siebie wyznania człowieka, który odważył się opisać i dogłębnie analizować swój alkoholizm, swoje nie spełnione życie, zmarnowane możliwości i talenty. Krzywiono się, że za dużo w tym dzienniku anegdot, plotek, ostrych sądów o znanych w środowisku osobach. Autor przypomina fakty, o których skwapliwie starano się zapomnieć: kiedy wstępowano do partii i kiedy rzucano legitymacje, kiedy opuszczało się redakcje różnych pism lub właśnie decydowano się na współpracę z nimi, co mówiono i pisano o stanie wojennym, "betonie" i "liberałach", "Solidarności" i jej pierwszych podziałach.
O sobie Mętrak wyraża się ostrzej niż o innych, zarzuca sobie małostkową, finansowo opłacalną aktywność pisarską (artykuliki, felietoniki, np. w "Radarze") w czasie stanu wojennego. Pisze o wszystkich błędach życiowych ze szczerością niemal masochistyczną. "Nigdy nie było we mnie dostatecznej odpowiedzialności" - wyzna odważnie i tak określi swój rozwój-niedorozwój: "Przedwczesna dojrzałość, przedwczesny start, przedwczesne ambicje, przedwczesne przyspieszenie, a potem nagle rozmienianie się... (...) poczucie niezrealizowania, gdy teraz odnajduję się literacko tylko w kawałkach wiersza, w drobiazgach, w sformułowaniach, w szczegółach, a nie jestem w stanie przyłożyć się do pracy dłuższej, myśli konsekwentnej i skoordynowanej. Alkohol przytłumił mi pamięć i zdolność do systematycznej pracy".
Alkohol wydobył z niego także i zintensyfikował wszystkie niebezpieczne, złe cechy osobowości, zwłaszcza nieustanne rozproszenie: "Przez lata - myślę - gotowałem się do skoku, tylko nie wiedziałem, w którą stronę chcę skakać. W dal (krytyka), wzwyż (poezja), o tyczce (dziennik - wspierając się o rzeczywistość), trójskok (aluzje, oficjalne felietony). Zryw - sądziłem - był przede mną, utopionym w magmie redakcyjnych zajęć, w wódce, w zajęciach bez sensu, w lekturach od Sasa do lasa...". Jakaż autoironia zawarta jest w tym lekkoatletycznym spisie możliwości. Potrafił z siebie kpić, ale ujawniał również dramatyczny, moralny wymiar swojego pijaństwa. Analiza przeciągających się "transów", ucieczek przed odpowiedzialnością nie tylko za siebie, lecz i za bliskich jest w "Dzienniku" precyzyjna, wielostronna. Mętrak usiłuje zrozumieć swoje osobowościowe predylekcje do popadnięcia w nałóg, ale zastanawia się też nad atmosferą polityczną, która "rozkładała" ludzi. Podobnie jak w "Pod wulkanem" Lowry?ego, szaleństwa świata łamią odporność człowieka. Do jakiego stopnia można być pewnym siebie, nie bać się moralnego upadku? Autor tych dziennikowych notatek, chociaż tak skrótowych, stawia pytania pryncypialne. Boi się, że alkoholizm może zostać wykorzystany do szantażów przez służby ubeckie i ogarnia go przerażenie.
Tak odważna książka o pijaństwie nagle budzi niechęć, niesmak, obrazę. My, którzy w alkoholu utopiliśmy i topimy tyle możliwości, żyjąc w kraju, gdzie jest on klęską społeczną, obruszamy się na kogoś, kto postanowił ujawnić, zbadać znany sobie obszar nieszczęścia. Widocznie wolimy mówić na ten temat mniej niż więcej, udając estetyczny umiar, powściągliwość i elegancję. "Dziennik" Mętraka nie był pisany po to, by zadowolić szlachetnego Kubę pijącego do Jakuba, ale by zastanowiła się nad zbyt rozkosznym piciem "kompanija cała".
Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie stworzyliśmy najciekawszej powieści o rozkoszach i klęskach alkoholizmu. Dlaczego to nie polski pisarz, ale Malcolm Lowry zostawił genialne dzieło o pijącym aż do samozagłady człowieku i o pijanym pędzącym do katastrofy świecie. Jego książka "Pod wulkanem" jest najbardziej wnikliwym, dramatycznym studium alkoholowej ucieczki w zatratę świadomości, opisem sytuacji, w której pozostaje już tylko straszne i upajające poddanie się ostatecznej klęsce.
Tylu naszych pisarzy mogło podjąć ten ogólnonarodowy problem: ucieczkę w pijaństwo. Ucieczkę przed odpowiedzialnością za swoje życie. Tak często odpowiedzialność była niemożliwa, bo przez kolejne niewole, okupacje, konspiracje i "życia na niby" nie mieliśmy szans na swobodne, autentyczne zrealizowanie siebie. Wiele pokoleń stało przed zatrzaśniętymi drzwiami normalnych możliwości. Polski los historyczny sprzyjał szukaniu zapomnienia i pociechy w wódce.
W opisach uczt i wesel, w młodopolskich powieściach, "Zmorach" Zegadłowicza, "Wspólnym pokoju" Uniłowskiego, "Miazdze" Andrzejewskiego, w libacjach współczesnych nam "młodych gniewnych", alkohol leje się raczej jako ratunek na cierpiące dusze niż jako mącąca umysły trucizna. Lowry pokazał pijaństwo jako krańcowe nieszczęście. My wolimy się wyrozumiale uśmiechać i współczuć bratersko. Kto z Polaków czuje się aż tak bez winy, by rzucać kamieniem?
A przecież posypał się grad kamieni na wydany właśnie przez "Iskry" drugi tom "Dziennika" Krzysztofa Mętraka (obejmujący lata 1979-1983). Czytałam w różnych pismach te wyniosłe ataki moralistów i estetycznych smakoszy na bezlitosne dla samego siebie wyznania człowieka, który odważył się opisać i dogłębnie analizować swój alkoholizm, swoje nie spełnione życie, zmarnowane możliwości i talenty. Krzywiono się, że za dużo w tym dzienniku anegdot, plotek, ostrych sądów o znanych w środowisku osobach. Autor przypomina fakty, o których skwapliwie starano się zapomnieć: kiedy wstępowano do partii i kiedy rzucano legitymacje, kiedy opuszczało się redakcje różnych pism lub właśnie decydowano się na współpracę z nimi, co mówiono i pisano o stanie wojennym, "betonie" i "liberałach", "Solidarności" i jej pierwszych podziałach.
O sobie Mętrak wyraża się ostrzej niż o innych, zarzuca sobie małostkową, finansowo opłacalną aktywność pisarską (artykuliki, felietoniki, np. w "Radarze") w czasie stanu wojennego. Pisze o wszystkich błędach życiowych ze szczerością niemal masochistyczną. "Nigdy nie było we mnie dostatecznej odpowiedzialności" - wyzna odważnie i tak określi swój rozwój-niedorozwój: "Przedwczesna dojrzałość, przedwczesny start, przedwczesne ambicje, przedwczesne przyspieszenie, a potem nagle rozmienianie się... (...) poczucie niezrealizowania, gdy teraz odnajduję się literacko tylko w kawałkach wiersza, w drobiazgach, w sformułowaniach, w szczegółach, a nie jestem w stanie przyłożyć się do pracy dłuższej, myśli konsekwentnej i skoordynowanej. Alkohol przytłumił mi pamięć i zdolność do systematycznej pracy".
Alkohol wydobył z niego także i zintensyfikował wszystkie niebezpieczne, złe cechy osobowości, zwłaszcza nieustanne rozproszenie: "Przez lata - myślę - gotowałem się do skoku, tylko nie wiedziałem, w którą stronę chcę skakać. W dal (krytyka), wzwyż (poezja), o tyczce (dziennik - wspierając się o rzeczywistość), trójskok (aluzje, oficjalne felietony). Zryw - sądziłem - był przede mną, utopionym w magmie redakcyjnych zajęć, w wódce, w zajęciach bez sensu, w lekturach od Sasa do lasa...". Jakaż autoironia zawarta jest w tym lekkoatletycznym spisie możliwości. Potrafił z siebie kpić, ale ujawniał również dramatyczny, moralny wymiar swojego pijaństwa. Analiza przeciągających się "transów", ucieczek przed odpowiedzialnością nie tylko za siebie, lecz i za bliskich jest w "Dzienniku" precyzyjna, wielostronna. Mętrak usiłuje zrozumieć swoje osobowościowe predylekcje do popadnięcia w nałóg, ale zastanawia się też nad atmosferą polityczną, która "rozkładała" ludzi. Podobnie jak w "Pod wulkanem" Lowry?ego, szaleństwa świata łamią odporność człowieka. Do jakiego stopnia można być pewnym siebie, nie bać się moralnego upadku? Autor tych dziennikowych notatek, chociaż tak skrótowych, stawia pytania pryncypialne. Boi się, że alkoholizm może zostać wykorzystany do szantażów przez służby ubeckie i ogarnia go przerażenie.
Tak odważna książka o pijaństwie nagle budzi niechęć, niesmak, obrazę. My, którzy w alkoholu utopiliśmy i topimy tyle możliwości, żyjąc w kraju, gdzie jest on klęską społeczną, obruszamy się na kogoś, kto postanowił ujawnić, zbadać znany sobie obszar nieszczęścia. Widocznie wolimy mówić na ten temat mniej niż więcej, udając estetyczny umiar, powściągliwość i elegancję. "Dziennik" Mętraka nie był pisany po to, by zadowolić szlachetnego Kubę pijącego do Jakuba, ale by zastanowiła się nad zbyt rozkosznym piciem "kompanija cała".
Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.