Ofiar może być jednak jeszcze więcej niż 394, o których pisze AFP; kostnica we Władykaukazie to bowiem główny, lecz nie jedyny tego rodzaju zakład, do którego przewożono ciała zabitych w północnoosetyjskiej szkole. Część ciał spoczywa w zakładach pogrzebowych w samym Biesłanie. Kilkuset rannych nadal jest w szpitalach.
Byli zakładnicy, uczniowie szkoły, którą terroryści okupowali od środy rano przez 52 godziny, opisują w rozmowie z dziennikarzami horror, którego stali się uczestnikami. 14-letni Azamat Biekojew przeżył cudem; gdy nastąpił szturm, przedarł się przez kłęby dymu i wyskoczył przez rozbite okno. W jego klasie przeżył on i dwie inne osoby.
Dla rosyjskich władz winnym piątkowej tragedii jest "światowy terroryzm", który od lat łączą one nieodzownie z toczącą się w Czeczenii wojną. Prezydent Putin oskarżył terrorystów o "napaść" na Rosję. "Mamy do czynienia z bezpośrednią interwencją międzynarodowego terroryzmu przeciwko Rosji, z totalną, brutalną i wielką wojną, która znów zabrała życie naszych rodaków" - powiedział Putin. "To napaść na nasz kraj" - dodał.
Putin przyznał jednak, że do tragedii w Biesłanie doprowadziły również spore zaniedbania ze strony rosyjskich władz. "Mogliśmy być bardziej skuteczni, gdybyśmy działali na czas i w profesjonalny sposób (...) Przejawiliśmy słabość, a słabych się bije" - powiedział rosyjski lider.
Zdaniem Olega Gordiejewskiego, byłego oficera KGB, który współpracował z wywiadem brytyjskim i zbiegł na Zachód pod koniec lat 80., sam Putin ponosi część winy za piątkową tragedię.
"Rosyjscy negocjatorzy i kilka tysięcy funkcjonariuszy sił specjalnych (specnaz), którzy otoczyli budynek szkoły, byli zupełnie nieprzygotowani na to, co się stało. Wiedzieli o tym, że terroryści zaminowali szkołę, mają na sobie ładunki wybuchowe i umieścili bomby na dachu. Nie mieli jednak żadnego planu działania na wypadek, gdyby bomby zaczęły wybuchać, jak się faktycznie stało" - napisał Gordiejewski w artykule opublikowanym w "Sunday Telegraph".
Według Gordiejewskiego, Putin od początku nosił się z zamiarem odbicia budynku szkoły siłą, bez względu na liczbę ofiar. Oficjalna propaganda wyraźnie podkreśla jednak, że szturm nie był planowany i że doszło do niego spontanicznie, bo terroryści zaczęli strzelać do zakładników.
Kwestia odpowiedzialności Putina nie istnieje w rosyjskich mediach, które skupiają się na ogromie biesłańskiej tragedii.
"Są bardzo silne naciski z góry, żeby tego tematu nie poruszać - twierdzi Andriej Riabow z Fundacji Carnegie. "Wczoraj, gdy występowałem w jednym z kanałów telewizyjnych, proszono mnie, żebym tego nie robił, bo mieli telefony +z góry+" - powiedział.
Według Riabowa, opinia publiczna odbierze zamach w Biesłanie raczej jako porażkę państwa rosyjskiego, jednak Putina przed silną utratą poparcia uratuje prozaiczny czynnik - Rosjanie nie widzą dla niego alternatywy.
"Naród tak jak tolerował Putina do tej pory, tak będzie to robił dalej" - twierdzi Witalij Portnikow z Radia Swoboda. Uważa, że "Rosjanie nie mają w zwyczaju szukać winnych; przyjmują do wiadomości oficjalną wersję, że winni są terroryści".
Wciąż nie wiadomo, kim dokładnie byli napastnicy. Według zastępcy prokuratora generalnego Siergieja Fridinskiego, ciała 30 spośród 32 z nich znaleziono. Wśród terrorystów mieli być Czeczeni, Inguszowie, Kazachowie, Arabowie i - jak się wyraził Fridinski - "osoby narodowości słowiańskiej".
sg, pap