Wydarzenie potępili prezydent Jacques Chirac, premier Jean-Pierre Raffarin, wielu ministrów, w Paryżu odbyły się demonstracje protestacyjne.
Szybko jednak pojawiły się wątpliwości co do prawdziwości zeznań poszkodowanej.
Prefekt policji paryskiej Jean-Paul Proust powiedział we wtorek po południu, że w zeznaniach tych są ciemne punkty. "Należy poczekać do końca śledztwa, które potrwa jeszcze kilka godzin, może kilka dni", zanim wyciągnie się jakieś wnioski - powiedział.
Tak np. analiza nagrań kamery na dworcu w Sarcelles (północne przedmieście Paryża), gdzie według zeznań dziewczyny mieli wysiąść agresorzy, nie pozwoliła w ogóle ich zlokalizować - ujawniło źródło zbliżone do śledztwa.
Ponadto, mimo nadawanego wielokrotnie przez media apelu z prośbą o zgłoszenie się świadków incydentu, nikt się nie stawił. Budzi to poważne wątpliwości, zwłaszcza że kobieta twierdzi, iż napad na nią widziało co najmniej 20 osób. Nie zgłosił się też pracownik transportu, do którego - według jej słów - kobieta miała się zwrócić po zajściu.
Źródło policyjne ujawniło we wtorek, że rzekoma ofiara antysemickiego ataku już sześciokrotnie w ostatnich latach zgłaszała skargi, m.in. o kradzież w Paryżu i agresję seksualną na przedmieściu Paryża. Dochodzenia wszczęte po tych skargach nie doprowadziły dotychczas do żadnych wniosków, nikt nie został aresztowany.
We wtorek po południu młoda kobieta była ponownie przesłuchiwana przez prowadzących śledztwo, którzy usiłowali wyjaśnić sprzeczności w jej zeznaniach. Grozi jej areszt, jeśli okaże się, że kłamała.
Nawet jeśli ten napad "nie byłby rzeczywisty, jest niestety prawdopodobny, ponieważ nikt nie może zaprzeczyć, że rośnie liczba incydentów dyktowanych nienawiścią" - powiedział przewodniczący grupy UMP (większość prezydencka) w Zgromadzeniu Narodowym Bernard Accoyer.
ss, pap