W mowie, trwającej około 45 minut, tradycyjnie rozpoczynającej decydującą fazę kampanii przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi, starał się zaprezentować jako przywódca twardy i wiarygodny w sprawach bezpieczeństwa Ameryki, ale zarazem rozważny i odpowiedzialny w użyciu siły na arenie międzynarodowej.
W części wystąpienia poświęconej sprawom krajowym, Kerry obiecał poprawę sytuacji biedniejszych Amerykanów i klasy średniej dotkniętej negatywnymi skutkami globalizacji gospodarki. "Pomoc dla was nadchodzi" - powtarzał jak refren.
W lekko zawoalowany sposób krytykując prezydenta Busha i inwazję Iraku, Kerry zapewnił w swym przemówieniu, że sam nigdy nie wciągnie Ameryki do wojny, jeżeli nie będzie to rzeczywiście konieczne. Zapowiedział też naprawienie stosunków USA z sojusznikami.
"Jako prezydent przywrócę wiarygodność i zaufanie do Białego Domu. Przywrócę uświęconą przez czas tradycję, że Stany Zjednoczone nie idą na wojnę dlatego, że tego chcemy, tylko dlatego, że nie mamy innego wyjścia" - powiedział senator z Massachussets.
Dał następnie do zrozumienia, że jego prezydentura stworzyłaby nadzieję na zyskanie większej pomocy międzynarodowej w operacji w Iraku. "Potrzebujemy prezydenta, który jest na tyle wiarygodny, by przeciągnąć sojuszników na naszą stronę i zmniejszyć ciężar ponoszony przez nasze wojska. Musimy odbudować nasze przymierza" - powiedział.
Kandydat Demokratów podkreślił jednocześnie, że w sytuacjach niewątpliwych zagrożeń dla USA, gotów będzie do wojny. "Nigdy nie zawaham się użyć siły, kiedy to będzie konieczne. Jakikolwiek atak (na USA - PAP) spotka się z szybką i zdecydowaną odpowiedzią" - oświadczył.
Kerry, któremu zwolennicy Busha wypominają "miękką" linię w Senacie w kwestiach obronności i polityki zagranicznej, starał się zaprezentować jako "jastrząb" w tych sprawach.
Obiecał zwiększenie armii o 40 tys. żołnierzy i podwojenie sił specjalnych do walki z terroryzmem oraz przyrzekł, że nigdy nie przyzna instytucjom międzynarodowym (w domyśle: ONZ - PAP) prawa weta wobec amerykańskich decyzji. Powtarzając niemal frazeologię Busha, oświadczył: "Terrorystom mówimy: przegracie, przyszłość należy do wolności".
Kerry przypomniał boom ekonomiczny za rządów prezydenta Clintona, zestawił jego sukcesy z deficytem budżetowym i utratą miejsc pracy za prezydentury Busha i sugerował, że wybór kolejnego Demokraty do Białego Domu przyniesie powrót okresu pomyślności z lat 90.
"Amerykę stać na więcej. Najlepsze dni są jeszcze przed nami" - powiedział.
Przyrzekł następnie zmniejszenie deficytu o połowę, m.in. przez odwołanie przeforsowanych przez Busha obniżek podatków dla najzamożniejszych Amerykanów. Zaznaczył jednak, że jego administracja "nie nałoży wyższych podatków na klasę średnią".
Zapowiedział też reformę systemu prywatnych w USA ubezpieczeń zdrowotnych i zwiększanie szans edukacyjnych uboższych obywateli.
Zgodnie z amerykańskimi zwyczajami politycznymi, przemówienie Kerry?ego było pełne akcentów osobistych. Senator wspominał swoich rodziców, mówił o uczuciu do żony Teresy i prawił komplementy swoim byłym rywalom z prawyborów, w tym wybranemu przez siebie kandydatowi na wiceprezydenta Johnowi Edwardsowi.
Przemówienie poprzedziło także tradycyjne już wyświetlenie krótkiego filmu biograficznego o kandydacie. Przypomniano w nim bohaterską kartę Kerry?ego z wojny wietnamskiej, kiedy jako młody oficer marynarki uratował życie podwładnego.
Kerry?ego przedstawił inny weteran z Wietnamu, były senator Max Cleland, który na wojnie stracił obie nogi i rękę. Wcześniej, na licznych wideoklipach pokazywanych na zjeździe, mówili o nim ciepło jego przyjaciele i wyborcy z Massachusetts.
Jak podkreślają obserwatorzy, Demokraci liczą na "humanizację" i "zmiękczenie" w ten sposób wizerunku swego kandydata, uważanego za polityka trudno nawiązującego kontakt z ludźmi i pozbawionego charyzmy.
ss, pap