Skojarzenie sukcesów sportowych z gospodarczymi spowodowało, że Francuzi w stosunkowo krótkim czasie odzyskali wiarę w swoje możliwości i przeświadczenie, iż mogą wygrywać z najlepszymi
Powiedzmy, że udałoby się przeprowadzić ogólnoświatowy sondaż na temat popularności znanych osobistości. Czy można by wyciągnąć z niego jakiekolwiek rozsądne wnioski? Jak w takim razie porównywać miejsca zajęte przez Michaela Schumachera i Jana Pawła II, Władimira Putina i Claudię Schiffer, Paulo Coelho i Leonarda Cohena? Od razu widać, iż to nie ma sensu - i to nie tylko dlatego, że Putin ma znacznie skromniejszy biust niż Schiffer, więc w imię sprawiedliwości społecznej mógłby żądać punktów dodatkowych. O wnioski uogólniające można by się pokusić chyba tylko wtedy, gdyby się okazało, że występuje koncentracja rozmaitych typów osobowości w poszczególnych przedziałach takiej klasyfikacji - zwłaszcza na jej początku i końcu.
We Francji taki sondaż przeprowadza się co roku i niedawno ogłoszono wyniki najnowszego. Tym razem były one prawdziwą sensacją. Po raz pierwszy od dziesięciu lat na pierwszym miejscu nie znalazł się ani (zmarły w tym czasie) kapitan Cousteau, ani ksiądz Piotr, który wsławił się działalnością charytatywną, zwłaszcza na rzecz bezdomnych. Obydwaj uosabiają szlachetność, bezinteresowność, otwarcie na ludzi i głęboką wiedzę o świecie. Dlatego też utarła się opinia, że właśnie te wartości Francuzi cenią najbardziej, a sondaż był tego wyrazem (tym bardziej że wysokie miejsca zajmowała w nim także siostra Emmanuelle, duchowna zaangażowana w działania charytatywne). Tymczasem w roku 2000 ankieta zatytułowana "Top 50 znanych osobistości" wyniosła na pierwszą pozycję piłkarza Zinedine’a Zidane’a, a na trzecią (z dziewiętnastej) wywindowała Johnny’ego Hallydaya, któremu od czterdziestu lat wydaje się, że śpiewa, a Francuzi go za tę niewzruszoną wiarę bardzo lubią. Między nimi, na drugim miejscu, znalazł się dotychczasowy lider, ksiądz Piotr, który zapewne czuje się w tym towarzystwie nieco zagubiony, ale wrodzone miłosierdzie powinno mu pozwolić na wybaczenie ankietowanym tego faux pas.
Nie wiadomo, czy równie łatwo wybaczą im socjologowie i komentatorzy prasowi. Ustalenie wartości preferowanych przez Francuzów stało się bowiem nagle dużo trudniejsze. O ile ksiądz Piotr może uchodzić za sumienie narodu, o tyle Zidane jest jego nogą, a Hallyday - gardłem. Bez nogi czy gardła żyć trudno, ale żyć bez sumienia nie ma sensu. Stąd bierze się trudność w wyrobieniu sobie zdania o tym, co Francuzi cenią najbardziej, a co byliby skłonni poświęcić. W prasie przeważa opinia, że zdetronizowanie księdza Piotra przez Zidane’a oznacza przesunięcie się opinii publicznej z nurtu współczucia do współzawodnictwa; przewagę ducha zwycięstwa nad troską o przegranych. Patrice Chabanet napisał w regionalnym dzienniku "Le Journal de la Haute-Marne", iż wynik sondażu stanowi "dodatkowy wskaźnik, że naszych rodaków ogarnia duch zwycięstwa. Jak się zdaje, bardziej utożsamiają się teraz z triumfującymi piłkarzami niż ochotnikami, których działania - jakkolwiek szlachetne i szczodre - oznaczają twarde przypomnienie o sytuacjach porażki".
Trudno zaprzeczyć, że wyjaśnienia te układają się w dość spójny obraz ze zjawiskami sygnalizowanymi już wcześniej przez socjologów i wyczuwalnymi od pewnego czasu w atmosferze panującej we Francji. Skojarzenie w czasie i obywatelskiej świadomości serii wielkich sukcesów sportowych z sukcesami gospodarczymi, spadkiem bezrobocia i nadspodziewaną prężnością młodych firm z sektora najnowocześniejszych technologii i usług spowodowało, że Francuzi w stosunkowo krótkim czasie odzyskali pewność siebie, wiarę w swoje możliwości i przeświadczenie, że mogą wygrywać z najlepszymi. Zaczyna powstawać coś w rodzaju mechanizmu samograja: im bardziej się wierzy w siebie, tym łatwiej osiąga się sukcesy, a im więcej sukcesów się odnosi, tym bardziej wierzy się w siebie. Zdobycie mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1998 r. odegrało w wyzwoleniu tego mechanizmu ogromną rolę, więc "ukoronowanie" Zidane’a, jako symbolicznego przedstawiciela zwycięskiej drużyny, jest, owszem, swoistym wyrazem sprawiedliwości dziejowej i odzwierciedleniem procesu zachodzącego w społeczeństwie.
Z sondażu wynika jednak także, że proces ten dopiero się pojawił i może się okazać wrażliwy na wstrząsy. Zmiany w klasyfikacji ulubionych osobistości nie są tak rewolucyjne, jak sugeruje prasa. Zidane przesunął się na miejsce pierwsze z trzeciego, ksiądz Piotr spadł z pierwszego na drugie, a siostra Emmanuelle awansowała z jedenastego na dziesiąte. Z punktu widzenia oceny modyfikacji postaw społecznych to prawie nic nie znaczy. Trzon pierwszej dziesiątki stanowią nadal podstarzali aktorzy i piosenkarze, a ostatniej - politycy. Politycy - jeśli chcą być bardziej kochani - mogą jednak wyciągnąć z sondażu pewien praktyczny wniosek: w czołówce dominują postacie symbolizujące takie cechy, jak szczerość, skromność i uczciwość.
We Francji taki sondaż przeprowadza się co roku i niedawno ogłoszono wyniki najnowszego. Tym razem były one prawdziwą sensacją. Po raz pierwszy od dziesięciu lat na pierwszym miejscu nie znalazł się ani (zmarły w tym czasie) kapitan Cousteau, ani ksiądz Piotr, który wsławił się działalnością charytatywną, zwłaszcza na rzecz bezdomnych. Obydwaj uosabiają szlachetność, bezinteresowność, otwarcie na ludzi i głęboką wiedzę o świecie. Dlatego też utarła się opinia, że właśnie te wartości Francuzi cenią najbardziej, a sondaż był tego wyrazem (tym bardziej że wysokie miejsca zajmowała w nim także siostra Emmanuelle, duchowna zaangażowana w działania charytatywne). Tymczasem w roku 2000 ankieta zatytułowana "Top 50 znanych osobistości" wyniosła na pierwszą pozycję piłkarza Zinedine’a Zidane’a, a na trzecią (z dziewiętnastej) wywindowała Johnny’ego Hallydaya, któremu od czterdziestu lat wydaje się, że śpiewa, a Francuzi go za tę niewzruszoną wiarę bardzo lubią. Między nimi, na drugim miejscu, znalazł się dotychczasowy lider, ksiądz Piotr, który zapewne czuje się w tym towarzystwie nieco zagubiony, ale wrodzone miłosierdzie powinno mu pozwolić na wybaczenie ankietowanym tego faux pas.
Nie wiadomo, czy równie łatwo wybaczą im socjologowie i komentatorzy prasowi. Ustalenie wartości preferowanych przez Francuzów stało się bowiem nagle dużo trudniejsze. O ile ksiądz Piotr może uchodzić za sumienie narodu, o tyle Zidane jest jego nogą, a Hallyday - gardłem. Bez nogi czy gardła żyć trudno, ale żyć bez sumienia nie ma sensu. Stąd bierze się trudność w wyrobieniu sobie zdania o tym, co Francuzi cenią najbardziej, a co byliby skłonni poświęcić. W prasie przeważa opinia, że zdetronizowanie księdza Piotra przez Zidane’a oznacza przesunięcie się opinii publicznej z nurtu współczucia do współzawodnictwa; przewagę ducha zwycięstwa nad troską o przegranych. Patrice Chabanet napisał w regionalnym dzienniku "Le Journal de la Haute-Marne", iż wynik sondażu stanowi "dodatkowy wskaźnik, że naszych rodaków ogarnia duch zwycięstwa. Jak się zdaje, bardziej utożsamiają się teraz z triumfującymi piłkarzami niż ochotnikami, których działania - jakkolwiek szlachetne i szczodre - oznaczają twarde przypomnienie o sytuacjach porażki".
Trudno zaprzeczyć, że wyjaśnienia te układają się w dość spójny obraz ze zjawiskami sygnalizowanymi już wcześniej przez socjologów i wyczuwalnymi od pewnego czasu w atmosferze panującej we Francji. Skojarzenie w czasie i obywatelskiej świadomości serii wielkich sukcesów sportowych z sukcesami gospodarczymi, spadkiem bezrobocia i nadspodziewaną prężnością młodych firm z sektora najnowocześniejszych technologii i usług spowodowało, że Francuzi w stosunkowo krótkim czasie odzyskali pewność siebie, wiarę w swoje możliwości i przeświadczenie, że mogą wygrywać z najlepszymi. Zaczyna powstawać coś w rodzaju mechanizmu samograja: im bardziej się wierzy w siebie, tym łatwiej osiąga się sukcesy, a im więcej sukcesów się odnosi, tym bardziej wierzy się w siebie. Zdobycie mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1998 r. odegrało w wyzwoleniu tego mechanizmu ogromną rolę, więc "ukoronowanie" Zidane’a, jako symbolicznego przedstawiciela zwycięskiej drużyny, jest, owszem, swoistym wyrazem sprawiedliwości dziejowej i odzwierciedleniem procesu zachodzącego w społeczeństwie.
Z sondażu wynika jednak także, że proces ten dopiero się pojawił i może się okazać wrażliwy na wstrząsy. Zmiany w klasyfikacji ulubionych osobistości nie są tak rewolucyjne, jak sugeruje prasa. Zidane przesunął się na miejsce pierwsze z trzeciego, ksiądz Piotr spadł z pierwszego na drugie, a siostra Emmanuelle awansowała z jedenastego na dziesiąte. Z punktu widzenia oceny modyfikacji postaw społecznych to prawie nic nie znaczy. Trzon pierwszej dziesiątki stanowią nadal podstarzali aktorzy i piosenkarze, a ostatniej - politycy. Politycy - jeśli chcą być bardziej kochani - mogą jednak wyciągnąć z sondażu pewien praktyczny wniosek: w czołówce dominują postacie symbolizujące takie cechy, jak szczerość, skromność i uczciwość.
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.