Koalicję AWS-UW dopiero teraz czekają prawdziwe trudności
Rok po objęciu władzy przez rząd Jerzego Buzka malkontenci dowodzą, że gabinet będzie zdolny tylko do lizania ran i co najwyżej administrowania Polską. Optymiści powiadają, że swymi dokonaniami już teraz przewyższa poprzednie rządy RP, a premier będzie jedynym kandydatem zdolnym do pokonania Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich. Tymczasem gra nie toczy się o głowę lub prezydenturę premiera, lecz o poważniejszą stawkę: o to, czy rządy umiarkowanej prawicy nie okażą się tylko epizodem w dziejach Polski wyzwolonej od komunizmu. A wszystko rozstrzygnie się zapewne szybciej niż się zdaje. Nie wiem, czy już listopad będzie najniebezpieczniejszą dla rządzących porą, czy może dopiero kolejne miesiące. Dość, że niedawne wybory samorządowe rozpoczęły gorący politycznie czas.
Nie będzie spokoju w Alejach Ujazdowskich. Jakże to? Rządząca koalicja wszak nie przegrała wyborów samorządowych, odwraca się też widoczny od wiosny spadek notowań głównego ugrupowania koalicji, które przed wyborami samorządowymi ustępowało SLD. Daje to rządzącym trochę oddechu i pewności siebie, potrzebnych na dokończenie reform. Ale już w końcu roku 1999 zaczną się starcia kandydatów na przyszłego prezydenta RP z urzędującym Aleksandrem Kwaśniewskim i w tej atmosferze nie będzie miejsca na działania niepopularne, choć konieczne; priorytet zyskają działania demagogiczne. Gdy tylko politycy rozetrą guzy po walce o pałac prezydencki, już trzeba się będzie zbierać do wyborów parlamentarnych 2001 r. - o ile oczywiście wszystko nie skończy się wyborami przedterminowymi.
Czyżby na spokojniejszą, merytoryczną pracę rządu został tylko rok? Zastanówmy się chwilę nad ostatnimi notowaniami partii. SLD utrzymał swój elektorat. Zyskała AWS, ale kosztem mniejszych partii, zwłaszcza swego koalicjanta, Unii Wolności. Unia to największy przegrany zarówno wyborów samorządowych, jak i ostatnich sondaży, w których zyskuje 7 proc. poparcia. Czternasto- procentowe poparcie przed wyborami samorządowymi było dla co butniejszych unitów podstawą do proponowania nowego podziału rządowych łupów. Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w tej chwili, unia mogłaby mieć trudności z wejściem do Sejmu. Czyżby Leszek Balcerowicz, prezentując projekt podatku liniowego, popełnił tak straszny błąd? Albo czy umizgując się do biznesu i nowej klasy średniej, unia odrzuciła od siebie swój tradycyjny, inteligencki elekto- rat? Przecież uproszczenie systemu podatkowego jest niezbędne nie tylko w Polsce. Błąd został popełniony, ale gdzie indziej - wicepremier wybrał drogę porozumiewania się z koalicjantem poprzez zwołanie konferencji prasowej, a nie poprzez dogadywanie się w gabinecie. Tak nie postępuje odpowiedzialny polityk. Ponadto przyczyn katastrofy unii szukać trzeba też w tym, że z wyborów na wybory zbliżamy się w Polsce do systemu dwupartyjnego i to wcale nie dlatego, że wymusza to metoda obliczania wyników, ale dlatego, że skłania się ku temu sam wyborca, mający złe doświadczenia z małymi partiami.
Koniec ery Mariana Krzaklewskiego? Pozycja AWS wzmocniła się, ale jej przywództwo osłabło. Najstraszniejszym błędem obecnego przywódcy "Solidarności" okazuje się zaniedbanie utworzenia partii przed wyborami. A byli chętni. Nawet tak zapamiętali kłótnicy jak liderzy Porozumienia Centrum wyrażali gotowość rozwiązania swojej partii i wstąpienia do wspólnego ugrupowania. Niestety, tak się nie stało, powstała jedynie Akcja Wyborcza Solidarność jako luźna koalicja partii i partyjek, w której system podejmowania decyzji i egzekwowania odpowiedzialności był od początku niejasny, a dyscyplina wymuszana strachem przez spadnięciem na gorsze miejsce na liście wyborczej, czym osobiście szafował sam Wielki Przewodniczący. Po wyborach ta przynęta zwiędła; wprawdzie były do rozdania jeszcze przeróżne stanowiska i tłuste etaty, ale też do czasu. Dziś nie ma ani marchewki, ani kija. Sejmowe warchoły wzięły, co dawano, otrzymały parlamentarne posady ponad stan swego intelektu i charakteru, a teraz mogą swobodnie folgować zaściankowej głupocie. Do mozolnie tworzonego Ruchu Społecznego AWS nikt się nie garnie, bo i po co? Ruch jest zresztą nagminnie mylony z samą AWS. W ten sposób przywódca "Solidarności" i AWS (a tych dwóch stanowisk nie da się długo łączyć) jest bez zaplecza politycznego. W dodatku jako postać publiczna też nie zaznaczył się niczym szczególnym. W sytuacjach konfliktowych nie było go widać, a nieopatrznym odsłonięciem kart zaprzepaścił szansę przeforsowania najsensowniejszej liczby województw. Stanowczo za mało jak na aspiranta do prezydenckiego fotela.
SLD: Teraz albo nigdy! Inteligentny fachowiec polityczny Leszek Miller dobrze wiedział, że od początku trzeba mocno uderzyć w rządzących, że trzeba być opozycją totalną, destruktywną, że jest to walka na śmierć i życie. Na śmierć i życie postkomunistycznej lewicy polskiej w jej obecnym kształcie. SLD nie rozpadnie się - mimo sprzeczności interesów członów tego równie niezbornego jak AWS bloku - bo ewolucja ku dwupartyjności jest dlań gwarancją trwania. Ale zarówno na skutek tych sprzeczności, jak i możliwego ujawnienia nieprzyjemnych dla postkomunistów faktów z przeszłości może bardzo ucierpieć, jeśli wciąż będzie pozostawał w opozycji. Gdy po paru latach ludzie odczują pozytywne efekty reform, to czas oczekiwania na "ławce rezerwowych" przedłuży się ponad fizyczne możliwości dzisiejszej generacji polityków. Dlatego jesień wydawała się najlepszym momentem do zadania rządowi decydujących ciosów i postawienia Sejmu przed koniecznością ogłoszenia przedterminowych wyborów. Popularność AWS spadała z miesiąca na miesiąc. Nie najlepiej rozegrany bój o reformę wojewódzką i powiatową osłabił rząd i oderwał od koalicji kolejną grupkę posłów. Marna promocja rządu i premiera w mediach, brak wyprzedzającej i zrozumiałej informacji o wprowadzanych reformach jeszcze to pogarsza. Co więcej, wkraczamy teraz w najtrudniejszy okres, kiedy pozytywnych skutków uchwalonych reform jeszcze nie będzie, ale odczujemy koszty reform i związany z ich wcielaniem w życie bałagan organizacyjny. Restrukturyzacja górnictwa, hutnictwa i innych nieefektywnych molochów podgrzeje nastroje społeczne. Taki właśnie będzie nadchodzący rok.
Kierownictwo SLD dobrze o tym wie. Wprawdzie skok poparcia dla AWS jest wbrew rachubom liderów sojuszu, ale zapewne jest to powyborcze wahnięcie, po którym wszystko wróci do normy, czyli do spadku notowań rządzących, a wzrostu poparcia dla opozycji. Przecież partyjno-związkowa machina postkomunistycznej lewicy, zmierzającej do obalenia rządu, rozbicia koalicji i przedterminowych wyborów, jest już rozkręcona. Tym bardziej że najbliższe dni przyniosą w Sejmie - odkładaną przez rząd jak tylko się dało - debatę budżetową. Pieniądze to najbardziej kontrowersyjny temat w każdym państwie, a cóż dopiero w państwie rządzonym przez tak niezborną i chętną do kłótni koalicję. Jeśli Sejm nie uchwali bud- żetu w terminie, prezydent ma prawo rozwiązania parlamentu. Bezkarność dzikiego strajku maszynistów w lecie, rozsypywania zboża czy blokowania dróg zachęca do nowej fali protestów, umiejętnie podsycanych przez tych, którym zależy na skompromitowaniu rządu, wymęczeniu społeczeństwa aż do tego stopnia, by powracający stary układ powitało jak zbawcę. Wtedy można nawet poczekać i ze trzy lata, bo okaleczony rząd i coraz bardziej skłócona koalicja bez przywództwa będą walczyć tylko o przetrwanie.
Kto zapłaci rachunek za reformy? Warto się zatrzymać nad lekceważonym elementem reformatorskiego zamierzenia, jakim są koszty i uboczne skutki. W nadchodzącym roku dadzą one o sobie znać, dopiero później mogą przyjść skutki pożądane. Rząd płaci tu za ustępstwa wobec lokalnych lub grupowych interesów. W ten sposób ustanowiono o wiele więcej powiatów, niż początkowo zamierzano, więc wyższe też będą koszty ich wyposażenia. Podobnie spuchną koszty innych wielkich przemian. Tłem dla nich jest pogarszająca się sytuacja ekonomiczna na świecie. Choć gospodarka polska trzyma się nadspodziewanie dzielnie, nie jesteśmy przecież samotną wyspą. Widać to nawet po wpływach z prywatyzacji dochodowych przedsiębiorstw. Dziś już wiadomo, że zła sytuacja na światowych giełdach sprawi, że wpływy będą mniej więcej o jedną trzecią niższe od tych, które planowano wiosną. A koszty reform przez to nie zmaleją.
Panowie, koniec marzeń! Czas zewrzeć przerzedzone szeregi i zająć się tym, co realne. Koniec marzeń o ideo- logicznej czystości, o radykalnej dekomunizacji, a może i lustracji, o gospodarce jednocześnie efektywnej, pro- rodzinnej i szczodrej dla potrzebujących. Trzeba się skupić na tym, co możliwe do przeprowadzenia w dzisiejszej sytuacji politycznej, porzucić to, co jeszcze bardziej przysporzy głosów i poparcia lewicowej opozycji. Skupić się na tym, co przyniesie odczuwalne dla narodu korzyści, a koalicji głosy w 2000 i 2001 r. Równie mocno strzec się zarówno nadambitnych rozłamowców we własnych szeregach, jak i populistycznych "ojców narodu", gotowych wyprowadzić swoich ludzi na ulicę w imię doraźnej podwyżki czy lokalnego przywileju: jedni i drudzy faktycznie pracują na rzecz SLD. Z prezydentem i jego ludźmi trzeba grać, mając świadomość, że karty mogą być znaczone, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że prezydent lepiej zna się na public relation i na razie jest lepszym niż koalicja rozgrywającym na polskim boisku politycznym, co przekłada się na znane wskaźniki poparcia dla jego osoby. Nie może on jednak wetować każdej uchwalonej przez parlament reformy, bo płaci za to sporą cenę. Trzeba też wreszcie porozumieć się w kwestii wspólnego kandydata na prezydenta w 2000 r. i promować go już teraz ile sił. Ale to może być najtrudniejsze.
Nie będzie spokoju w Alejach Ujazdowskich. Jakże to? Rządząca koalicja wszak nie przegrała wyborów samorządowych, odwraca się też widoczny od wiosny spadek notowań głównego ugrupowania koalicji, które przed wyborami samorządowymi ustępowało SLD. Daje to rządzącym trochę oddechu i pewności siebie, potrzebnych na dokończenie reform. Ale już w końcu roku 1999 zaczną się starcia kandydatów na przyszłego prezydenta RP z urzędującym Aleksandrem Kwaśniewskim i w tej atmosferze nie będzie miejsca na działania niepopularne, choć konieczne; priorytet zyskają działania demagogiczne. Gdy tylko politycy rozetrą guzy po walce o pałac prezydencki, już trzeba się będzie zbierać do wyborów parlamentarnych 2001 r. - o ile oczywiście wszystko nie skończy się wyborami przedterminowymi.
Czyżby na spokojniejszą, merytoryczną pracę rządu został tylko rok? Zastanówmy się chwilę nad ostatnimi notowaniami partii. SLD utrzymał swój elektorat. Zyskała AWS, ale kosztem mniejszych partii, zwłaszcza swego koalicjanta, Unii Wolności. Unia to największy przegrany zarówno wyborów samorządowych, jak i ostatnich sondaży, w których zyskuje 7 proc. poparcia. Czternasto- procentowe poparcie przed wyborami samorządowymi było dla co butniejszych unitów podstawą do proponowania nowego podziału rządowych łupów. Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w tej chwili, unia mogłaby mieć trudności z wejściem do Sejmu. Czyżby Leszek Balcerowicz, prezentując projekt podatku liniowego, popełnił tak straszny błąd? Albo czy umizgując się do biznesu i nowej klasy średniej, unia odrzuciła od siebie swój tradycyjny, inteligencki elekto- rat? Przecież uproszczenie systemu podatkowego jest niezbędne nie tylko w Polsce. Błąd został popełniony, ale gdzie indziej - wicepremier wybrał drogę porozumiewania się z koalicjantem poprzez zwołanie konferencji prasowej, a nie poprzez dogadywanie się w gabinecie. Tak nie postępuje odpowiedzialny polityk. Ponadto przyczyn katastrofy unii szukać trzeba też w tym, że z wyborów na wybory zbliżamy się w Polsce do systemu dwupartyjnego i to wcale nie dlatego, że wymusza to metoda obliczania wyników, ale dlatego, że skłania się ku temu sam wyborca, mający złe doświadczenia z małymi partiami.
Koniec ery Mariana Krzaklewskiego? Pozycja AWS wzmocniła się, ale jej przywództwo osłabło. Najstraszniejszym błędem obecnego przywódcy "Solidarności" okazuje się zaniedbanie utworzenia partii przed wyborami. A byli chętni. Nawet tak zapamiętali kłótnicy jak liderzy Porozumienia Centrum wyrażali gotowość rozwiązania swojej partii i wstąpienia do wspólnego ugrupowania. Niestety, tak się nie stało, powstała jedynie Akcja Wyborcza Solidarność jako luźna koalicja partii i partyjek, w której system podejmowania decyzji i egzekwowania odpowiedzialności był od początku niejasny, a dyscyplina wymuszana strachem przez spadnięciem na gorsze miejsce na liście wyborczej, czym osobiście szafował sam Wielki Przewodniczący. Po wyborach ta przynęta zwiędła; wprawdzie były do rozdania jeszcze przeróżne stanowiska i tłuste etaty, ale też do czasu. Dziś nie ma ani marchewki, ani kija. Sejmowe warchoły wzięły, co dawano, otrzymały parlamentarne posady ponad stan swego intelektu i charakteru, a teraz mogą swobodnie folgować zaściankowej głupocie. Do mozolnie tworzonego Ruchu Społecznego AWS nikt się nie garnie, bo i po co? Ruch jest zresztą nagminnie mylony z samą AWS. W ten sposób przywódca "Solidarności" i AWS (a tych dwóch stanowisk nie da się długo łączyć) jest bez zaplecza politycznego. W dodatku jako postać publiczna też nie zaznaczył się niczym szczególnym. W sytuacjach konfliktowych nie było go widać, a nieopatrznym odsłonięciem kart zaprzepaścił szansę przeforsowania najsensowniejszej liczby województw. Stanowczo za mało jak na aspiranta do prezydenckiego fotela.
SLD: Teraz albo nigdy! Inteligentny fachowiec polityczny Leszek Miller dobrze wiedział, że od początku trzeba mocno uderzyć w rządzących, że trzeba być opozycją totalną, destruktywną, że jest to walka na śmierć i życie. Na śmierć i życie postkomunistycznej lewicy polskiej w jej obecnym kształcie. SLD nie rozpadnie się - mimo sprzeczności interesów członów tego równie niezbornego jak AWS bloku - bo ewolucja ku dwupartyjności jest dlań gwarancją trwania. Ale zarówno na skutek tych sprzeczności, jak i możliwego ujawnienia nieprzyjemnych dla postkomunistów faktów z przeszłości może bardzo ucierpieć, jeśli wciąż będzie pozostawał w opozycji. Gdy po paru latach ludzie odczują pozytywne efekty reform, to czas oczekiwania na "ławce rezerwowych" przedłuży się ponad fizyczne możliwości dzisiejszej generacji polityków. Dlatego jesień wydawała się najlepszym momentem do zadania rządowi decydujących ciosów i postawienia Sejmu przed koniecznością ogłoszenia przedterminowych wyborów. Popularność AWS spadała z miesiąca na miesiąc. Nie najlepiej rozegrany bój o reformę wojewódzką i powiatową osłabił rząd i oderwał od koalicji kolejną grupkę posłów. Marna promocja rządu i premiera w mediach, brak wyprzedzającej i zrozumiałej informacji o wprowadzanych reformach jeszcze to pogarsza. Co więcej, wkraczamy teraz w najtrudniejszy okres, kiedy pozytywnych skutków uchwalonych reform jeszcze nie będzie, ale odczujemy koszty reform i związany z ich wcielaniem w życie bałagan organizacyjny. Restrukturyzacja górnictwa, hutnictwa i innych nieefektywnych molochów podgrzeje nastroje społeczne. Taki właśnie będzie nadchodzący rok.
Kierownictwo SLD dobrze o tym wie. Wprawdzie skok poparcia dla AWS jest wbrew rachubom liderów sojuszu, ale zapewne jest to powyborcze wahnięcie, po którym wszystko wróci do normy, czyli do spadku notowań rządzących, a wzrostu poparcia dla opozycji. Przecież partyjno-związkowa machina postkomunistycznej lewicy, zmierzającej do obalenia rządu, rozbicia koalicji i przedterminowych wyborów, jest już rozkręcona. Tym bardziej że najbliższe dni przyniosą w Sejmie - odkładaną przez rząd jak tylko się dało - debatę budżetową. Pieniądze to najbardziej kontrowersyjny temat w każdym państwie, a cóż dopiero w państwie rządzonym przez tak niezborną i chętną do kłótni koalicję. Jeśli Sejm nie uchwali bud- żetu w terminie, prezydent ma prawo rozwiązania parlamentu. Bezkarność dzikiego strajku maszynistów w lecie, rozsypywania zboża czy blokowania dróg zachęca do nowej fali protestów, umiejętnie podsycanych przez tych, którym zależy na skompromitowaniu rządu, wymęczeniu społeczeństwa aż do tego stopnia, by powracający stary układ powitało jak zbawcę. Wtedy można nawet poczekać i ze trzy lata, bo okaleczony rząd i coraz bardziej skłócona koalicja bez przywództwa będą walczyć tylko o przetrwanie.
Kto zapłaci rachunek za reformy? Warto się zatrzymać nad lekceważonym elementem reformatorskiego zamierzenia, jakim są koszty i uboczne skutki. W nadchodzącym roku dadzą one o sobie znać, dopiero później mogą przyjść skutki pożądane. Rząd płaci tu za ustępstwa wobec lokalnych lub grupowych interesów. W ten sposób ustanowiono o wiele więcej powiatów, niż początkowo zamierzano, więc wyższe też będą koszty ich wyposażenia. Podobnie spuchną koszty innych wielkich przemian. Tłem dla nich jest pogarszająca się sytuacja ekonomiczna na świecie. Choć gospodarka polska trzyma się nadspodziewanie dzielnie, nie jesteśmy przecież samotną wyspą. Widać to nawet po wpływach z prywatyzacji dochodowych przedsiębiorstw. Dziś już wiadomo, że zła sytuacja na światowych giełdach sprawi, że wpływy będą mniej więcej o jedną trzecią niższe od tych, które planowano wiosną. A koszty reform przez to nie zmaleją.
Panowie, koniec marzeń! Czas zewrzeć przerzedzone szeregi i zająć się tym, co realne. Koniec marzeń o ideo- logicznej czystości, o radykalnej dekomunizacji, a może i lustracji, o gospodarce jednocześnie efektywnej, pro- rodzinnej i szczodrej dla potrzebujących. Trzeba się skupić na tym, co możliwe do przeprowadzenia w dzisiejszej sytuacji politycznej, porzucić to, co jeszcze bardziej przysporzy głosów i poparcia lewicowej opozycji. Skupić się na tym, co przyniesie odczuwalne dla narodu korzyści, a koalicji głosy w 2000 i 2001 r. Równie mocno strzec się zarówno nadambitnych rozłamowców we własnych szeregach, jak i populistycznych "ojców narodu", gotowych wyprowadzić swoich ludzi na ulicę w imię doraźnej podwyżki czy lokalnego przywileju: jedni i drudzy faktycznie pracują na rzecz SLD. Z prezydentem i jego ludźmi trzeba grać, mając świadomość, że karty mogą być znaczone, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że prezydent lepiej zna się na public relation i na razie jest lepszym niż koalicja rozgrywającym na polskim boisku politycznym, co przekłada się na znane wskaźniki poparcia dla jego osoby. Nie może on jednak wetować każdej uchwalonej przez parlament reformy, bo płaci za to sporą cenę. Trzeba też wreszcie porozumieć się w kwestii wspólnego kandydata na prezydenta w 2000 r. i promować go już teraz ile sił. Ale to może być najtrudniejsze.
Więcej możesz przeczytać w 46/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.