"Zabić Sekala" w reżyserii Vladimira Michalka
Dziesięciu producentów z czterech państw, czeski reżyser Vladimir Michalek i polski duet aktorski Bogusław Linda - Olaf Lubaszenko doprowadzili do nakręcenia filmu "Zabić Sekala". Powstał obraz historyczny - nie tylko dlatego, że pokazuje fabułę sprzed pięćdziesięciu lat, ale też dlatego, że przypomina, jak się robiło filmy trzydzieści lat temu.
Powiastka rozgrywa się w warunkach laboratoryjnych: dobrze utrzymana wioska na Morawach bytuje sennie pod hitlerowską okupacją - jej jedyny widomy znak to portret führera na ścianie kancelarii sołtysa - i oczekuje wysokich dochodów ze sprzedaży zboża okupantowi. Wszystko w rytm roku kościelnego i skwapliwie wizytowanej niedzielnej mszy. Zasiedziały katolicyzm sankcjonuje tu pogardę wobec innowierców, akceptuje małżeństwa oparte na dużym posagu i nikłych uczuciach, pozwala przymknąć oko na gwałt na nieletniej, ale urodzone z niego dziecko piętnuje mianem bękarta. Tyle wierni. Natomiast proboszcz to człowiek światły, otwarty, ze śliwowicą pod ręką. Sakramentami posłuży, lecz obyczajów swoich owieczek nie reformuje. Regularne rozgrzeszenie zyskuje u niego Iram Sekal (Bogusław Linda), wioskowy bękart, który po latach tułaczki (w finale okaże się, że w 1936 r. w Hiszpanii trudnił się rzezią po stronie komunistów) wrócił z hitlerowcami i drogą donosu oraz szantażu wymusza na gospodarzach odsprzedaż cennych, zbożonośnych hektarów. "Sekal po prostu robi to, co jest dobre dla Sekala" - deklaruje, doprowadzając do samobójstwa kobietę, która go odrzuciła, a jednocześnie wymuszając małżeństwo z córką wójta.
Rada gospodarzy znajduje rozwiązanie: Sekala zabije kowal-przybłęda (Olaf Lubaszenko). Jeżeli tego nie zrobi, rada doniesie, że kowal jest zakonspirowanym partyzantem, a nawet wskaże, gdzie ukrywa się jego żona i dziecko. Kowal się wywiązuje, ale gospodarze pozwalają mu się wykrwawić na śmierć w obawie, że wśród nich hitlerowcy zaczną szukać sprawców. I już następnego ranka życie wraca do normy, z drobną różnicą - nie odbędzie się poranna msza, ponieważ ksiądz odczuł potrzebę oczyszczenia duszy w pobliskim Ołomuńcu.
Treść opowiadamy celem kondensacji - w filmie fabuła grzęźnie raz po raz, akcja utyka, dialogi się rwą. Po prze- powiedzeniu sobie głównego wątku, orientujemy się od razu, że sfilmowano scenariusz "pisany przez kalkę". Miasteczko zdradzające swego obrońcę to i "W samo południe", i "Siedmiu wspaniałych". Były wyrzutek, który mści swoje krzywdy na rodzinnej społeczności - to "Wizyta starszej pani" Friedricha Dürrenmatta, a groza szantażu w warunkach okupacyjnych to choćby "Partytura na instrument drewniany" Stanisława Grochowiaka (w filmie Janusza Zaorskiego). Generalne déj? vu.
Kalki fabularne nużą, za to drobiazgi śmieszą. Linda w portkach i kapeluszu pożyczonym od stracha na wróble nosi się jak zadeklarowany ubek. Na tle chłopów-naturszczyków prezentuje bohatera z zupełnie innej bajki - ot, wpadł na chwilę z planu u Pasikowskiego i zagrał, nie zmieniając maniery. Co kłuje w oczy zwłaszcza, gdy oświadcza się wybrance ludową słowiańszczyzną: "I tak wiem, żeś mi przychylna?" Poza tym nawet Linda niedbały pozostaje Lindą uwodzicielskim i wcale nie widać po nim szui, o jaką w filmie chodziło. Z językiem też nieporadnie - nie dość, że czescy chłopi mówią z ekranu najczystszą polszczyzną, to zostali zdubbingowani głosami, które świetnie nadałyby się dla smerfów. Gruchają jako z Gargamelem.
"Zabić Sekala", wbrew tytułowi odsyłającemu do międzynarodowego terrorysty, to rzecz opowiedziana zgoła antysensacyjnie. W użyciu są wszystkie patenty francuskiej nowej fali z lat 60., które utrwaliła nam w pamięci kinematografia PRL-u, ze szczególnym wskazaniem na kino "moralnego niepokoju". Ujęcia ciągną się niemiłosiernie, powtarzają się, a więc niosą po kilka razy tę samą informację. Bohaterowie przed wygłoszeniem kwestii przyglądają się sobie długo a bezowocnie. Przy tym kierują się impulsem, intuicją na zewnątrz niezrozumiałą. Widz gubi się w posunięciach tych nabzdyczonych neurotyków, którzy w dodatku piją "czystą" litrami, a zamiast mówić, pomrukują. Po kolejnej mglistej sekwencji widz - bez winy własnej - chętnie powtórzyłby za Sidorowskim z "Rejsu": "Polski aktor zapala papierosa, spojrzy w prawo, spojrzy w lewo, spojrzy prosto i nic. Pustka. Dłużyzna, proszę pana?"
Powiastka rozgrywa się w warunkach laboratoryjnych: dobrze utrzymana wioska na Morawach bytuje sennie pod hitlerowską okupacją - jej jedyny widomy znak to portret führera na ścianie kancelarii sołtysa - i oczekuje wysokich dochodów ze sprzedaży zboża okupantowi. Wszystko w rytm roku kościelnego i skwapliwie wizytowanej niedzielnej mszy. Zasiedziały katolicyzm sankcjonuje tu pogardę wobec innowierców, akceptuje małżeństwa oparte na dużym posagu i nikłych uczuciach, pozwala przymknąć oko na gwałt na nieletniej, ale urodzone z niego dziecko piętnuje mianem bękarta. Tyle wierni. Natomiast proboszcz to człowiek światły, otwarty, ze śliwowicą pod ręką. Sakramentami posłuży, lecz obyczajów swoich owieczek nie reformuje. Regularne rozgrzeszenie zyskuje u niego Iram Sekal (Bogusław Linda), wioskowy bękart, który po latach tułaczki (w finale okaże się, że w 1936 r. w Hiszpanii trudnił się rzezią po stronie komunistów) wrócił z hitlerowcami i drogą donosu oraz szantażu wymusza na gospodarzach odsprzedaż cennych, zbożonośnych hektarów. "Sekal po prostu robi to, co jest dobre dla Sekala" - deklaruje, doprowadzając do samobójstwa kobietę, która go odrzuciła, a jednocześnie wymuszając małżeństwo z córką wójta.
Rada gospodarzy znajduje rozwiązanie: Sekala zabije kowal-przybłęda (Olaf Lubaszenko). Jeżeli tego nie zrobi, rada doniesie, że kowal jest zakonspirowanym partyzantem, a nawet wskaże, gdzie ukrywa się jego żona i dziecko. Kowal się wywiązuje, ale gospodarze pozwalają mu się wykrwawić na śmierć w obawie, że wśród nich hitlerowcy zaczną szukać sprawców. I już następnego ranka życie wraca do normy, z drobną różnicą - nie odbędzie się poranna msza, ponieważ ksiądz odczuł potrzebę oczyszczenia duszy w pobliskim Ołomuńcu.
Treść opowiadamy celem kondensacji - w filmie fabuła grzęźnie raz po raz, akcja utyka, dialogi się rwą. Po prze- powiedzeniu sobie głównego wątku, orientujemy się od razu, że sfilmowano scenariusz "pisany przez kalkę". Miasteczko zdradzające swego obrońcę to i "W samo południe", i "Siedmiu wspaniałych". Były wyrzutek, który mści swoje krzywdy na rodzinnej społeczności - to "Wizyta starszej pani" Friedricha Dürrenmatta, a groza szantażu w warunkach okupacyjnych to choćby "Partytura na instrument drewniany" Stanisława Grochowiaka (w filmie Janusza Zaorskiego). Generalne déj? vu.
Kalki fabularne nużą, za to drobiazgi śmieszą. Linda w portkach i kapeluszu pożyczonym od stracha na wróble nosi się jak zadeklarowany ubek. Na tle chłopów-naturszczyków prezentuje bohatera z zupełnie innej bajki - ot, wpadł na chwilę z planu u Pasikowskiego i zagrał, nie zmieniając maniery. Co kłuje w oczy zwłaszcza, gdy oświadcza się wybrance ludową słowiańszczyzną: "I tak wiem, żeś mi przychylna?" Poza tym nawet Linda niedbały pozostaje Lindą uwodzicielskim i wcale nie widać po nim szui, o jaką w filmie chodziło. Z językiem też nieporadnie - nie dość, że czescy chłopi mówią z ekranu najczystszą polszczyzną, to zostali zdubbingowani głosami, które świetnie nadałyby się dla smerfów. Gruchają jako z Gargamelem.
"Zabić Sekala", wbrew tytułowi odsyłającemu do międzynarodowego terrorysty, to rzecz opowiedziana zgoła antysensacyjnie. W użyciu są wszystkie patenty francuskiej nowej fali z lat 60., które utrwaliła nam w pamięci kinematografia PRL-u, ze szczególnym wskazaniem na kino "moralnego niepokoju". Ujęcia ciągną się niemiłosiernie, powtarzają się, a więc niosą po kilka razy tę samą informację. Bohaterowie przed wygłoszeniem kwestii przyglądają się sobie długo a bezowocnie. Przy tym kierują się impulsem, intuicją na zewnątrz niezrozumiałą. Widz gubi się w posunięciach tych nabzdyczonych neurotyków, którzy w dodatku piją "czystą" litrami, a zamiast mówić, pomrukują. Po kolejnej mglistej sekwencji widz - bez winy własnej - chętnie powtórzyłby za Sidorowskim z "Rejsu": "Polski aktor zapala papierosa, spojrzy w prawo, spojrzy w lewo, spojrzy prosto i nic. Pustka. Dłużyzna, proszę pana?"
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.