"Rosja przeciwko terrorowi" - głosiły napisy na wielkich billboardach.
Demonstrację zorganizowano po piątkowej tragedii w Biesłanie, w Osetii Północnej, gdzie w czasie szturmu sił rosyjskich na okupowaną przez terrorystów szkołę zginęło co najmniej 335 osób, w tym wiele dzieci.
"Wczoraj w Biesłanie niebo płakało, gdy odprowadzano w ostatnią drogę zabitych - powiedział mer Moskwy Jurij Łużkow, gdy nad Moskwą zaczął padać deszcz. - A dziś tu w Moskwie niebo płacze, gdy chowamy żołnierzy specnazu, którzy zginęli ratując życie dzieci".
Biskup rosyjskiej Cerkwi prawosławnej Juwenalij mówił o "dzieciobójstwie podobnym do tego, którego dokonał Herod", a muzułmański mufti Damir Gizatullin groził "ogniem piekielnym" tym, którzy "targnęli się na to co najświętsze - życie dzieci".
Manifestacja wyraźnie wyglądała na zorganizowaną "odgórnie" - wiele plakatów miało ten sam krój, a ich hasła często były żywcem wzięte z sobotniego przemówienia prezydenta Władimira Putina. Dzień po biesłańskiej tragedii oskarżył on "międzynarodowy terroryzm" o "bezpośrednią interwencję" w Rosji i zapewnił, że Rosja nie ulegnie jego presji.
"Nie dla interwencji międzynarodowego terroryzmu", "Rosja nie da się rzucić na kolana" - oto hasła na transparentach. Jedno z nich głosiło wprost: "Putin, jesteśmy z tobą".
Manifestacja, w której dużo uczestników stanowili członkowie kontrolowanych przez władze związków zawodowych, trwała około 45 minut. Obok Jurija Łużkowa i przedstawicieli wyznań, wzięli w niej udział m.in. szef Rady Federacji (odpowiednik Senatu) Siergiej Mironow, rzecznik praw człowieka Władimir Łukin oraz czeczeński doradca prezydenta Putina, Asłanbek Asłachanow.
Nadal nie wiadomo, kto stoi za zamachem w Biesłanie. Rosjanie oskarżają czeczeńskich separatystów Asłana Maschadowa, ci jednak potępiają zamach.
em, pap