Polityczna gnuśność
Polski Sejm nie jest bez winy, podobnie jak publicyści. Irytacja spowodowana żądaniami Pruskiego Powiernictwa, a zwłaszcza brak rządowej, precyzyjnej reakcji na niemieckie próby reinterpretowania historii najnowszej spowodowały pewne zamieszanie nomenklaturowe. Przestano rozróżniać reparacje, restytucję majątków, odszkodowania i zadośćuczynienie. Powiernictwo Polskie z Gdyni, Warszawa i inne miasta przygotowujące rachunki strat nie zamierzają się domagać reparacji wojennych, to znaczy refundacji kosztów poniesionych w związku z wojną z III Rzeszą. Chcą sobie natomiast zarezerwować możliwość dochodzenia odszkodowań za zniszczenia i straty spowodowane prowadzeniem przez III Rzeszę wojny i sprawowanie okupacji w sposób sprzeczny z prawem międzynarodowym. Minister Cimoszewicz twierdzi, że Polska reparacji się zrzekła. Polska nie była jednym z 60 państw koalicji antyhitlerowskiej, sygnatariuszy układu londyńskiego z września 1953 r. o umorzeniu niemieckich zobowiązań finansowych. Jednostronne zrzeczenie się przez PRL reparacji wojennych od Niemiec w tymże 1953 r., na żądanie Moskwy i w rezultacie powstania berlińskiego, nie ma charakteru aktu prawnego. Nie zostało opublikowane w Dzienniku Ustaw ani ratyfikowane przez Sejm PRL. Publikacja w "Trybunie Ludu" to trochę za mało. Premier Belka, kanclerz Schroeder i minister Cimoszewicz zapewniają, że nie ma żadnej możliwości uwzględnienia niemieckich roszczeń. A dlaczego? Polacy chętnie poznaliby podstawę prawną takich twierdzeń. Niemcy zapewne też. Przemówienia, tak jak artykuły prasowe, nie mają mocy ustawowej. Zastanawiające jest, dlaczego rząd RFN, najlepiej do spółki z rządem RP, nie zapowiedzą publikacji białej księgi przedstawiającej daremność usiłowań pana Pawelki i jego powiernictwa. Czy to też byłoby polityczne awanturnictwo i czy lepsza jest polityczna gnuśność?
Co o nas powiedzą na Zachodzie?
Gdyby nie konsekwentna postawa części mediów, w tym tygodnika "Wprost", oraz części polityków, dziś mielibyśmy już falę rozpraw sądowych o odszkodowania dla niemieckich wypędzonych. A w Berlinie Centrum przeciw Wypędzeniom Eriki Steinbach czekałoby na uroczyste otwarcie z udziałem przedstawicieli tamtejszych najwyższych władz partyjnych i państwowych oraz zaproszonych gości, przede wszystkich z Polski. Przeprosinom za niemieckie ofiary II wojny światowej nie byłoby końca, dzięki czemu pojednanie nabrałoby nowego impulsu i zyskało prawdziwie europejski wymiar. Robilibyśmy znów za pinczera, bo taką rolę wymyślili dla nas nasi rodzimi, awangardowo europejscy intelektualiści, orędownicy międzynarodówki poprawności politycznej i pokory wobec silnych i wielkich. Na szczęście, jeszcze do tego nie doszło i tylko należy współczuć tym Polakom, którzy niezmiennie troszczą się o to, "co o nas powiedzą na Zachodzie", czy przypadkiem Bruksela nie obetnie nam budżetu, a Paryż i Berlin za karę nie podniosą podatków. Za to, że bronimy narodowej godności i nie godzimy się na rewizję historii korzystną dla katów i zbrodniarzy wojennych. Ericą Steinbach i jej chorymi ideami należało się zająć dużo wcześniej. Nie zrobili tego Niemcy - z powodów wewnątrzpolitycznych i nacjonalistycznych. A poza tym przypominanie cierpień wypędzonych było kuszące, bo zamazywało niemiecką winę, rozmywało ją. Bo przecież na końcu to Niemcy były okupowane, zbombardowane, obywatele sfrustrowani klęską, a kilka milionów Niemców opuściło swoje domy, by zamieszkać w kraju, w którym niedobrzy Amerykanie realizowali plan Marshalla i zaprowadzali demokrację. Nie zajęliśmy się na poważnie Ericą Steinbach również my, ponieważ uwierzyliśmy, że z chwilą powrotu Polski do Europy rozdział II wojny światowej został zamknięty raz na zawsze, że czeka nas wspólna dobrosąsiedzka przyszłość.
Furia teutońska
Działalność Eriki Steinbach i jej - na początku - wyjątkowo bezczelne żądania wobec Polski nie wyrosły na kamieniu. Przeciwnie - ona nauczyła się historii ostatniej wojny i historii Polski w szkole i od swoich doradców ze Związku Wypędzonych. A w szkole dowiedziała się, że potężny Wehrmacht przeszedł spacerkiem przez Polskę, której broniła kawaleria. Ta kawaleria była ulubionym tematem kpin z mojej córki, uczennicy jednego z niemieckich gimnazjów. Poza tym cierpienia Polaków, mordy, rabunki i zniszczenia nie istniały. Na lekcjach historii latami wałkowano tylko dwa tematy - dzieje nazizmu, zjawiska dziwnie oderwanego od narodu niemieckiego, który był tego nazizmu ofiarą, oraz sprawę Holocaustu. Można było odnieść wrażenie, że poza Żydami nikt nie został zamęczony w obozach zagłady, a wszelki przejaw antysemityzmu w Polsce był powodem do Schadenfreude: "widzicie, oni też byli zbrodniarzami". Nic zatem dziwnego, że prezydent RFN Roman Herzog pomylił w swoim przemówieniu w Warszawie powstanie warszawskie z powstaniem w getcie. Skąd on miał się dowiedzieć o bohaterskim zrywie Polaków - ze szkoły? A może z mediów czy opracowań historycznych? Polska nie była w Niemczech tematem interesującym, ona się nie liczyła. Budziła jedynie litość i lekceważenie. I tak - sądziła Erica Steinbach - będzie już zawsze. Wyrazem takiego lekceważenia, a nawet pogardy była reakcja jednego z czołowych polityków SPD Petera Glotza, wypędzonego z Czech. Glotz uznał za stosowne pouczyć Polaków, by skończyli z katolicko-nacjonalistycznym fundamentalizmem. Reakcję tę, nie mającą żadnego związku z roszczeniami wypędzonych i żądaniem reparacji polskiego Sejmu, można zaliczyć do arsenału wybryków określanych mianem furii teutońskiej, znanej już w czasach starożytnego Rzymu jako furious teutonicus. Peterowi Glotzowi i innym rozwścieczonym komentatorom prasy niemieckiej, atakującym nas za populizm i nacjonalizm, nic do naszego katolicyzmu i do naszego patriotyzmu. Niech pilnują własnych wartości, niech zwalczają odradzający się raz po raz nacjonalizm i arogancję wobec innych narodów. Być może wartości katolickie nie mają w Niemczech żadnego znaczenia, skoro właśnie tam odbędzie się wielki kongres innych fundamentalistów, bo islamistów - pod hasłem walki z Ameryką i Izraelem, z wartościami chrześcijańskimi Zachodu. Niemców nie wolno pouczać, oni sobie na to nie pozwolą, bo są narodem besserwisserów, lepiej wiedzących, co to jest prawda, moralność i dobro, pokój i prawa człowieka, a przede wszystkim, co jest dobre dla innych.
Krystyna Grzybowska
Pełny tekst w najnowszym tygodniku 1139 "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 20 września
W tym samym numerze: Aleksander II Gnuśny (Prezydent Kwaśniewski ponosi odpowiedzialność za większość błędów polskiej polityki zagranicznej)