Rozmowa z DOMINGO CAVALLO, byłym ministrem finansów i robót publicznych Argentyny
Juliusz Urbanowicz: - "G... mnie obchodzi (włoski) lir", stwierdził Richard Nixon, prezydent USA, podczas kryzysu w Europie w latach 70. Czy Bill Clinton może sobie pozwolić na podobne lekceważenie brazylijskiego reala czy argentyńskiego peso?
Domingo Cavallo: - Clinton myśli inaczej niż Nixon. Wie, że upadek reala byłby wielkim problemem nie tylko dla Ameryki Łacińskiej, ale również dla USA i Europy oraz dla światowej gospodarki. Obrona reala jest zadaniem dla polityków i finansistów. Zapadła decyzja o utworzeniu specjalnego wielomiliardowego funduszu, by zapobiec pogłębianiu się kryzysu na wschodzących rynkach. Pieniądze mają być przeznaczone między innymi na wsparcie programu oszczędnościowego ogłoszonego przez prezydenta Brazylii Fernando Enrique Cardoso.
Domingo Cavallo jest autorem argentyńskiego "cudu gospodarczego". Pełnił funkcję prezesa banku centralnego Argentyny. Jest wydawcą amerykańskiego magazynu "Forbes". Cavallo był w Warszawie na zaproszenie Smart Group, która zorganizowała seminarium na temat funduszy emerytalnych.
- Jak poważne jest zagrożenie globalnym kryzysem gospodarczym?
- Dwa miesiące temu było ono bardzo poważne. Na szczęście władze polityczne i gospodarcze krajów zachodnich zdały sobie sprawę z zagrożenia i podjęły stosowne działania. Rząd Japonii postanowił zrobić porządek w sektorze bankowym, co ustabilizowało sytuację w krajach azjatyckich. Wszystko to redukuje ryzyko przekształcenia się kryzysu na niektórych wschodzących rynkach w ogólnoświatową recesję.
- Czy te działania interwencyjne wystarczą, by zastopować efekt domina?
- Nie wiem, czy wystarczą, ale zmierzają w dobrym kierunku. Jeśli nie będą dostateczne, trzeba będzie podjąć dodatkowe kroki.
- Jak pan ocenia działania antykryzysowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego?
- Obie instytucje odegrałyby większą rolę, gdyby wcześniej starały się zapobiec kryzysowi, zamiast reagować post factum, jak straż pożarna. Niestety, dotychczas przystępowały zwykle do działania dopiero po krachu danej waluty, by wesprzeć program naprawczy. Na szczęście na przykładzie Brazylii widać symptomy zmian. Tym razem międzynarodowe instytucje finansowe starają się rzeczywiście pomóc władzom tego kraju w odbudowaniu zaufania inwestorów. Wyciągnęły naukę z wydarzeń, a to dobra wiadomość nie tylko dla Brazylii, ale i całego świata.
- Jak zareaguje Argentyna na problemy Brazylii?
- Argentyńska gospodarka, ze względu na duże obroty handlowe z Brazylią, ucierpiała w ostatnich miesiącach wskutek niepewnej sytuacji w tym kraju. Lecz teraz, gdy ogłoszono program naprawczy popierany przez międzynarodową społeczność finansową, argentyńskie obawy, że u sąsiada dojdzie do głębokiej recesji, są mniejsze. Jesteśmy większymi optymistami, prognozując rozwój sytuacji w Brazylii.
- Wielu ekspertów sądzi, że program naprawczy nie jest wystarczająco wiarygodny, ponieważ rząd próbuje raczej podnosić podatki, zamiast ograniczać wydatki.
- Koszt obsługi długu publicznego jest jednym z największych obciążeń dla rządu, najpoważniejszym źródłem fiskalnego kryzysu. Jeśli wspomagany przez zagranicę program pomoże zredukować stopy procentowe, natychmiast spowoduje to znaczące obniżenie wydatków rządowych. Oczywiście najlepiej byłoby obciąć wydatki publiczne i nie zwiększać obciążeń podatkowych, jednak przyjęty program jest wyrazem tego, co prezydent Cardoso uznał za politycznie możliwe.
- Nie ma pan żadnych obaw?
- W ostatnich tygodniach nadeszło kilka dobrych wiadomości. To radykalna zmiana w stosunku do tego, co działo się wcześniej, kiedy przychodziły tylko złe wieści, na przykład dotyczące kryzysu w Rosji.
- Miał pan doradzać rosyjskim władzom, jak wyjść z kryzysu.
Nie będzie globalnej recesji, nie będzie depresji przewidywanej przez niektórych jeszcze dwa, trzy miesiące temu
- Pojechałem nawet do Rosji, ale było to jeszcze w czasie, gdy Borys Fiodorow był wicepremierem do spraw gospodarczych, a Wiktor Czernomyrdin otrzymał nominację na stanowisko premiera. Czernomyrdin nie otrzymał jednak poparcia Dumy, a gabinetowi premiera Primakowa nie doradzam.
- Jak pan ocenia politykę gospodarczą tego rządu?
- Do tej pory nie został ogłoszony żaden spójny, zdecydowany program gospodarczy, nie mówiąc już o jego wprowadzaniu w życie. Dopóki to nie nastąpi, dopóty Rosja będzie przeżywać poważne perturbacje. Nadal do kasy państwa nie wpływają podatki, więc rząd jest zmuszony drukować ruble, żeby wypłacać wynagrodzenia i emerytury, a to napędza inflację. Eksport do Rosji praktycznie ustał, pogłębiając deficyt dóbr na tamtejszym rynku. Zima może być ciężka.
- Słabnie tempo wzrostu gospodarczego w Chinach, a załamanie w tym kraju ponownie nakręciłoby spiralę kryzysu w Azji Południowo-Wschodniej.
- Konsekwencje tego spadku nie będą poważne, o ile Chińczycy nie zostaną zmuszeni do zdewaluowania swego pieniądza. Aby tego uniknąć, koniecznie muszą przeprowadzić głębokie reformy strukturalne. Najważniejsze, żeby zajęli się restrukturyzacją i prywatyzacją państwowych przedsiębiorstw. Powinni to jednak robić ostrożnie, by uniknąć szoku złych długów i niewypłacalności, ponieważ przedsiębiorstwa są dłużnikami państwowych banków.
- Jak pan ocenia rolę regionalnego lidera, czyli Japonii, w przezwyciężaniu kryzysu?
- Najistotniejsze jest wprowadzenie programu uzdrowienia banków. Jeśli rząd zdoła je oczyścić ze złych długów i odzyskają płynność finansową, korzyści odczuje nie tylko gospodarka Japonii, ale też całej południowo-wschodniej Azji, a także gospodarka światowa. Problemem jest na razie to, że zastrzyk finansowy ze strony banku centralnego nie został zamieniony na kredyty dostępne dla sektora prywatnego. Banki obawiają się, że portfel złych długów znów może spuchnąć.
Amerykanie i Europejczycy przestraszyli się widma kryzysu i podjęli kroki w celu zredukowania ryzyka światowej recesji
- Twierdzi pan, że kryzys dotknął tylko niektóre wschodzące rynki. A przecież nawet wielkie korporacje zachodnie i firmy z Krzemowej Doliny ponoszą duże straty wskutek załamania azjatyckich rynków. Czy pana optymizm ma zatem podstawy?
- To właśnie daje mi podstawy do optymizmu. Gdyby nie było symptomów wpływu obecnego kryzysu na światową gospodarkę, banki centralne państw zachodnich nie obniżałyby stóp procentowych. Cieszę się, że Amerykanie i Europejczycy na serio przestraszyli się widma kryzysu i podjęli kroki w celu zredukowania ryzyka globalnej recesji. Dwa miesiące temu ostrzegałem: będzie recesja, jeśli nie zmniejszycie stóp procentowych i nie będziecie działać jako pożyczkodawcy nie tylko dla własnych krajów, ale i dla całego świata. Banki centralne wschodzących rynków nie mogą tego zrobić, ponieważ sprowokują upadek narodowych walut. Banki krajów najbogatszych są w innej sytuacji - mogą przeciwdziałać światowemu załamaniu płynności finansowej i awersji inwestorów do ponoszenia ryzyka. Przywódcy krajów G-7 postanowili przeciwdziałać kryzysowi na rynkach wschodzących, banki zaczynają to robić, co napawa optymizmem.
- Czy więc widmo globalnego kryzysu zostało oddalone?
- Nikt nie ma kryształowej kuli, z której można wyczytać przyszłość. Władze różnych krajów powinny być bardzo ostrożne i zauważać każdy objaw ryzyka i wcześniej mu przeciwdziałać.
- Jakie są perspektywy światowej gospodarki w nadchodzącym roku?
- Dojdzie do spowolnienia wzrostu gospodarczego, ale nie będzie globalnej recesji, nie będzie depresji przewidywanej przez niektórych jeszcze dwa, trzy miesiące temu. Sprawiły to decyzje podjęte w ostatnich tygodniach przez kraje rozwinięte oraz niektóre wschodzące.
- Jaka była przyczyna pana konfliktu z prezydentem Menemem i odejścia z rządu w roku 1996?
- Prezydent nie miał dość odwagi, by walczyć z korupcją i zorganizowaną przestępczością. Wskazałem na bardzo niebezpieczne organizacje infiltrujące policję, wymiar sprawiedliwości i rząd. Prezydent uznał, że przesadzam. Niestety, na nieszczęście i dla niego, i dla kraju, miałem rację. Coraz więcej ludzi to rozumie, co rodzi nadzieję, że w przyszłości uda nam się znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Chce pan zastąpić Menema na stanowisku prezydenta?
- Tworzę nową partię, ponieważ partia prezydenta zbyt słabo popiera niezbędne dla kraju reformy.
- Prowadził pan twardą politykę ekonomiczną. Czy wystarczy panu zwolenników, by zostać prezydentem?
- W Argentynie reforma ekonomiczna zakończyła się sukcesem. Ludzie są zadowoleni ze stabilizacji peso i ograniczenia inflacji. Dlaczego ktoś, kto przeprowadził skuteczne reformy, miałby być niepopularny? Niech pan popatrzy na prezydenta Cardoso - ponownie został wybrany. Również Menem, dzięki mojemu poparciu, wygrał w 1995 r.
- Przykład Leszka Balcerowicza świadczy, że forsowanie twardych reform i popularność nie zawsze idą w parze.
- Ale w Polsce sytuacja była nieco inna. Rządy się zmieniały, a reformy były kontynuowane. Widocznie ludzie nie kojarzyli reformy tylko z tym jednym nazwiskiem, choć - moim zdaniem - głównie Balcerowiczowi należy przypisać większość sukcesów gospodarczych Polski i to, że ma ona szansę wejścia do strefy euro. Będzie to najlepszą gwarancją stabilizacji i długofalowego rozwoju.
Domingo Cavallo: - Clinton myśli inaczej niż Nixon. Wie, że upadek reala byłby wielkim problemem nie tylko dla Ameryki Łacińskiej, ale również dla USA i Europy oraz dla światowej gospodarki. Obrona reala jest zadaniem dla polityków i finansistów. Zapadła decyzja o utworzeniu specjalnego wielomiliardowego funduszu, by zapobiec pogłębianiu się kryzysu na wschodzących rynkach. Pieniądze mają być przeznaczone między innymi na wsparcie programu oszczędnościowego ogłoszonego przez prezydenta Brazylii Fernando Enrique Cardoso.
Domingo Cavallo jest autorem argentyńskiego "cudu gospodarczego". Pełnił funkcję prezesa banku centralnego Argentyny. Jest wydawcą amerykańskiego magazynu "Forbes". Cavallo był w Warszawie na zaproszenie Smart Group, która zorganizowała seminarium na temat funduszy emerytalnych.
- Jak poważne jest zagrożenie globalnym kryzysem gospodarczym?
- Dwa miesiące temu było ono bardzo poważne. Na szczęście władze polityczne i gospodarcze krajów zachodnich zdały sobie sprawę z zagrożenia i podjęły stosowne działania. Rząd Japonii postanowił zrobić porządek w sektorze bankowym, co ustabilizowało sytuację w krajach azjatyckich. Wszystko to redukuje ryzyko przekształcenia się kryzysu na niektórych wschodzących rynkach w ogólnoświatową recesję.
- Czy te działania interwencyjne wystarczą, by zastopować efekt domina?
- Nie wiem, czy wystarczą, ale zmierzają w dobrym kierunku. Jeśli nie będą dostateczne, trzeba będzie podjąć dodatkowe kroki.
- Jak pan ocenia działania antykryzysowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego?
- Obie instytucje odegrałyby większą rolę, gdyby wcześniej starały się zapobiec kryzysowi, zamiast reagować post factum, jak straż pożarna. Niestety, dotychczas przystępowały zwykle do działania dopiero po krachu danej waluty, by wesprzeć program naprawczy. Na szczęście na przykładzie Brazylii widać symptomy zmian. Tym razem międzynarodowe instytucje finansowe starają się rzeczywiście pomóc władzom tego kraju w odbudowaniu zaufania inwestorów. Wyciągnęły naukę z wydarzeń, a to dobra wiadomość nie tylko dla Brazylii, ale i całego świata.
- Jak zareaguje Argentyna na problemy Brazylii?
- Argentyńska gospodarka, ze względu na duże obroty handlowe z Brazylią, ucierpiała w ostatnich miesiącach wskutek niepewnej sytuacji w tym kraju. Lecz teraz, gdy ogłoszono program naprawczy popierany przez międzynarodową społeczność finansową, argentyńskie obawy, że u sąsiada dojdzie do głębokiej recesji, są mniejsze. Jesteśmy większymi optymistami, prognozując rozwój sytuacji w Brazylii.
- Wielu ekspertów sądzi, że program naprawczy nie jest wystarczająco wiarygodny, ponieważ rząd próbuje raczej podnosić podatki, zamiast ograniczać wydatki.
- Koszt obsługi długu publicznego jest jednym z największych obciążeń dla rządu, najpoważniejszym źródłem fiskalnego kryzysu. Jeśli wspomagany przez zagranicę program pomoże zredukować stopy procentowe, natychmiast spowoduje to znaczące obniżenie wydatków rządowych. Oczywiście najlepiej byłoby obciąć wydatki publiczne i nie zwiększać obciążeń podatkowych, jednak przyjęty program jest wyrazem tego, co prezydent Cardoso uznał za politycznie możliwe.
- Nie ma pan żadnych obaw?
- W ostatnich tygodniach nadeszło kilka dobrych wiadomości. To radykalna zmiana w stosunku do tego, co działo się wcześniej, kiedy przychodziły tylko złe wieści, na przykład dotyczące kryzysu w Rosji.
- Miał pan doradzać rosyjskim władzom, jak wyjść z kryzysu.
Nie będzie globalnej recesji, nie będzie depresji przewidywanej przez niektórych jeszcze dwa, trzy miesiące temu
- Pojechałem nawet do Rosji, ale było to jeszcze w czasie, gdy Borys Fiodorow był wicepremierem do spraw gospodarczych, a Wiktor Czernomyrdin otrzymał nominację na stanowisko premiera. Czernomyrdin nie otrzymał jednak poparcia Dumy, a gabinetowi premiera Primakowa nie doradzam.
- Jak pan ocenia politykę gospodarczą tego rządu?
- Do tej pory nie został ogłoszony żaden spójny, zdecydowany program gospodarczy, nie mówiąc już o jego wprowadzaniu w życie. Dopóki to nie nastąpi, dopóty Rosja będzie przeżywać poważne perturbacje. Nadal do kasy państwa nie wpływają podatki, więc rząd jest zmuszony drukować ruble, żeby wypłacać wynagrodzenia i emerytury, a to napędza inflację. Eksport do Rosji praktycznie ustał, pogłębiając deficyt dóbr na tamtejszym rynku. Zima może być ciężka.
- Słabnie tempo wzrostu gospodarczego w Chinach, a załamanie w tym kraju ponownie nakręciłoby spiralę kryzysu w Azji Południowo-Wschodniej.
- Konsekwencje tego spadku nie będą poważne, o ile Chińczycy nie zostaną zmuszeni do zdewaluowania swego pieniądza. Aby tego uniknąć, koniecznie muszą przeprowadzić głębokie reformy strukturalne. Najważniejsze, żeby zajęli się restrukturyzacją i prywatyzacją państwowych przedsiębiorstw. Powinni to jednak robić ostrożnie, by uniknąć szoku złych długów i niewypłacalności, ponieważ przedsiębiorstwa są dłużnikami państwowych banków.
- Jak pan ocenia rolę regionalnego lidera, czyli Japonii, w przezwyciężaniu kryzysu?
- Najistotniejsze jest wprowadzenie programu uzdrowienia banków. Jeśli rząd zdoła je oczyścić ze złych długów i odzyskają płynność finansową, korzyści odczuje nie tylko gospodarka Japonii, ale też całej południowo-wschodniej Azji, a także gospodarka światowa. Problemem jest na razie to, że zastrzyk finansowy ze strony banku centralnego nie został zamieniony na kredyty dostępne dla sektora prywatnego. Banki obawiają się, że portfel złych długów znów może spuchnąć.
Amerykanie i Europejczycy przestraszyli się widma kryzysu i podjęli kroki w celu zredukowania ryzyka światowej recesji
- Twierdzi pan, że kryzys dotknął tylko niektóre wschodzące rynki. A przecież nawet wielkie korporacje zachodnie i firmy z Krzemowej Doliny ponoszą duże straty wskutek załamania azjatyckich rynków. Czy pana optymizm ma zatem podstawy?
- To właśnie daje mi podstawy do optymizmu. Gdyby nie było symptomów wpływu obecnego kryzysu na światową gospodarkę, banki centralne państw zachodnich nie obniżałyby stóp procentowych. Cieszę się, że Amerykanie i Europejczycy na serio przestraszyli się widma kryzysu i podjęli kroki w celu zredukowania ryzyka globalnej recesji. Dwa miesiące temu ostrzegałem: będzie recesja, jeśli nie zmniejszycie stóp procentowych i nie będziecie działać jako pożyczkodawcy nie tylko dla własnych krajów, ale i dla całego świata. Banki centralne wschodzących rynków nie mogą tego zrobić, ponieważ sprowokują upadek narodowych walut. Banki krajów najbogatszych są w innej sytuacji - mogą przeciwdziałać światowemu załamaniu płynności finansowej i awersji inwestorów do ponoszenia ryzyka. Przywódcy krajów G-7 postanowili przeciwdziałać kryzysowi na rynkach wschodzących, banki zaczynają to robić, co napawa optymizmem.
- Czy więc widmo globalnego kryzysu zostało oddalone?
- Nikt nie ma kryształowej kuli, z której można wyczytać przyszłość. Władze różnych krajów powinny być bardzo ostrożne i zauważać każdy objaw ryzyka i wcześniej mu przeciwdziałać.
- Jakie są perspektywy światowej gospodarki w nadchodzącym roku?
- Dojdzie do spowolnienia wzrostu gospodarczego, ale nie będzie globalnej recesji, nie będzie depresji przewidywanej przez niektórych jeszcze dwa, trzy miesiące temu. Sprawiły to decyzje podjęte w ostatnich tygodniach przez kraje rozwinięte oraz niektóre wschodzące.
- Jaka była przyczyna pana konfliktu z prezydentem Menemem i odejścia z rządu w roku 1996?
- Prezydent nie miał dość odwagi, by walczyć z korupcją i zorganizowaną przestępczością. Wskazałem na bardzo niebezpieczne organizacje infiltrujące policję, wymiar sprawiedliwości i rząd. Prezydent uznał, że przesadzam. Niestety, na nieszczęście i dla niego, i dla kraju, miałem rację. Coraz więcej ludzi to rozumie, co rodzi nadzieję, że w przyszłości uda nam się znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Chce pan zastąpić Menema na stanowisku prezydenta?
- Tworzę nową partię, ponieważ partia prezydenta zbyt słabo popiera niezbędne dla kraju reformy.
- Prowadził pan twardą politykę ekonomiczną. Czy wystarczy panu zwolenników, by zostać prezydentem?
- W Argentynie reforma ekonomiczna zakończyła się sukcesem. Ludzie są zadowoleni ze stabilizacji peso i ograniczenia inflacji. Dlaczego ktoś, kto przeprowadził skuteczne reformy, miałby być niepopularny? Niech pan popatrzy na prezydenta Cardoso - ponownie został wybrany. Również Menem, dzięki mojemu poparciu, wygrał w 1995 r.
- Przykład Leszka Balcerowicza świadczy, że forsowanie twardych reform i popularność nie zawsze idą w parze.
- Ale w Polsce sytuacja była nieco inna. Rządy się zmieniały, a reformy były kontynuowane. Widocznie ludzie nie kojarzyli reformy tylko z tym jednym nazwiskiem, choć - moim zdaniem - głównie Balcerowiczowi należy przypisać większość sukcesów gospodarczych Polski i to, że ma ona szansę wejścia do strefy euro. Będzie to najlepszą gwarancją stabilizacji i długofalowego rozwoju.
Więcej możesz przeczytać w 46/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.