Przestrzeganie praw pacjenta pozostawia w naszym kraju wiele do życzenia. Pod tym względem zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. Organizacji zajmujących się obroną praw pacjentów jest niewiele, dlatego nie uzyskują społecznego wsparcia. Ponadto chorzy obawiają się, że ich protesty niewiele zmienią, że w ten sposób mogą jedynie zrazić do siebie lekarzy. Reforma służby zdrowia ułatwi pacjentom egzekwowanie ich praw. Kasy chorych nie będą chciały przedłużać kontraktów ze szpitalami lub lekarzami, do których będzie się zgłaszać coraz mniej ludzi lub na których będzie wpływać wiele skarg - mówi prof. Zbigniew Woźniak, pełnomocnik premiera do spraw współpracy z organizacjami pozarządowymi.
Do rozpoczynającego wkrótce oficjalną działalność Stowarzyszenia Obrony Pacjentów zwróciło się o pomoc już ponad 2 tys. pacjentów, którzy czują się pokrzywdzeni przez służbę zdrowia i są gotowi walczyć o swoje prawa. - Zgłaszający się do nas opowiadają o bezduszności, a nawet zwykłym chamstwie lekarzy, żądaniach łapówek i przedmiotowym traktowaniu, jakiego oni lub ich bliscy doświadczyli w szpitalach. Bywa, że lekarze zachowują się nieetycznie, zwłaszcza wobec tzw. pacjentów trudnych, którzy ciągle o coś proszą, pytają, czegoś nie rozumieją, bronią swojego zdania lub domagają się respektowania ich praw. Będziemy zachęcać pacjentów, by dochodzili swych praw, informowali kasy chorych o zaistniałych nieprawidłowościach - mówi Adam Sandauer, współzałożyciel Stowarzyszenia Obrony Pacjentów.
Jednym z najtrudniejszych do wyegzekwowania jest prawo do otrzymania zadośćuczynienia w wypadku zaniedbań lub błędów w sztuce medycznej. Liczba wnoszonych przez pacjentów spraw przeciw szpitalom lub lekarzom wzrasta z roku na rok. W trakcie poprzedniej kadencji do okręgowych izb lekarskich wpłynęło o 80 proc. więcej skarg. W 1993 r. do sądów wojewódzkich wpłynęło około dwustu wniosków o odszkodowania za krzywdy poniesione podczas leczenia. W 1997 r. ich liczba sięgnęła tysiąca. 60-70 proc. spraw dotyczy odszkodowań za zarażenie w szpitalu wirusem zapalenia wątroby typu B. Reszta wniosków związana jest z błędnymi diagnozami, nieudzieleniem pomocy, zbyt późno rozpoczętym leczeniem, wypadkami w szpitalach spowodowanymi złą organizacją pracy lub brakiem odpowiedniego nadzoru. Tylko 30-40 proc. spraw kończy się wyrokiem korzystnym dla pacjenta.
- Procesy trwają bardzo długo, z reguły kilka lat. Zasądzone odszkodowania są za niskie. W zbyt małym stopniu uwzględniają krzywdy moralne, cierpienia, utratę zdrowia. Sądy opierają się na orzeczeniu Sądu Najwyższego z 24 czerwca 1965 r., które głosi, że wysokość zadośćuczynienia za doznaną krzywdę musi być utrzymana w rozsądnych granicach, odpowiadających aktualnym warunkom i przeciętnej stopie życiowej społeczeństwa. Od tego czasu wiele się zmieniło, dlatego o tym orzeczeniu powinno się zapomnieć. Zadośćuczynienie musi mieć bowiem rzeczywiście charakter kompensacyjny, nie symboliczny - mówi prof. Mirosław Nesterowicz, kierownik Katedry Prawa Cywilnego UMK w Toruniu.
Spośród wszystkich osób, które zgłosiły się do Stowarzyszenia Obrony Pacjentów, tylko dwie wygrały sprawę w sądzie. - Pokrzywdzeni przegrywają, ponieważ biegłymi powoływanymi w tych sprawach są lekarze, którzy w ramach dziwnie pojętej solidarności zawodowej kryją po prostu błędy kolegów po fachu. Ludzie, często bardzo schorowani, w podeszłym wieku, nie mają pieniędzy, sił i nawet nie wiedzą, jak dochodzić swoich praw. Chcemy wyszukiwać prawników gotowych ich wspierać - mówi Adam Sandauer
Grażyna L. zgłosiła się do neurologa z bólem głowy. Po wykonaniu badań lekarz stwierdził, że pacjentka cierpi na guz mózgu i zlecił radioterapię. Mimo leczenia, stan chorej pogarszał się, miała trudności z wykonywaniem prostych czynności. Po zakończeniu wyniszczających naświetlań wyniki dodatkowych badań wykazały, że chora po prostu zakażona jest wągrzycą, pasożytem, którego larwa zagnieździła się w mózgu. Do wyleczenia wystarczyła zwykła farmakoterapia. Grażyna L. do dzisiaj jest inwalidką. Prokuratura rejonowa umorzyła sprawę. Teraz rozpatruje ją prokuratura apelacyjna.
Zdarza się, że personel medyczny, nie mogąc odwieść pacjentów od zdecydowanego egzekwowania ich praw, próbuje wmówić im chorobę psychiczną. - Chce się w ten sposób wytłumaczyć obojętność wobec skarg, pretensji i zażaleń chorego. Jest to metoda samoobrony środowiska, dobry pretekst do usprawiedliwienia swojej bezczynności. Wobec takich argumentów i poczucia beznadziejności pacjenci, którzy często w wyniku złego leczenia stają się inwalidami, rzeczywiście nierzadko popadają w nerwice lub załamują się psychicznie - mówi Adam Sandauer.
"W jednym z warszawskich szpitali przeszłam operację dysku. Mimo że dolegliwości kręgosłupa nasiliły się po zabiegu, wypisano mnie do domu. Lekarz ze specjalistycznego szpitala, do którego zgłosiłam się na konsultację, stwierdził, że operacja została źle przeprowadzona. Nie podjął się jednak leczenia, twierdząc, że naprawiać powinien ten, kto zepsuł. Gdy w macierzystym szpitalu usilnie domagałam się ponownej operacji, najpierw mnie zbywano, potem posądzono o niezrównoważenie psychiczne. Żyję ze skromnej renty, od czasu operacji prawie nie wychodzę z domu. Takie posądzenie utwierdziło mnie tylko w poczuciu beznadziejności mojego położenia. Popadłam w depresję" - można przeczytać w jednym z listów, który napłynął do Stowarzyszenia Obrony Pacjentów.
Lekarzy nikt nie uczy, jak współpracując z pacjentem, zachować cierpliwość i spokój. Nie przygotowuje się ich do radzenia sobie ze stresem. Swoje powierzchowne i pełne dystansu relacje z chorymi tłumaczą przepracowaniem i brakiem czasu. - W naszym szpitalu psychiatrycznym prowadzimy szkolenia, także dla lekarzy innych specjalności, jak rozmawiać z pacjentem, jak swoją postawą wzmacniać efekt farmakoterapii. Obowiązkiem lekarza jest pełne współczucia i życzliwości wczuwanie się w położenie pacjenta - twierdzi prof. Stanisław Kratochvil, kierownik Oddziału Psychoterapii Nerwic Szpitala Psychiatrycznego w Kromeriżu w Czechach. - Tłumaczenie, że brakuje na to czasu, jest bezzasadne. Aby wzbudzić zaufanie, nawiązać kontakt pełen otwartości, wystarczą tylko dwie minuty. W podejściu do chorego ważna jest zwykła socjotechnika, to znaczy czas i miejsce zadawania pytań i przekazywania informacji, odpowiedni dobór słów, ton głosu. Jeszcze ważniejsze jest jednak okazywanie szczerej życzliwości i wiary w powodzenie terapii, co tworzy najlepszy grunt pod prowadzenie każdego leczenia. Pacjenci chętniej wypełniają zalecenia lekarzy emanujących życzliwością i optymizmem. Chory powinien czuć, że jest dla medyka kimś ważnym. Oczywiście doping finansowy jest istotny, ale lekarz profesjonalista musi autentycznie lubić pacjentów i czerpać przyjemność z niesienia im pomocy.
Psychologowie twierdzą, że gdyby wszystkie prawa pacjenta były przestrzegane, gdyby na przykład lekarze traktowali chorych jak partnerów, konsultowali z nimi sposób leczenia, informowali o ewentualnych komplikacjach, to nawet w wypadku popełnienia błędu lekarskiego poszkodowani nie szukaliby zadośćuczynienia w sądzie. Medycy często jednak przyjmują wobec chorych postawę autorytarną. W razie pretensji lub skarg nie wykazują zrozumienia. Pacjent czuje się bezsilny, co wywołuje bunt, a nieraz nawet chęć odwetu.
- Na całym świecie w medycynie odchodzi się od paternalistycznego modelu relacji lekarz-pacjent. To się po prostu opłaca. Badania naukowe dowiodły, że chorzy po partnersku współpracujący z lekarzem szybciej powracają do zdrowia i są bardziej zadowoleni z przebiegu leczenia. Nim ukształtują się nowe relacje między pacjentami a personelem medycznym, Polskę czeka trudny okres przejściowy. Tempo zmian zależeć będzie również od aktywności samych pacjentów - mówi prof. Woźniak.
Dr MAREK BALICKI,
wiceminister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej
W wielu krajach Europy Zachodniej każdy chory przyjmowany do szpitala otrzymuje do ręki broszurkę z przystępnie opisanymi prawami, jakie mu przysługują. W Polsce prawa pacjenta wywieszone są tylko w nielicznych oddziałach szpitalnych. Ich przestrzeganie najczęściej nie wymaga żadnych dodatkowych nakładów finansowych, zależy w dużej mierze od lepszej organizacji pracy i dobrej woli personelu medycznego. Niestety, w opinii wielu lekarzy prawa pacjenta to zbędne zawracanie głowy. Tymczasem chory, który więcej wie o swojej chorobie, świadomie uczestniczy w decyzjach dotyczących leczenia i jest traktowany po partnersku, może być najcenniejszym sojusznikiem lekarza. Reforma służby zdrowia chyba jednak nie rozwiąże problemu. Nawet na Zachodzie, gdzie mechanizmy rynkowe sprawnie działają także w opiece zdrowotnej, niezbędne okazały się organizacje czuwające nad przestrzeganiem praw pacjenta. Głównie ich działalność wpłynęła na zmianę postaw personelu medycznego i wyższą świadomość społeczeństwa.
Jednym z najtrudniejszych do wyegzekwowania jest prawo do otrzymania zadośćuczynienia w wypadku zaniedbań lub błędów w sztuce medycznej. Liczba wnoszonych przez pacjentów spraw przeciw szpitalom lub lekarzom wzrasta z roku na rok. W trakcie poprzedniej kadencji do okręgowych izb lekarskich wpłynęło o 80 proc. więcej skarg. W 1993 r. do sądów wojewódzkich wpłynęło około dwustu wniosków o odszkodowania za krzywdy poniesione podczas leczenia. W 1997 r. ich liczba sięgnęła tysiąca. 60-70 proc. spraw dotyczy odszkodowań za zarażenie w szpitalu wirusem zapalenia wątroby typu B. Reszta wniosków związana jest z błędnymi diagnozami, nieudzieleniem pomocy, zbyt późno rozpoczętym leczeniem, wypadkami w szpitalach spowodowanymi złą organizacją pracy lub brakiem odpowiedniego nadzoru. Tylko 30-40 proc. spraw kończy się wyrokiem korzystnym dla pacjenta.
- Procesy trwają bardzo długo, z reguły kilka lat. Zasądzone odszkodowania są za niskie. W zbyt małym stopniu uwzględniają krzywdy moralne, cierpienia, utratę zdrowia. Sądy opierają się na orzeczeniu Sądu Najwyższego z 24 czerwca 1965 r., które głosi, że wysokość zadośćuczynienia za doznaną krzywdę musi być utrzymana w rozsądnych granicach, odpowiadających aktualnym warunkom i przeciętnej stopie życiowej społeczeństwa. Od tego czasu wiele się zmieniło, dlatego o tym orzeczeniu powinno się zapomnieć. Zadośćuczynienie musi mieć bowiem rzeczywiście charakter kompensacyjny, nie symboliczny - mówi prof. Mirosław Nesterowicz, kierownik Katedry Prawa Cywilnego UMK w Toruniu.
Spośród wszystkich osób, które zgłosiły się do Stowarzyszenia Obrony Pacjentów, tylko dwie wygrały sprawę w sądzie. - Pokrzywdzeni przegrywają, ponieważ biegłymi powoływanymi w tych sprawach są lekarze, którzy w ramach dziwnie pojętej solidarności zawodowej kryją po prostu błędy kolegów po fachu. Ludzie, często bardzo schorowani, w podeszłym wieku, nie mają pieniędzy, sił i nawet nie wiedzą, jak dochodzić swoich praw. Chcemy wyszukiwać prawników gotowych ich wspierać - mówi Adam Sandauer
Grażyna L. zgłosiła się do neurologa z bólem głowy. Po wykonaniu badań lekarz stwierdził, że pacjentka cierpi na guz mózgu i zlecił radioterapię. Mimo leczenia, stan chorej pogarszał się, miała trudności z wykonywaniem prostych czynności. Po zakończeniu wyniszczających naświetlań wyniki dodatkowych badań wykazały, że chora po prostu zakażona jest wągrzycą, pasożytem, którego larwa zagnieździła się w mózgu. Do wyleczenia wystarczyła zwykła farmakoterapia. Grażyna L. do dzisiaj jest inwalidką. Prokuratura rejonowa umorzyła sprawę. Teraz rozpatruje ją prokuratura apelacyjna.
Zdarza się, że personel medyczny, nie mogąc odwieść pacjentów od zdecydowanego egzekwowania ich praw, próbuje wmówić im chorobę psychiczną. - Chce się w ten sposób wytłumaczyć obojętność wobec skarg, pretensji i zażaleń chorego. Jest to metoda samoobrony środowiska, dobry pretekst do usprawiedliwienia swojej bezczynności. Wobec takich argumentów i poczucia beznadziejności pacjenci, którzy często w wyniku złego leczenia stają się inwalidami, rzeczywiście nierzadko popadają w nerwice lub załamują się psychicznie - mówi Adam Sandauer.
"W jednym z warszawskich szpitali przeszłam operację dysku. Mimo że dolegliwości kręgosłupa nasiliły się po zabiegu, wypisano mnie do domu. Lekarz ze specjalistycznego szpitala, do którego zgłosiłam się na konsultację, stwierdził, że operacja została źle przeprowadzona. Nie podjął się jednak leczenia, twierdząc, że naprawiać powinien ten, kto zepsuł. Gdy w macierzystym szpitalu usilnie domagałam się ponownej operacji, najpierw mnie zbywano, potem posądzono o niezrównoważenie psychiczne. Żyję ze skromnej renty, od czasu operacji prawie nie wychodzę z domu. Takie posądzenie utwierdziło mnie tylko w poczuciu beznadziejności mojego położenia. Popadłam w depresję" - można przeczytać w jednym z listów, który napłynął do Stowarzyszenia Obrony Pacjentów.
Lekarzy nikt nie uczy, jak współpracując z pacjentem, zachować cierpliwość i spokój. Nie przygotowuje się ich do radzenia sobie ze stresem. Swoje powierzchowne i pełne dystansu relacje z chorymi tłumaczą przepracowaniem i brakiem czasu. - W naszym szpitalu psychiatrycznym prowadzimy szkolenia, także dla lekarzy innych specjalności, jak rozmawiać z pacjentem, jak swoją postawą wzmacniać efekt farmakoterapii. Obowiązkiem lekarza jest pełne współczucia i życzliwości wczuwanie się w położenie pacjenta - twierdzi prof. Stanisław Kratochvil, kierownik Oddziału Psychoterapii Nerwic Szpitala Psychiatrycznego w Kromeriżu w Czechach. - Tłumaczenie, że brakuje na to czasu, jest bezzasadne. Aby wzbudzić zaufanie, nawiązać kontakt pełen otwartości, wystarczą tylko dwie minuty. W podejściu do chorego ważna jest zwykła socjotechnika, to znaczy czas i miejsce zadawania pytań i przekazywania informacji, odpowiedni dobór słów, ton głosu. Jeszcze ważniejsze jest jednak okazywanie szczerej życzliwości i wiary w powodzenie terapii, co tworzy najlepszy grunt pod prowadzenie każdego leczenia. Pacjenci chętniej wypełniają zalecenia lekarzy emanujących życzliwością i optymizmem. Chory powinien czuć, że jest dla medyka kimś ważnym. Oczywiście doping finansowy jest istotny, ale lekarz profesjonalista musi autentycznie lubić pacjentów i czerpać przyjemność z niesienia im pomocy.
Psychologowie twierdzą, że gdyby wszystkie prawa pacjenta były przestrzegane, gdyby na przykład lekarze traktowali chorych jak partnerów, konsultowali z nimi sposób leczenia, informowali o ewentualnych komplikacjach, to nawet w wypadku popełnienia błędu lekarskiego poszkodowani nie szukaliby zadośćuczynienia w sądzie. Medycy często jednak przyjmują wobec chorych postawę autorytarną. W razie pretensji lub skarg nie wykazują zrozumienia. Pacjent czuje się bezsilny, co wywołuje bunt, a nieraz nawet chęć odwetu.
- Na całym świecie w medycynie odchodzi się od paternalistycznego modelu relacji lekarz-pacjent. To się po prostu opłaca. Badania naukowe dowiodły, że chorzy po partnersku współpracujący z lekarzem szybciej powracają do zdrowia i są bardziej zadowoleni z przebiegu leczenia. Nim ukształtują się nowe relacje między pacjentami a personelem medycznym, Polskę czeka trudny okres przejściowy. Tempo zmian zależeć będzie również od aktywności samych pacjentów - mówi prof. Woźniak.
Dr MAREK BALICKI,
wiceminister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej
W wielu krajach Europy Zachodniej każdy chory przyjmowany do szpitala otrzymuje do ręki broszurkę z przystępnie opisanymi prawami, jakie mu przysługują. W Polsce prawa pacjenta wywieszone są tylko w nielicznych oddziałach szpitalnych. Ich przestrzeganie najczęściej nie wymaga żadnych dodatkowych nakładów finansowych, zależy w dużej mierze od lepszej organizacji pracy i dobrej woli personelu medycznego. Niestety, w opinii wielu lekarzy prawa pacjenta to zbędne zawracanie głowy. Tymczasem chory, który więcej wie o swojej chorobie, świadomie uczestniczy w decyzjach dotyczących leczenia i jest traktowany po partnersku, może być najcenniejszym sojusznikiem lekarza. Reforma służby zdrowia chyba jednak nie rozwiąże problemu. Nawet na Zachodzie, gdzie mechanizmy rynkowe sprawnie działają także w opiece zdrowotnej, niezbędne okazały się organizacje czuwające nad przestrzeganiem praw pacjenta. Głównie ich działalność wpłynęła na zmianę postaw personelu medycznego i wyższą świadomość społeczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 45/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.