W światowym kinie główną rolę powierza się lękowi
Ekskluzywne i tajemnicze stowarzyszenie absolwentów Uniwersytetu Yale werbuje studenta, oferując mu dostatnie życie. Kiedy ten okazuje się nielojalny wobec organizacji, powoduje ona, że cały jego świat wali się w gruzy. Film "Sekta" w reżyserii Roba Cohena po raz kolejny uświadamia widzowi, że w Hollywood następuje wymiana czarnych charakterów. Nadinteligentni terroryści psychopaci ustępują miejsca bezosobowemu lękowi, który czai się w podświadomości zarówno postaci ekranowej, jak i widza kinowego.
Tylko w ostatniej dekadzie mijającego wieku w Hollywood wielokrotnie sięgano do sprawdzonych źródeł zbiorowego lęku. Ostatnio przegrał przede wszystkim Bond, który w filmie "Świat to za mało" próbował przekonać widownię, że godnym przeciwnikiem agenta jest globalny terrorysta zdecydowany zawładnąć najważniejszym dla Europy rurociągiem naftowym. Podobnych ambitnych psychopatów przewinęło się już jednak przez ekrany tak wielu, że nie wystarczyłoby dla nich pomysłowych sposobów na doprowadzenie planety do katastrofy.
Z końcem dekady zawodzi też straszak w postaci monstrualnych potworów. Na ogromny sukces liczyli twórcy zeszłorocznej "Piekielnej głębi", gdzie w pełnej krasie zademonstrowali rekiny, które Spielberg w "Szczękach" mógł pokazać zaledwie jako wizualną aluzję. Zbudowano trzy rekinopodobne mechanizmy pływające zasilane mocą, jaką dysponuje niewielki statek kosmiczny. Aby zaimponować tymi cudami techniki, reżyser musiał pokazywać je widowni w całej okazałości. Ta po wyjściu z kina pamiętała jednak tylko jatkę, a nie poczucie zagrożenia.
Zło zamieszkałe wewnątrz jest trudniej usuwalne. Podobnie jak lęk, czego przykładem jest "Szósty zmysł" wyreżyserowany przez M. Night Shyamalana, produkcja tak skromna, że prasa w Stanach Zjednoczonych nie wymieniała jej nawet w zapowiedziach. A jednak Amerykanie przez 17 dni od premiery wyłożyli przeszło 100 mln USD, by obejrzeć chłopca, którego natura skazała na oglądanie zła utajonego w psychice ogólnie szanowanych sąsiadów. Nie był to odosobniony sukces produkcji niskobudżetowej, epatującej widza pozaracjonalnym i niewidocznym zagrożeniem. Światowy sukces paradokumentalnej produkcji "Blair Witch Project" zasadzał się właśnie na nierozpoznawalności przyczyn lęku. Wyprawa studencka w poszukiwaniu tajemniczej wiedźmy z bagien zawiera wprawdzie solidną dokumentację sporządzoną w zapisie konwencjonalnym i elektronicznym, ale okazuje się ona niewystarczająca w zetknięciu z niewidzialną, niszczycielską mocą. Końcowe kadry rzekomo autentycznych rolek filmowych rejestrują już tylko przerażone twarze, technika zawodzi, zostaje jedynie strach.
Bohaterowie filmu "Cube", kręconego zaledwie przez dwadzieścia dni, nagle znajdują się w sześciennym pomieszczeniu, do którego wtrącił ich nieznany czynnik, i z którego wyjście - skrajnie ryzykowne - wiedzie przez kolejne sześciany. Film staje się symulacją zbiorowej klaustrofobii. Nie chodzi jednak tylko o analizę stanu osobowości człowieka, któremu nagle ograniczono przestrzeń życiową. Nad uwięzionymi zatrzaskuje się również niebo. W każdym kierunku rozciągają się kolejne szeregi podobnych sześcianów. Nie ma ziemi ani nieba - zostało tylko piekło. Bracia Wachowski, reżyserzy słynnego filmu "Matrix" z lata zeszłego roku, pokusili się nawet o nakręcenie epopei filmowej na temat lęku, jaki dopada człowieka w momencie, kiedy okazuje się, że świat, który uważał za dobrze znany, usuwa się spod nóg. W filmie Wachowskich teza ta zyskała szczególnie atrakcyjną oprawę elektroniczną. Ta jednak na szczęście nie przesłoniła głównej tezy filmu: prawdziwy lęk dopadnie cię nie wtedy, kiedy dokoła będzie się rozgrywać apokalipsa z udziałem bestii, kataklizmów przyrody, a nawet samego szatana. Wielki strach budzi się wówczas, gdy zobaczysz koniec świata, jaki dotychczas znałeś.
Tylko w ostatniej dekadzie mijającego wieku w Hollywood wielokrotnie sięgano do sprawdzonych źródeł zbiorowego lęku. Ostatnio przegrał przede wszystkim Bond, który w filmie "Świat to za mało" próbował przekonać widownię, że godnym przeciwnikiem agenta jest globalny terrorysta zdecydowany zawładnąć najważniejszym dla Europy rurociągiem naftowym. Podobnych ambitnych psychopatów przewinęło się już jednak przez ekrany tak wielu, że nie wystarczyłoby dla nich pomysłowych sposobów na doprowadzenie planety do katastrofy.
Z końcem dekady zawodzi też straszak w postaci monstrualnych potworów. Na ogromny sukces liczyli twórcy zeszłorocznej "Piekielnej głębi", gdzie w pełnej krasie zademonstrowali rekiny, które Spielberg w "Szczękach" mógł pokazać zaledwie jako wizualną aluzję. Zbudowano trzy rekinopodobne mechanizmy pływające zasilane mocą, jaką dysponuje niewielki statek kosmiczny. Aby zaimponować tymi cudami techniki, reżyser musiał pokazywać je widowni w całej okazałości. Ta po wyjściu z kina pamiętała jednak tylko jatkę, a nie poczucie zagrożenia.
Zło zamieszkałe wewnątrz jest trudniej usuwalne. Podobnie jak lęk, czego przykładem jest "Szósty zmysł" wyreżyserowany przez M. Night Shyamalana, produkcja tak skromna, że prasa w Stanach Zjednoczonych nie wymieniała jej nawet w zapowiedziach. A jednak Amerykanie przez 17 dni od premiery wyłożyli przeszło 100 mln USD, by obejrzeć chłopca, którego natura skazała na oglądanie zła utajonego w psychice ogólnie szanowanych sąsiadów. Nie był to odosobniony sukces produkcji niskobudżetowej, epatującej widza pozaracjonalnym i niewidocznym zagrożeniem. Światowy sukces paradokumentalnej produkcji "Blair Witch Project" zasadzał się właśnie na nierozpoznawalności przyczyn lęku. Wyprawa studencka w poszukiwaniu tajemniczej wiedźmy z bagien zawiera wprawdzie solidną dokumentację sporządzoną w zapisie konwencjonalnym i elektronicznym, ale okazuje się ona niewystarczająca w zetknięciu z niewidzialną, niszczycielską mocą. Końcowe kadry rzekomo autentycznych rolek filmowych rejestrują już tylko przerażone twarze, technika zawodzi, zostaje jedynie strach.
Bohaterowie filmu "Cube", kręconego zaledwie przez dwadzieścia dni, nagle znajdują się w sześciennym pomieszczeniu, do którego wtrącił ich nieznany czynnik, i z którego wyjście - skrajnie ryzykowne - wiedzie przez kolejne sześciany. Film staje się symulacją zbiorowej klaustrofobii. Nie chodzi jednak tylko o analizę stanu osobowości człowieka, któremu nagle ograniczono przestrzeń życiową. Nad uwięzionymi zatrzaskuje się również niebo. W każdym kierunku rozciągają się kolejne szeregi podobnych sześcianów. Nie ma ziemi ani nieba - zostało tylko piekło. Bracia Wachowski, reżyserzy słynnego filmu "Matrix" z lata zeszłego roku, pokusili się nawet o nakręcenie epopei filmowej na temat lęku, jaki dopada człowieka w momencie, kiedy okazuje się, że świat, który uważał za dobrze znany, usuwa się spod nóg. W filmie Wachowskich teza ta zyskała szczególnie atrakcyjną oprawę elektroniczną. Ta jednak na szczęście nie przesłoniła głównej tezy filmu: prawdziwy lęk dopadnie cię nie wtedy, kiedy dokoła będzie się rozgrywać apokalipsa z udziałem bestii, kataklizmów przyrody, a nawet samego szatana. Wielki strach budzi się wówczas, gdy zobaczysz koniec świata, jaki dotychczas znałeś.
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.