Platforma Obywatelska proponuje trzęsienie ziemi w polskiej polityce i wizji państwa Państwo polskie obrosło liczną, podobną do komunistycznej klasą próżniaczą polityków. Mnożą oni dla siebie przywileje (immunitety), tworzą niezliczone stanowiska płatne z budżetu państwa (posłowie, senatorowie, radni, gabinety polityczne ministrów, biurokracja centralna i samorządowa). Ta klasa próżniacza świetnie funkcjonuje w gęstwie nieczytelnych i zagmatwanych przepisów, jawnie przy tym sprzyjających korupcji. Co więcej, klasa ta stara się - powołując na demokratyczną wolę ludu - w istocie wolę tę zafałszować, ponieważ tworzy władzę chwiejną, opartą już po wyborach na niejasnych koalicyjnych umowach, a przede wszystkim władzę słabą i pozbawioną jasnych zasad odpowiedzialności. Poseł czy marszałek województwa w niewygodnej dla siebie sytuacji może w każdej chwili zwalić winę na radnych, radni na wojewodę, ten na centralę, tak że nie wiadomo, co gdzie i jak załatwić. Nie wiadomo, kto faktycznie i formalnie za co odpowiada.Taką diagnozę stawia Platforma Obywatelska i podejmuje wielką kampanię konstytucyjno-ustrojową. W jej wyniku ma zostać zebrane ponad pół miliona podpisów pod wnioskiem o rozpisanie referendum konstytucyjnego.
Propozycje PO, przedstawione prostym językiem w broszurze opatrzonej podobizną lidera Donalda Tuska (najpewniej kandydata na urząd prezydenta RP), uderzają zdecydowaniem i pryncypializmem. Ograniczenie władzy klasy próżniaczej jest kluczem, zdaniem liderów PO, do stworzenia sprawnych instytucji państwa: czytelnie działających, w miarę przejrzystych. Co równie ważne, wyborcy powinni wiedzieć, kogo i do jakich zadań powołują, i w związku z tym, za co i jak mają go rozliczać po skończonej kadencji. Tego rodzaju demokracja stwarza wzajemny system odpowiedzialności: wyborcy odpowiadają za tego, kogo wybrali, a on przed nimi za to, co zrobił, powiedział, wymyślił. Błąd jednych, jeśli postawili na złego konia, będzie prowadzić ku wykluczeniu w następnych wyborach prezydenta miasta czy burmistrza. Platforma chce państwa zdyscyplinowanego, z precyzyjnie wyznaczonymi obowiązkami, prawem i - co niezwykle ważne - oszczędnym systemem finansowania.
Centrowa, umiarkowana i odpowiedzialna
Platforma Obywatelska przystąpiła do ofensywy w momencie, gdy pojawiły się pewne negatywne sygnały o jej pozycji na polskiej scenie. Od grudnia 2003 r., gdy osiągnęła szczytowe poparcie (31 proc. według CBOS), straciła kilka procent aprobaty. Nie udało się Samoobronie wyprzedzić PO, nie uda się zapewne Lidze Polskich Rodzin, która nieco zyskuje, nie uda się też chyba Prawu i Sprawiedliwości. Również dwaj liderzy platformy cieszą się wysokim zaufaniem: Rokita zajmuje obecnie czwarte miejsce w rankingu (ufa mu 44 proc. respondentów; w styczniu tego roku - 53 proc.), a Tusk jest w tych notowaniach tuż za nim (41 proc. zaufania), i co ważne, ma stosunkowo nieliczne grono osób, które mu nie ufają (15 proc.).
Platforma podjęła walkę z Samoobroną, występując jako obrończyni demokratycznej kultury politycznej, wróg chamstwa i taniego populizmu. Walki tej być może sama nie wygrała, ale jej najgroźniejszy konkurent stracił od tego czasu wiele - prawie 10 proc. zwolenników.
Sprawdziła się w wyborach europejskich. Wiele wskazuje na to, że nadal jest partią rozwojową: 11 proc. obywateli wskazuje na nią jako na partię drugiego wyboru. Wyraźne jest poparcie dla PO jako partii rządzącej, co wynika z jej dużego potencjału koalicyjnego. Może ona, zdaniem respondentów, wejść zarówno (czy przede wszystkim) w koalicję z PiS, ale również z PSL oraz SdPl. Jest postrzegana jako partia centrowa, umiarkowana i odpowiedzialna. Może nie budzi wielkiego entuzjazmu - zresztą o taki nie zabiega, ale też nie wywołuje, jak Samoobrona czy SLD, skrajnych reakcji.
Społeczna ocena platformy znajduje potwierdzenie w postawach jej zwolenników. Z badań można wnosić, że jej sympatycy są zadeklarowanymi antykomunistami i zdecydowanie mocniej niż zwolennicy innych partii (nawet LPR czy PiS) są przekonani, że czasy socjalizmu były stracone. Zarazem popierają PO osoby, które - co zbliża ich do SLD i UP - są optymistycznie nastawione do przyszłości Polski. Sympatycy Rokity i Tuska są przekonani, że sytuacja w najbliższych miesiącach albo się nie zmieni, albo pogorszy. Są to wyborcy zdecydowanie proeuropejscy, i choć są krytycznie nastawieni do konstytucji UE, w większości gotowi są ją poprzeć. Krótko: popierają PO ludzie o poglądach spokojnych, o orientacji centrowej, optymistycznie nastawieni do odleglejszej przyszłości, choć nader krytyczni wobec obecnej koalicji rządowej.
Ewolucja ustrojowa
Pomysły ustrojowe platformy nie powstały na zasadzie deus ex machina. Zaczęło się od idei bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. I ten pomysł stał się prawem. W ten sposób władze regionalne po części pochodzą wprost z woli wyborców, a nie wyrastają z zakulisowych gier politycznych nomenklatur niższego i wyższego szczebla. Idea ta w zasadzie zdała egzamin. Poza kilkoma wyjątkami (na przykład Szczecin i jego prezydent Marian Jurczyk) władze miast wydają się działać skuteczniej niż wcześniej, a wyborcy nie wyrażają jawnej dla nich dezaprobaty.
Po tym, jak bezpośrednie wybory samorządowe stały się faktem, platforma wystąpiła z pomysłem, by zlikwidować dotacje z budżetu państwa dla partii. Partie są dwukrotnie opłacane przez podatników: otrzymują dotację za wyniki wyborcze oraz pośrednio, gdy płaci się za diety i biura poselskie czy senatorskie. To spora suma pieniędzy i nie ma powodów, by jednej z tych dopłat nie obciąć: albo biura, albo dotacje. Poza tym finansowanie partii z budżetu nie ukróciło, na co wskazują liczne afery, zjawiska lewej kasy, płynącej od różnych tajemniczych mocodawców. W kontekście afer opolskiej, łódzkiej czy paliwowych stale pojawia się wątek wspierania kampanii wyborczej przez silnych lobbystów. Partie jak korzystały, tak zapewne korzystają z kasy możnych sponsorów.
Kilka miesięcy temu pojawił się kolejny projekt PO: trzy razy piętnaście - związany z newralgiczną dla funkcjonowania państwa sprawą podatków. Proste i jasne zasady miały ograniczyć różnego rodzaju matactwa i uniki, dać poczucie bezpieczeństwa podatnikom, a zarazem ograniczyć wydatki państwa. Od lat liderzy PO mówią, czy wręcz krzyczą, o marnotrawstwie środków publicznych, złych budżetach i korupcji. Posłanka Zyta Gilowska przedstawiła stosowny projekt ustawy, ale izba nie znalazła czasu, by się nad nim zastanowić.
Remont państwa
Obecnie politycy platformy wzywają już nie do kolejnych zmian, ale do zasadniczej przebudowy podstaw naszego państwa, włącznie z ustawą zasadniczą i ordynacją wyborczą. Likwidacja immunitetów zarówno parlamentarzystów, jak i sędziów czy prokuratorów nie budzi szerszych społecznych wątpliwości. Większość z nas i tak uważa, że podstawowe wolności obywatelskie wystarczą do wykonywania mandatów i nie trzeba szczególnej ochrony posłów czy prokuratorów. Likwidacji przywilejów domaga się prosta zasada równości wobec prawa. Mają oni tak samo, jak wszyscy inni obywatele odpowiadać za czyny karalne, przestępstwa skarbowe czy kryminalne. Z jednym zastrzeżeniem, o którym PO wspomina, choć nie wprost: osoby pełniące funkcje publiczne, tak jak przed wojną, powinny ponosić surowszą niż reszta obywateli odpowiedzialność za złamanie prawa, dlatego mają być skazywane na kary o 50 proc. wyższe. Pozycja polityka czy wyższego urzędnika (oraz godność urzędów) w pełni do tego zobowiązują.
PO jest za ograniczeniem nawet o połowę liczby posłów. Sejm ze swoją całkiem pokaźną izbą jest zjawiskiem do pewnego stopnia unikalnym. W niewielu krajach świata zachowane są takie proporcje między liczbą ludności a liczbą posłów. Można z pewnością mówić, że tych ludzi na sali sejmowej jest za dużo. Robią oni wrażenie anonimowej ciżby, a anonimowość rodzi pokusę albo nieodpowiedzialności, albo lenistwa. Mniejszy skład izby może zwiększyć skuteczność jej działania, o ile wybrane zostaną osoby o odpowiednich kwalifikacjach moralnych i intelektualnych. Poza tym, oszczędzając pieniądze z diet, poważną ich część można przeznaczyć na ekspertyzy czy kancelarie prawne, a więc wszystkie te instytucje i siły, które mogą wspomóc posłów w ich dziele legislacyjnym. Nie jest tak, jak chcieli marksiści, że ilość przechodzi w jakość. Jest odwrotnie: ilość posłów w Sejmie ewidentnie przechodzi w nijakość.
Propozycja likwidacji Senatu nie jest nowa, co nie znaczy, że nie zaskakuje. Najczęściej o potrzebie jego zniesienia mówiła lewica. Zresztą elektorat PO dotychczas nie wspierał tego pomysłu. Znów chodzi o poważne oszczędności, ale przede wszystkim o brak pomysłu, co z tą izbą zrobić. Obecnie można ją nazwać albo izbą przecinka, albo izbą redakcyjną. Wiemy, dlaczego Senat powołano przy okrągłym stole, natomiast nikt nie znalazł sensowego pomysłu na jego legislacyjne i polityczne usytuowanie w wolnym już państwie. Nie wiadomo, kogo i jakie interesy, różne od tych wyrażonych w wyborach sejmowych, reprezentuje. Na razie Senat tylko wzmacnia pozycję partii zwycięskiej w Sejmie. Zresztą nikt specjalnie tej izby poważnie nie traktuje. Liderzy partii swoje główne siły i tak lokują w tzw. izbie niższej. Senat jest słaby i co najwyżej pospiesznie poprawia pospiesznie wykoncypowane prawo i odsyła je do kolejnej obróbki. Czy warto w tej sytuacji utrzymywać izbę posiadającą niejasne kompetencje, nie reprezentującą żadnego szczególnego interesu, systemu wartości czy grup ludzi? Można generalnie mówić o zmierzchu wyższych izb parlamentu (poza Stanami Zjednoczonymi) i ich historycznej nieadekwatności. PO proponuje, by uprawnieniami Senatu po części obdarzyć urząd prezydenta: miałby on nie tylko prawo weta, ale również mógłby zmieniać czy modyfikować proponowane przez Sejm ustawy. W ten sposób urząd prezydencki miałby okazję odegrać bardziej twórczą rolę niż dotychczas.
Zło ordynacji
Platforma Obywatelska chce zasadniczej zmiany ordynacji wyborczej - z proporcjonalnej na większościową. To pomysł śmiały, choć ryzykowny. W znacznym stopniu słabość naszego systemu politycznego daje się wyjaśnić złymi ordynacjami wyborczymi. Najgorsza była ta przyjęta przez Sejm kontraktowy. Doszło do kompletnego rozdrobnienia izby i osłabienia władzy wykonawczej. Kolejna ordynacja wzmocniła rolę aparatów partyjnych w procesie wyłaniania i tym samym tworzenia składu izby. Polski parlament jest w pewnym stopniu wyrazem woli zbiorowej, a zasadniczo - woli sztabów wyborczych. Utwierdza to panowanie klasy próżniaczej polityków i osłabia demokratyczną kontrolę nad posłami. Platforma chce zerwać z tym modelem uprawiania gry wyborczej.
Zwykle model większościowy prowadzi do trzech skutków. Po pierwsze, zmianie ulega system partyjny, co prowadzi do wyłonienia modelu dwupartyjnego - jak w Wielkiej Brytanii. Po drugie, z walki wyborczej wypadają zwykle partie radykalne i partie protestu w stylu Samoobrony, nawet jeśli mają kilkunastoprocentowe poparcie. Stabilizuje to ustrój demokratyczny i czyni mniej podatnym na skrajności. Można się spodziewać jeszcze jednego pozytywnego skutku nowej ordynacji: wzmocni się więź między wyborcami a ich reprezentantem, który w mniejszym stopniu będzie partyjnym nominatem, a bardziej człowiekiem znanym i obecnym w lokalnej polityce.
Platforma IV Rzeczpospolitej
Platforma Obywatelska z całym pakietem swoich propozycji - od hasła trzy razy piętnaście, po zmiany konstytucyjne - w istocie proponuje trzęsienie ziemi w polskiej polityce. Odpowiada tym samym na społeczne przekonanie, że wypracowany w III Rzeczpospolitej model politykowania wyczerpał się, po części skompromitował, a w każdym razie państwo w jego obecnym kształcie służy raczej interesom klasy próżniaczej (politycy i biurokraci), niż interesom społecznym. Propozycje te zbliżają nas, być może nawet wbrew zamysłom polityków PO, do czegoś, co można określić mianem projektu IV Rzeczpospolitej. Chodzi o taki ustrój państwa, który zachowując demokratyczną formę władzy, zapewni nam sprawne państwo i dobry mechanizm wyłaniania i kontroli nad politykami.
Jest jeszcze jeden, bardziej doraźny wymiar kampanii PO. Zbliżają się wybory, partia Tuska traci w sondażach i nie potrafi znaleźć dla siebie nowej niszy wyborczej. Wszystkie partie prawicowe zaczęły już kampanie wyborcze, walcząc przede wszystkim między sobą. W tej sytuacji ugrupowanie, niekiedy zwane liberalnym czy centrowym, nie może zostać w tyle. Musi wejść na rozkrzyczany polityczny bazar z czymś mocnym i wyraźnym, by dookreślić swój obraz jako partii rozwagi, ale jak trzeba także stanowczości. Kampania referendalna jest przy tym swego rodzaju próbą generalną przed wyborami. Sprawdza się wtedy aparat partii, zdolność mobilizacji elektoratu, popularność haseł. Prawdziwe przedstawienie obejrzymy za kilka miesięcy.
Centrowa, umiarkowana i odpowiedzialna
Platforma Obywatelska przystąpiła do ofensywy w momencie, gdy pojawiły się pewne negatywne sygnały o jej pozycji na polskiej scenie. Od grudnia 2003 r., gdy osiągnęła szczytowe poparcie (31 proc. według CBOS), straciła kilka procent aprobaty. Nie udało się Samoobronie wyprzedzić PO, nie uda się zapewne Lidze Polskich Rodzin, która nieco zyskuje, nie uda się też chyba Prawu i Sprawiedliwości. Również dwaj liderzy platformy cieszą się wysokim zaufaniem: Rokita zajmuje obecnie czwarte miejsce w rankingu (ufa mu 44 proc. respondentów; w styczniu tego roku - 53 proc.), a Tusk jest w tych notowaniach tuż za nim (41 proc. zaufania), i co ważne, ma stosunkowo nieliczne grono osób, które mu nie ufają (15 proc.).
Platforma podjęła walkę z Samoobroną, występując jako obrończyni demokratycznej kultury politycznej, wróg chamstwa i taniego populizmu. Walki tej być może sama nie wygrała, ale jej najgroźniejszy konkurent stracił od tego czasu wiele - prawie 10 proc. zwolenników.
Sprawdziła się w wyborach europejskich. Wiele wskazuje na to, że nadal jest partią rozwojową: 11 proc. obywateli wskazuje na nią jako na partię drugiego wyboru. Wyraźne jest poparcie dla PO jako partii rządzącej, co wynika z jej dużego potencjału koalicyjnego. Może ona, zdaniem respondentów, wejść zarówno (czy przede wszystkim) w koalicję z PiS, ale również z PSL oraz SdPl. Jest postrzegana jako partia centrowa, umiarkowana i odpowiedzialna. Może nie budzi wielkiego entuzjazmu - zresztą o taki nie zabiega, ale też nie wywołuje, jak Samoobrona czy SLD, skrajnych reakcji.
Społeczna ocena platformy znajduje potwierdzenie w postawach jej zwolenników. Z badań można wnosić, że jej sympatycy są zadeklarowanymi antykomunistami i zdecydowanie mocniej niż zwolennicy innych partii (nawet LPR czy PiS) są przekonani, że czasy socjalizmu były stracone. Zarazem popierają PO osoby, które - co zbliża ich do SLD i UP - są optymistycznie nastawione do przyszłości Polski. Sympatycy Rokity i Tuska są przekonani, że sytuacja w najbliższych miesiącach albo się nie zmieni, albo pogorszy. Są to wyborcy zdecydowanie proeuropejscy, i choć są krytycznie nastawieni do konstytucji UE, w większości gotowi są ją poprzeć. Krótko: popierają PO ludzie o poglądach spokojnych, o orientacji centrowej, optymistycznie nastawieni do odleglejszej przyszłości, choć nader krytyczni wobec obecnej koalicji rządowej.
Ewolucja ustrojowa
Pomysły ustrojowe platformy nie powstały na zasadzie deus ex machina. Zaczęło się od idei bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. I ten pomysł stał się prawem. W ten sposób władze regionalne po części pochodzą wprost z woli wyborców, a nie wyrastają z zakulisowych gier politycznych nomenklatur niższego i wyższego szczebla. Idea ta w zasadzie zdała egzamin. Poza kilkoma wyjątkami (na przykład Szczecin i jego prezydent Marian Jurczyk) władze miast wydają się działać skuteczniej niż wcześniej, a wyborcy nie wyrażają jawnej dla nich dezaprobaty.
Po tym, jak bezpośrednie wybory samorządowe stały się faktem, platforma wystąpiła z pomysłem, by zlikwidować dotacje z budżetu państwa dla partii. Partie są dwukrotnie opłacane przez podatników: otrzymują dotację za wyniki wyborcze oraz pośrednio, gdy płaci się za diety i biura poselskie czy senatorskie. To spora suma pieniędzy i nie ma powodów, by jednej z tych dopłat nie obciąć: albo biura, albo dotacje. Poza tym finansowanie partii z budżetu nie ukróciło, na co wskazują liczne afery, zjawiska lewej kasy, płynącej od różnych tajemniczych mocodawców. W kontekście afer opolskiej, łódzkiej czy paliwowych stale pojawia się wątek wspierania kampanii wyborczej przez silnych lobbystów. Partie jak korzystały, tak zapewne korzystają z kasy możnych sponsorów.
Kilka miesięcy temu pojawił się kolejny projekt PO: trzy razy piętnaście - związany z newralgiczną dla funkcjonowania państwa sprawą podatków. Proste i jasne zasady miały ograniczyć różnego rodzaju matactwa i uniki, dać poczucie bezpieczeństwa podatnikom, a zarazem ograniczyć wydatki państwa. Od lat liderzy PO mówią, czy wręcz krzyczą, o marnotrawstwie środków publicznych, złych budżetach i korupcji. Posłanka Zyta Gilowska przedstawiła stosowny projekt ustawy, ale izba nie znalazła czasu, by się nad nim zastanowić.
Remont państwa
Obecnie politycy platformy wzywają już nie do kolejnych zmian, ale do zasadniczej przebudowy podstaw naszego państwa, włącznie z ustawą zasadniczą i ordynacją wyborczą. Likwidacja immunitetów zarówno parlamentarzystów, jak i sędziów czy prokuratorów nie budzi szerszych społecznych wątpliwości. Większość z nas i tak uważa, że podstawowe wolności obywatelskie wystarczą do wykonywania mandatów i nie trzeba szczególnej ochrony posłów czy prokuratorów. Likwidacji przywilejów domaga się prosta zasada równości wobec prawa. Mają oni tak samo, jak wszyscy inni obywatele odpowiadać za czyny karalne, przestępstwa skarbowe czy kryminalne. Z jednym zastrzeżeniem, o którym PO wspomina, choć nie wprost: osoby pełniące funkcje publiczne, tak jak przed wojną, powinny ponosić surowszą niż reszta obywateli odpowiedzialność za złamanie prawa, dlatego mają być skazywane na kary o 50 proc. wyższe. Pozycja polityka czy wyższego urzędnika (oraz godność urzędów) w pełni do tego zobowiązują.
PO jest za ograniczeniem nawet o połowę liczby posłów. Sejm ze swoją całkiem pokaźną izbą jest zjawiskiem do pewnego stopnia unikalnym. W niewielu krajach świata zachowane są takie proporcje między liczbą ludności a liczbą posłów. Można z pewnością mówić, że tych ludzi na sali sejmowej jest za dużo. Robią oni wrażenie anonimowej ciżby, a anonimowość rodzi pokusę albo nieodpowiedzialności, albo lenistwa. Mniejszy skład izby może zwiększyć skuteczność jej działania, o ile wybrane zostaną osoby o odpowiednich kwalifikacjach moralnych i intelektualnych. Poza tym, oszczędzając pieniądze z diet, poważną ich część można przeznaczyć na ekspertyzy czy kancelarie prawne, a więc wszystkie te instytucje i siły, które mogą wspomóc posłów w ich dziele legislacyjnym. Nie jest tak, jak chcieli marksiści, że ilość przechodzi w jakość. Jest odwrotnie: ilość posłów w Sejmie ewidentnie przechodzi w nijakość.
Propozycja likwidacji Senatu nie jest nowa, co nie znaczy, że nie zaskakuje. Najczęściej o potrzebie jego zniesienia mówiła lewica. Zresztą elektorat PO dotychczas nie wspierał tego pomysłu. Znów chodzi o poważne oszczędności, ale przede wszystkim o brak pomysłu, co z tą izbą zrobić. Obecnie można ją nazwać albo izbą przecinka, albo izbą redakcyjną. Wiemy, dlaczego Senat powołano przy okrągłym stole, natomiast nikt nie znalazł sensowego pomysłu na jego legislacyjne i polityczne usytuowanie w wolnym już państwie. Nie wiadomo, kogo i jakie interesy, różne od tych wyrażonych w wyborach sejmowych, reprezentuje. Na razie Senat tylko wzmacnia pozycję partii zwycięskiej w Sejmie. Zresztą nikt specjalnie tej izby poważnie nie traktuje. Liderzy partii swoje główne siły i tak lokują w tzw. izbie niższej. Senat jest słaby i co najwyżej pospiesznie poprawia pospiesznie wykoncypowane prawo i odsyła je do kolejnej obróbki. Czy warto w tej sytuacji utrzymywać izbę posiadającą niejasne kompetencje, nie reprezentującą żadnego szczególnego interesu, systemu wartości czy grup ludzi? Można generalnie mówić o zmierzchu wyższych izb parlamentu (poza Stanami Zjednoczonymi) i ich historycznej nieadekwatności. PO proponuje, by uprawnieniami Senatu po części obdarzyć urząd prezydenta: miałby on nie tylko prawo weta, ale również mógłby zmieniać czy modyfikować proponowane przez Sejm ustawy. W ten sposób urząd prezydencki miałby okazję odegrać bardziej twórczą rolę niż dotychczas.
Zło ordynacji
Platforma Obywatelska chce zasadniczej zmiany ordynacji wyborczej - z proporcjonalnej na większościową. To pomysł śmiały, choć ryzykowny. W znacznym stopniu słabość naszego systemu politycznego daje się wyjaśnić złymi ordynacjami wyborczymi. Najgorsza była ta przyjęta przez Sejm kontraktowy. Doszło do kompletnego rozdrobnienia izby i osłabienia władzy wykonawczej. Kolejna ordynacja wzmocniła rolę aparatów partyjnych w procesie wyłaniania i tym samym tworzenia składu izby. Polski parlament jest w pewnym stopniu wyrazem woli zbiorowej, a zasadniczo - woli sztabów wyborczych. Utwierdza to panowanie klasy próżniaczej polityków i osłabia demokratyczną kontrolę nad posłami. Platforma chce zerwać z tym modelem uprawiania gry wyborczej.
Zwykle model większościowy prowadzi do trzech skutków. Po pierwsze, zmianie ulega system partyjny, co prowadzi do wyłonienia modelu dwupartyjnego - jak w Wielkiej Brytanii. Po drugie, z walki wyborczej wypadają zwykle partie radykalne i partie protestu w stylu Samoobrony, nawet jeśli mają kilkunastoprocentowe poparcie. Stabilizuje to ustrój demokratyczny i czyni mniej podatnym na skrajności. Można się spodziewać jeszcze jednego pozytywnego skutku nowej ordynacji: wzmocni się więź między wyborcami a ich reprezentantem, który w mniejszym stopniu będzie partyjnym nominatem, a bardziej człowiekiem znanym i obecnym w lokalnej polityce.
Platforma IV Rzeczpospolitej
Platforma Obywatelska z całym pakietem swoich propozycji - od hasła trzy razy piętnaście, po zmiany konstytucyjne - w istocie proponuje trzęsienie ziemi w polskiej polityce. Odpowiada tym samym na społeczne przekonanie, że wypracowany w III Rzeczpospolitej model politykowania wyczerpał się, po części skompromitował, a w każdym razie państwo w jego obecnym kształcie służy raczej interesom klasy próżniaczej (politycy i biurokraci), niż interesom społecznym. Propozycje te zbliżają nas, być może nawet wbrew zamysłom polityków PO, do czegoś, co można określić mianem projektu IV Rzeczpospolitej. Chodzi o taki ustrój państwa, który zachowując demokratyczną formę władzy, zapewni nam sprawne państwo i dobry mechanizm wyłaniania i kontroli nad politykami.
Jest jeszcze jeden, bardziej doraźny wymiar kampanii PO. Zbliżają się wybory, partia Tuska traci w sondażach i nie potrafi znaleźć dla siebie nowej niszy wyborczej. Wszystkie partie prawicowe zaczęły już kampanie wyborcze, walcząc przede wszystkim między sobą. W tej sytuacji ugrupowanie, niekiedy zwane liberalnym czy centrowym, nie może zostać w tyle. Musi wejść na rozkrzyczany polityczny bazar z czymś mocnym i wyraźnym, by dookreślić swój obraz jako partii rozwagi, ale jak trzeba także stanowczości. Kampania referendalna jest przy tym swego rodzaju próbą generalną przed wyborami. Sprawdza się wtedy aparat partii, zdolność mobilizacji elektoratu, popularność haseł. Prawdziwe przedstawienie obejrzymy za kilka miesięcy.
4 x tak! |
---|
TAK - dla mniej licznego Sejmu, mniej kosztownego, bo liczba posłów nie przekłada się na jakość tworzonego prawa TAK - dla zniesienia Senatu, który w ostatnich latach stał się symbolem mnożenia politycznych bytów TAK - dla zniesienia immunitetu, który w Polsce stał się gwarancją bezkarności przestępców na stanowiskach TAK - dla wyborów większościowych w okręgach jednomandatowych, aby wyborcy decydowali, kto ich reprezentuje |
Więcej możesz przeczytać w 38/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.