Czy ponad milion młodych Polaków skazanych zostanie po 2000 roku na bezrobocie?
W najbliższych latach krajowy i europejski (jeśli Polska przystąpi w tym czasie do Unii Europejskiej) rynek pracy zaleje prawie 2 mln młodych bezrobotnych Polaków. Nie spotykany we współczesnej Europie przyrost podaży na rynku pracy będzie skutkiem fali urodzeń z końca lat 70. i początku lat 80. Leszek Balcerowicz poinformował niedawno, że po 2000 r. młodzi Polacy będą stanowić aż 40 proc. osób poszukujących zajęcia w Europie.
Tymczasem przy obecnym poziomie zatrudnienia osiągnięcie struktury podobnej do tej, jaką miała Unia Europejska w 1993 r., wymaga zmniejszenia w Polsce zatrudnienia w rolnictwie o 2,8 mln osób, w sektorze paliwowo-energetycznym - o 340 tys., w tradycyjnym przemyśle ciężkim - o 350 tys., w przemyśle lekkim i spożywczym - o 400 tys. Żeby zrównoważyć zwolnienia w przemyśle i rolnictwie poziom zatrudnienia w usługach powinien w tym czasie wzrosnąć aż o 2,5 mln osób. Przesunięcia w tej skali nie są jednak możliwe do zrealizowania przed 2010 r. Niemal pewne jest zatem, że gospodarka wchłonie najwyżej 48-50 proc. przedstawicieli wyżu demograficznego. Liczba bezrobotnych może się zatem zwiększyć nawet o 1,2 mln osób (optymistycznie o 600 tys.). Wyż demograficzny może więc zaprzepaścić szanse Polski na szybki rozwój. Jeśli nie zostaniemy przy tym przed rokiem 2005 przyjęci do Unii Europejskiej, kłopoty z zatrudnieniem tej armii młodych ludzi mogą odwlec nasze członkostwo o kolejnych 10 lat.
Problemu nie rozwiąże możliwość poszukiwania pracy na Zachodzie (po przyjęciu Polski do UE), gdyż gospodarki tamtych krajów systematycznie ograniczają zatrudnienie - głównie wskutek postępu technologicznego i informatyzacji - oraz skracają tygodniowy wymiar czasu pracy. Poza tym, mimo starzenia się zachodnich społeczeństw, ich rynki pracy zostały już skutecznie nasycone pracownikami z Afryki oraz Dalekiego Wschodu. Obecnie za granicą pracuje ok. 700 tys. Polaków, głównie ludzi młodych, lecz tylko 212 tys. znalazło legalne zatrudnienie na podstawie umów międzyrządowych. Prof. Jan Jerschina, socjolog, zwraca uwagę, że "im lepiej wykształceni będą młodzi Polacy, tym rzadziej pociągać ich będzie praca poza krajem". Elżbieta Kryńska, autorka opracowania "Średniookresowe i długookresowe prognozy rynku pracy dla Polski", ostrzega, że w latach 2006-2010 podaż na rynku pracy najszybciej wzrastać będzie w regionach, gdzie już teraz występuje wysoka stopa bezrobocia strukturalnego. Jednocześnie sytuacja mieszkaniowa nie pozwoli na przemieszczenie siły roboczej z regionów zacofanych do szybko się rozwijających. Rozbrojenie bomby demograficznej zależeć więc będzie od przyjmowanej przez kolejne rządy strategii rozwoju gospodarczego. Według analiz Instytutu Rozwoju i Studiów Strategicznych, najważniejszymi - oprócz podaży zasobów pracy - czynnikami decydującymi o zagospodarowaniu pracy będą "wybór tempa wzrostu PKB, przyjęcie odpowiedniej opcji przemian strukturalnych w gospodarce oraz zdolność gospodarki do inwestowania". Symulacje przygotowane przez zespół prof. Władysława Welfego z Instytutu Ekonometrii i Statystyki Uniwersytetu Łódzkiego dowodzą, że do efektywnego zwiększenia popytu na pracowników o 1 proc. potrzebny jest wzrost produkcji o ponad 2 proc. rocznie.
Politycy krytykujący zażarcie strategię rozwoju oraz propozycje podatkowe wicepremiera Leszka Balcerowicza powinni wiedzieć, że przygotowują czarny scenariusz dla Polski oraz ograniczają życiowe szanse dziesiejszych czternasto-, osiem- nastolatków. Tylko bowiem wybór scenariusza stawiającego na rozwój gospodarki, w szczególności usług oraz obniżanie podatków, w tym podatku dochodowego od osób prawnych, umożliwiałby względne zrównoważenie rynku pracy w 2005 r. - w optymistycznej wersji byłoby tylko 565 tys. bezrobotnych. Jednak wybór tego scenariusza wiązałby się z dużymi nakładami inwestycyjnymi (nieporównywalnymi z nakładami w krajach rozwiniętych) - rzędu 36,4 proc. Nie są one możliwe bez stabilnego pieniądza, niskiej inflacji i minimalnego deficytu budżetowego. Osiągnięcie takiego poziomu inwestycji utrudniają też ograniczone zasoby kapitałowe dostępne w Polsce oraz niska konkurencyjność polskich przedsiębiorstw.
Tymczasem w krajach wysoko rozwiniętych wzrost gospodarczy osiągany jest w ostatnich latach bez przyrostu poziomu zatrudnienia. Przeciwnie, upowszechnienie technologii informatycznych zmniejsza popyt na pracę. Systematycznie rośnie za to liczba osób zatrudnionych w sektorze usług, w niepełnym wymiarze godzin, zwiększa się liczba małych podmiotów i osób pracujących na własny rachunek. W Polsce mamy natomiast dużą podaż pracy oraz niski udział sektorów nowoczesnych w strukturze zatrudnienia. Eksperci UE oceniają więc, że co najmniej do 2005 r. procesy typowe dla krajów rozwiniętych zachodzić będą u nas z opóźnieniem. Wedle ich opracowań, nowe miejsca pracy powinny powstawać przede wszystkim w sektorach wykorzystujących rozwinięte technologie, usługach rynkowych, drobnej wytwórczości (szczególnie na wsi), w budownictwie mieszkaniowym, ochronie środowiska, robotach publicznych.
Dla przyszłości pokolenia wyżu demograficznego ważny jest stały i stabilny wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz polityka ekspansji eksportowej. Optymistyczne prognozy nie sprawdzą się jednak, jeśli PKB nie będzie wzrastał w tempie 5-6 proc. rocznie, inflacja do 2004 r. nie spadnie do 2 proc., wzrost płac realnych przekroczy 2,1-5,7 proc. rocznie (w różnych sektorach), konsumpcja będzie rosła szybciej niż o 5,5 proc. rocznie. Bank centralny musiałby też oczywiście obniżać stopy procentowe, aby nie hamować inwestycji, a tym samym wzrostu zatrudnienia i wzrostu PKB. Tworzenie nowych miejsc pracy zależy jednak przede wszystkim od wysokości podatku dochodowego od przedsiębiorstw. Niski - zawsze ożywia gospodarkę, a w bardzo nieznacznym stopniu zwiększa inflację. Leszek Balcerowicz zaproponował, by w ciągu kilku lat podatek ten obniżyć do 22 proc. Cóż z tego, skoro na zeszłotygodniowym posiedzeniu Sejmu posłowie nie zgodzili się nawet na obniżenie stawki tego podatku w przyszłym roku z 34 proc. do 32 proc.
Skrępowana nadmiernym fiskalizmem polska gospodarka na pewno nie zapewni miejsc pracy pokoleniu wyżu demograficznego. Paradoksalnie, nie zapewni ich także nadmierna obecnie ochrona praw pracowniczych, co jest powodem niewielkiej ruchliwości na rynku pracy. - Sytuacja taka nie sprzyja wzrostowi zatrudnienia. Należy jak najszybciej zliberalizować restrykcyjne regulaminy pracy oraz przepisy dotyczące grupowych zwolnień pracowników - mówi Maciej Grabowski, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. W najbliższych latach konieczne będzie także obniżenie kosztów pracy. Obecnie przepracowana godzina kosztuje polskiego pracodawcę średnio 11 zł. Jeśli nie uda się zracjonalizować naszej gospodarki i prawa gospodarczego, młodzi ludzie będą musieli w dalszym ciągu szukać pracy w szarej strefie.
- Na razie rynek pracy dość skutecznie radzi sobie z wchłanianiem młodych ludzi. Jeśli Polska utrzyma stałe, wysokie tempo wzrostu, nie przewiduję nagłego załamania na rynku pracy i lawinowego wzrostu liczby młodych bezrobotnych. Nie znaczy to, że nie ma nic do zrobienia. Należy przede wszystkim zreformować szkolnictwo zawodowe. Aż 70 proc. absolwentów tych szkół to niepotrzebni nikomu pseudospecjaliści - mówi Maciej Grabowski. Na razie ich wysiłek jest częściowo zagospodarowywany, gdyż 70 proc. naszego eksportu stanowią wyroby nie wymagające wysoko kwalifikowanej pracy. Po roku 2005 eksport takich towarów praktycznie ustanie.
W jeszcze gorszej sytuacji są i będą młodzi mieszkańcy wsi, która skupia 43 proc. ogółu bezrobotnych otrzymujących zasiłki, choć ludność wiejska stanowi 38 proc. mieszkańców Polski. Tymczasem prawie połowa pokolenia wyżu demograficznego mieszka właśnie na wsi i ma bardzo małe szanse na znalezienie pracy, jeśli polskie rolnictwo będzie się reformować w obecnym tempie. Sytuację pogarsza fatalne wykształcenie mieszkańców wsi: tylko 3 proc. może się pochwalić wykształceniem średnim ogólnokształcącym (w miastach - 9,8 proc.), zaś 39,2 proc. zawodowym - zdobytym najczęściej na kursach doskonalenia zawodowego (w miastach - 45,9 proc.). Niemal połowa młodych ludzi na wsi kończy edukację na szkole podstawowej, co jest ewenementem na skalę europejską. Podczas gdy w krajach UE młodzi ludzie na wsi znajdują pracę w firmach pracujących w otoczeniu rolnictwa, w Polsce jedyną formą ucieczki od bezrobocia na wsi jest emigracja do miasta. Aż 58,6 proc. młodych mieszkańców wsi szuka pracy w mieście. Poprawy tej sytuacji nie zapewnią nawet środki obiecane na restrukturyzację polskiej wsi przez Komisję Europejską - przed i po wstąpieniu do Unii Europejskiej.
Gdyby jednocześnie udało się uniknąć gospodarczych eksperymentów, utrzymać dyscyplinę budżetową, radykalnie zliberalizować obrót gospodarczy oraz podnieść poziom wykształcenia młodzieży, pokolenie wyżu demograficznego miałoby szansę rozwoju i zatrudnienia. - Obecne młode pokolenie ma bardziej rzeczowy, racjonalny i utylitarny stosunek do pracy w porównaniu z pokoleniem swoich rodziców. Nie myśli o pracy w kategoriach nieokreślonej przyszłości, w której kiedyś trzeba będzie znaleźć sobie jakieś zajęcie. Praca jest dla niego szansą na podniesienie statusu materialnego i udowodnienie innym, że jest się lepszym - mówi prof. Henryk Domański, socjolog. Z badań OBOP wynika, że 98 proc. przedstawicieli wyżu uznaje bycie "dobrym w swoim zawodzie" za ważne lub bardzo ważne.
To o tym pokoleniu socjologowie mówią, że udało mu się "odblokować aspiracje", że jest "ogarnięte paniką sukcesu", że zalicza się do "finansowych romantyków". Coraz częściej pojawia się już nawet termin: antypokole- nie X. W odróżnieniu od zachodnich rówieśników polskie nastolatki nie przeżywają frustracji związanej z tym, że nie potrafią osiągnąć więcej niż ich rodzice, gdyż przeważnie osiągają więcej. - Młodzi ludzie w pośpiechu i gorączkowo prowadzą wyścig z czasem - mówi prof. Domański. Aż 57 proc. piętnasto-, dziewiętnastolatków chce "zarabiać więcej niż większość ludzi wokół" - wynika z sondaży Instytutu Badań Rynku i Opinii Publicznej w Krakowie. - Ten wielki apetyt określa system wartości młodzieży, choć często jest wyrazem braku świadomości, jaki jest rynek pracy i ile może zarobić debiutujący na nim młody człowiek - mówi prof. Jerschina. - Najmłodsi finansowi "achievers" są jednak bardzo mocno zorientowani na pracę, co odróżnia ich od pokolenia dwudziestolatków. Mamy obecnie do czynienia ze specyficznym "szałem" zdobywania kwalifikacji.
Badania wykazują jednocześnie, że entuzjazm dla wolności, którą daje pieniądz, często nie idzie w parze z psychicznym przygotowaniem do podjęcia rywalizacji, toteż coraz więcej młodych ludzi będzie doświadczało frustracji. - Porażka zawodowa może się stać katastrofą życiową i niewybaczalną słabością. Chęć sprostania konkurencji może też prowadzić do patologicznej samodyscypliny, narzucania sobie nieracjonalnych rygorów, odmawiania jakiejkolwiek przyjemności - dodaje prof. Henryk Domański. Frustracje najaktywniejszych przedstawicieli pokolenia wyżu demograficznego są jednak niczym wobec zagrożeń związanych z brakiem pracy dla ponad miliona młodych ludzi. Gwałtownie wzrosłaby przestępczość - w dużej mierze przenoszona na teren sąsiednich Niemiec. Pogorszyłby się zatem wizerunek Polski, a negocjatorzy Unii Europejskiej staraliby się jeśli nie ograniczyć swobodę działania Polaków na wspólnym rynku pracy, to przynajmniej ustalić bardzo niskie limity zatrudnienia. Koszty ponieśliby najaktywniejsi i najlepiej przygotowani do konkurowania z europejskimi rówieśnikami Już teraz wszystkie siły polityczne powinny więc wziąć odpowiedzialność za długo- falowe plany rozwiązania problemów pokolenia wyżu demograficznego. Zacząć należy od przyjęcia w parlamencie realistycznego i rozwojowego, a nie życzeniowego budżetu na rok 1999.
Tymczasem przy obecnym poziomie zatrudnienia osiągnięcie struktury podobnej do tej, jaką miała Unia Europejska w 1993 r., wymaga zmniejszenia w Polsce zatrudnienia w rolnictwie o 2,8 mln osób, w sektorze paliwowo-energetycznym - o 340 tys., w tradycyjnym przemyśle ciężkim - o 350 tys., w przemyśle lekkim i spożywczym - o 400 tys. Żeby zrównoważyć zwolnienia w przemyśle i rolnictwie poziom zatrudnienia w usługach powinien w tym czasie wzrosnąć aż o 2,5 mln osób. Przesunięcia w tej skali nie są jednak możliwe do zrealizowania przed 2010 r. Niemal pewne jest zatem, że gospodarka wchłonie najwyżej 48-50 proc. przedstawicieli wyżu demograficznego. Liczba bezrobotnych może się zatem zwiększyć nawet o 1,2 mln osób (optymistycznie o 600 tys.). Wyż demograficzny może więc zaprzepaścić szanse Polski na szybki rozwój. Jeśli nie zostaniemy przy tym przed rokiem 2005 przyjęci do Unii Europejskiej, kłopoty z zatrudnieniem tej armii młodych ludzi mogą odwlec nasze członkostwo o kolejnych 10 lat.
Problemu nie rozwiąże możliwość poszukiwania pracy na Zachodzie (po przyjęciu Polski do UE), gdyż gospodarki tamtych krajów systematycznie ograniczają zatrudnienie - głównie wskutek postępu technologicznego i informatyzacji - oraz skracają tygodniowy wymiar czasu pracy. Poza tym, mimo starzenia się zachodnich społeczeństw, ich rynki pracy zostały już skutecznie nasycone pracownikami z Afryki oraz Dalekiego Wschodu. Obecnie za granicą pracuje ok. 700 tys. Polaków, głównie ludzi młodych, lecz tylko 212 tys. znalazło legalne zatrudnienie na podstawie umów międzyrządowych. Prof. Jan Jerschina, socjolog, zwraca uwagę, że "im lepiej wykształceni będą młodzi Polacy, tym rzadziej pociągać ich będzie praca poza krajem". Elżbieta Kryńska, autorka opracowania "Średniookresowe i długookresowe prognozy rynku pracy dla Polski", ostrzega, że w latach 2006-2010 podaż na rynku pracy najszybciej wzrastać będzie w regionach, gdzie już teraz występuje wysoka stopa bezrobocia strukturalnego. Jednocześnie sytuacja mieszkaniowa nie pozwoli na przemieszczenie siły roboczej z regionów zacofanych do szybko się rozwijających. Rozbrojenie bomby demograficznej zależeć więc będzie od przyjmowanej przez kolejne rządy strategii rozwoju gospodarczego. Według analiz Instytutu Rozwoju i Studiów Strategicznych, najważniejszymi - oprócz podaży zasobów pracy - czynnikami decydującymi o zagospodarowaniu pracy będą "wybór tempa wzrostu PKB, przyjęcie odpowiedniej opcji przemian strukturalnych w gospodarce oraz zdolność gospodarki do inwestowania". Symulacje przygotowane przez zespół prof. Władysława Welfego z Instytutu Ekonometrii i Statystyki Uniwersytetu Łódzkiego dowodzą, że do efektywnego zwiększenia popytu na pracowników o 1 proc. potrzebny jest wzrost produkcji o ponad 2 proc. rocznie.
Politycy krytykujący zażarcie strategię rozwoju oraz propozycje podatkowe wicepremiera Leszka Balcerowicza powinni wiedzieć, że przygotowują czarny scenariusz dla Polski oraz ograniczają życiowe szanse dziesiejszych czternasto-, osiem- nastolatków. Tylko bowiem wybór scenariusza stawiającego na rozwój gospodarki, w szczególności usług oraz obniżanie podatków, w tym podatku dochodowego od osób prawnych, umożliwiałby względne zrównoważenie rynku pracy w 2005 r. - w optymistycznej wersji byłoby tylko 565 tys. bezrobotnych. Jednak wybór tego scenariusza wiązałby się z dużymi nakładami inwestycyjnymi (nieporównywalnymi z nakładami w krajach rozwiniętych) - rzędu 36,4 proc. Nie są one możliwe bez stabilnego pieniądza, niskiej inflacji i minimalnego deficytu budżetowego. Osiągnięcie takiego poziomu inwestycji utrudniają też ograniczone zasoby kapitałowe dostępne w Polsce oraz niska konkurencyjność polskich przedsiębiorstw.
Tymczasem w krajach wysoko rozwiniętych wzrost gospodarczy osiągany jest w ostatnich latach bez przyrostu poziomu zatrudnienia. Przeciwnie, upowszechnienie technologii informatycznych zmniejsza popyt na pracę. Systematycznie rośnie za to liczba osób zatrudnionych w sektorze usług, w niepełnym wymiarze godzin, zwiększa się liczba małych podmiotów i osób pracujących na własny rachunek. W Polsce mamy natomiast dużą podaż pracy oraz niski udział sektorów nowoczesnych w strukturze zatrudnienia. Eksperci UE oceniają więc, że co najmniej do 2005 r. procesy typowe dla krajów rozwiniętych zachodzić będą u nas z opóźnieniem. Wedle ich opracowań, nowe miejsca pracy powinny powstawać przede wszystkim w sektorach wykorzystujących rozwinięte technologie, usługach rynkowych, drobnej wytwórczości (szczególnie na wsi), w budownictwie mieszkaniowym, ochronie środowiska, robotach publicznych.
Dla przyszłości pokolenia wyżu demograficznego ważny jest stały i stabilny wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz polityka ekspansji eksportowej. Optymistyczne prognozy nie sprawdzą się jednak, jeśli PKB nie będzie wzrastał w tempie 5-6 proc. rocznie, inflacja do 2004 r. nie spadnie do 2 proc., wzrost płac realnych przekroczy 2,1-5,7 proc. rocznie (w różnych sektorach), konsumpcja będzie rosła szybciej niż o 5,5 proc. rocznie. Bank centralny musiałby też oczywiście obniżać stopy procentowe, aby nie hamować inwestycji, a tym samym wzrostu zatrudnienia i wzrostu PKB. Tworzenie nowych miejsc pracy zależy jednak przede wszystkim od wysokości podatku dochodowego od przedsiębiorstw. Niski - zawsze ożywia gospodarkę, a w bardzo nieznacznym stopniu zwiększa inflację. Leszek Balcerowicz zaproponował, by w ciągu kilku lat podatek ten obniżyć do 22 proc. Cóż z tego, skoro na zeszłotygodniowym posiedzeniu Sejmu posłowie nie zgodzili się nawet na obniżenie stawki tego podatku w przyszłym roku z 34 proc. do 32 proc.
Skrępowana nadmiernym fiskalizmem polska gospodarka na pewno nie zapewni miejsc pracy pokoleniu wyżu demograficznego. Paradoksalnie, nie zapewni ich także nadmierna obecnie ochrona praw pracowniczych, co jest powodem niewielkiej ruchliwości na rynku pracy. - Sytuacja taka nie sprzyja wzrostowi zatrudnienia. Należy jak najszybciej zliberalizować restrykcyjne regulaminy pracy oraz przepisy dotyczące grupowych zwolnień pracowników - mówi Maciej Grabowski, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. W najbliższych latach konieczne będzie także obniżenie kosztów pracy. Obecnie przepracowana godzina kosztuje polskiego pracodawcę średnio 11 zł. Jeśli nie uda się zracjonalizować naszej gospodarki i prawa gospodarczego, młodzi ludzie będą musieli w dalszym ciągu szukać pracy w szarej strefie.
- Na razie rynek pracy dość skutecznie radzi sobie z wchłanianiem młodych ludzi. Jeśli Polska utrzyma stałe, wysokie tempo wzrostu, nie przewiduję nagłego załamania na rynku pracy i lawinowego wzrostu liczby młodych bezrobotnych. Nie znaczy to, że nie ma nic do zrobienia. Należy przede wszystkim zreformować szkolnictwo zawodowe. Aż 70 proc. absolwentów tych szkół to niepotrzebni nikomu pseudospecjaliści - mówi Maciej Grabowski. Na razie ich wysiłek jest częściowo zagospodarowywany, gdyż 70 proc. naszego eksportu stanowią wyroby nie wymagające wysoko kwalifikowanej pracy. Po roku 2005 eksport takich towarów praktycznie ustanie.
W jeszcze gorszej sytuacji są i będą młodzi mieszkańcy wsi, która skupia 43 proc. ogółu bezrobotnych otrzymujących zasiłki, choć ludność wiejska stanowi 38 proc. mieszkańców Polski. Tymczasem prawie połowa pokolenia wyżu demograficznego mieszka właśnie na wsi i ma bardzo małe szanse na znalezienie pracy, jeśli polskie rolnictwo będzie się reformować w obecnym tempie. Sytuację pogarsza fatalne wykształcenie mieszkańców wsi: tylko 3 proc. może się pochwalić wykształceniem średnim ogólnokształcącym (w miastach - 9,8 proc.), zaś 39,2 proc. zawodowym - zdobytym najczęściej na kursach doskonalenia zawodowego (w miastach - 45,9 proc.). Niemal połowa młodych ludzi na wsi kończy edukację na szkole podstawowej, co jest ewenementem na skalę europejską. Podczas gdy w krajach UE młodzi ludzie na wsi znajdują pracę w firmach pracujących w otoczeniu rolnictwa, w Polsce jedyną formą ucieczki od bezrobocia na wsi jest emigracja do miasta. Aż 58,6 proc. młodych mieszkańców wsi szuka pracy w mieście. Poprawy tej sytuacji nie zapewnią nawet środki obiecane na restrukturyzację polskiej wsi przez Komisję Europejską - przed i po wstąpieniu do Unii Europejskiej.
Gdyby jednocześnie udało się uniknąć gospodarczych eksperymentów, utrzymać dyscyplinę budżetową, radykalnie zliberalizować obrót gospodarczy oraz podnieść poziom wykształcenia młodzieży, pokolenie wyżu demograficznego miałoby szansę rozwoju i zatrudnienia. - Obecne młode pokolenie ma bardziej rzeczowy, racjonalny i utylitarny stosunek do pracy w porównaniu z pokoleniem swoich rodziców. Nie myśli o pracy w kategoriach nieokreślonej przyszłości, w której kiedyś trzeba będzie znaleźć sobie jakieś zajęcie. Praca jest dla niego szansą na podniesienie statusu materialnego i udowodnienie innym, że jest się lepszym - mówi prof. Henryk Domański, socjolog. Z badań OBOP wynika, że 98 proc. przedstawicieli wyżu uznaje bycie "dobrym w swoim zawodzie" za ważne lub bardzo ważne.
To o tym pokoleniu socjologowie mówią, że udało mu się "odblokować aspiracje", że jest "ogarnięte paniką sukcesu", że zalicza się do "finansowych romantyków". Coraz częściej pojawia się już nawet termin: antypokole- nie X. W odróżnieniu od zachodnich rówieśników polskie nastolatki nie przeżywają frustracji związanej z tym, że nie potrafią osiągnąć więcej niż ich rodzice, gdyż przeważnie osiągają więcej. - Młodzi ludzie w pośpiechu i gorączkowo prowadzą wyścig z czasem - mówi prof. Domański. Aż 57 proc. piętnasto-, dziewiętnastolatków chce "zarabiać więcej niż większość ludzi wokół" - wynika z sondaży Instytutu Badań Rynku i Opinii Publicznej w Krakowie. - Ten wielki apetyt określa system wartości młodzieży, choć często jest wyrazem braku świadomości, jaki jest rynek pracy i ile może zarobić debiutujący na nim młody człowiek - mówi prof. Jerschina. - Najmłodsi finansowi "achievers" są jednak bardzo mocno zorientowani na pracę, co odróżnia ich od pokolenia dwudziestolatków. Mamy obecnie do czynienia ze specyficznym "szałem" zdobywania kwalifikacji.
Badania wykazują jednocześnie, że entuzjazm dla wolności, którą daje pieniądz, często nie idzie w parze z psychicznym przygotowaniem do podjęcia rywalizacji, toteż coraz więcej młodych ludzi będzie doświadczało frustracji. - Porażka zawodowa może się stać katastrofą życiową i niewybaczalną słabością. Chęć sprostania konkurencji może też prowadzić do patologicznej samodyscypliny, narzucania sobie nieracjonalnych rygorów, odmawiania jakiejkolwiek przyjemności - dodaje prof. Henryk Domański. Frustracje najaktywniejszych przedstawicieli pokolenia wyżu demograficznego są jednak niczym wobec zagrożeń związanych z brakiem pracy dla ponad miliona młodych ludzi. Gwałtownie wzrosłaby przestępczość - w dużej mierze przenoszona na teren sąsiednich Niemiec. Pogorszyłby się zatem wizerunek Polski, a negocjatorzy Unii Europejskiej staraliby się jeśli nie ograniczyć swobodę działania Polaków na wspólnym rynku pracy, to przynajmniej ustalić bardzo niskie limity zatrudnienia. Koszty ponieśliby najaktywniejsi i najlepiej przygotowani do konkurowania z europejskimi rówieśnikami Już teraz wszystkie siły polityczne powinny więc wziąć odpowiedzialność za długo- falowe plany rozwiązania problemów pokolenia wyżu demograficznego. Zacząć należy od przyjęcia w parlamencie realistycznego i rozwojowego, a nie życzeniowego budżetu na rok 1999.
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.