Czy należy przywrócić karę śmierci?
Podczas pierwszego i ostatniego dnia procesu zabójców Tomasza Jaworskiego zgromadzony w sądzie tłum skandował: "Mordercy! Kara śmierci!". Ojciec innego nastolatka - zamordowanego dwa lata temu - pytany w sądzie przez reporterów, jakiej kary życzyłby zabójcy, odpowiedział: "Szybka śmierć to mało. Obdzierałbym go powoli ze skóry i patrzył, jak zdycha". Transparenty z napisem "Żądamy kary śmierci dla morderców" pojawiały się podczas wszystkich "czarnych marszów". W telewizyjnych wiadomościach (we wszystkich nadających po polsku stacjach) praktycznie codziennie pojawiają się obrazy leżących w kałużach krwi zwłok, a po chwili polityków - od Leszka Millera po Jarosława Kaczyńskiego - mówiących: "Kto zabija, nie zasługuje na życie. Kolejne zbrodnie to skutek lekkomyślnej liberalizacji prawa". - Propagatorzy kary śmierci dla politycznych celów proponują ludziom igrzyska. Kara śmierci nie jest jednak lekarstwem na przestępczość. Niczego nie leczy, jest tylko ścierwem rzucanym motłochowi - ostrzega prof. Andrzej Rzepliński, członek Komitetu Helsińskiego. Taksówkarze z całej Polski zebrali ponad 10 tys. podpisów pod petycją w sprawie przywrócenia kary śmierci i na 2 grudnia wyznaczyli spotkanie w Sejmie, połączone z przekazaniem list marszałkowi Maciejowi Płażyńskiemu. Rzeczników kary śmierci już tylko tygodnie dzielą od zebrania 500 tys. podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie powrotu do metody "eliminacji najgroźniejszych przestępców z naszego społeczeństwa". Przywracanie kary śmierci - podobnie, jak obiecywanie wyższych emerytur, mieszkań, czy "wzrostu realnych dochodów ludności" - stało się "dyżurnym" tematem politycznych i wyborczych debat. W takiej atmosferze dwie trzecie Polaków chce, by kara śmierci nadal obowiązywała. Hasło "szubienica dla morderców" trafia w społeczne nastroje, jest wyrazem lęku przed wzrastającą falą przestępczości. Od stycznia do października tego roku popełniono przecież o 10 proc. więcej przestępstw niż w tym samym okresie ubiegłego roku. Im silniejszy jest strach o własne życie i zdrowie - a towarzyszy on 75 proc. Polaków badanych przez CBOS - tym więcej osób uważa, że sytuację można poprawić jedynie przez "zabijanie w majestacie prawa". Mechanizm takiego rozumowania już dawno opisano w kryminologii: dwukrotny wzrost przestępczości powoduje, że poczucie zagrożenia zwiększa się aż czterokrotnie. Tyle że podgrzewanie nastrojów prowadzi wprost do narastania atmosfery ślepego odwetu. Między mordercą a społeczeństwem, które wczuwa się w rolę zbiorowej ofiary, powstaje bezpośredni związek przyczynowy - zastraszeni ludzie uważają, że unicestwienie zabójcy mieści się w granicach swoiście pojmowanej obrony koniecznej. Dla prawa nie ma tu miejsca, tylko krok dzieli natomiast taką postawę od aprobaty linczu jako sposobu na sprawne funkcjonowanie wspólnoty. - Nasze niewykształcone społeczeństwo najczęściej za pośrednictwem telewizji otrzymuje prosty komunikat: X popełnił okrutne morderstwo. Potem widz dostaje kolejną porcję informacji o błędach i nieudolności policji, przewlekłym postępowaniu sądowym. Wtedy w jego głowie pojawia się prosty pomysł: skoro wiadomo, kto zabił, trzeba wymierzyć mu karę, najlepiej równie okrutną jak zbrodnia, której się dopuścił. Państwo stało się niewydolne, a więc należy brać sprawy we własne ręce - tak rozumuje przeciętny Polak - podkreśla dr Ewa Gruza, kryminolog z Instytutu Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego. Tę atmosferę doskonale wyczuwają politycy. Wiedzą, że kara śmierci jest takim samym politycznym towarem jak stawki podatkowe. Kodeks karny znoszący karę śmierci uchwalono 6 czerwca 1997 r. głosami rządzącego wówczas SLD. Miesiąc później Leszek Miller (wówczas szef MSWiA) wraz z 28 posłami sojuszu przeobraził się w inicjatora zmian w kodeksach karnych. Powody tej metamorfozy były proste - zbliżały się wybory parlamentarne. Kodeksu nie udało się zmienić, sprawa wróciła więc przed wyborami samorządowymi - SLD ponownie wezwał do zaostrzenia kar i przywrócenia kary śmierci. - Politycy, niezależnie od reprezentowanej opcji, zgodnym głosem mówią o surowym karaniu przestępców. Niestety, ich zapał trwa jedynie podczas kampanii wyborczej, bo jest obliczony na populistyczny efekt. Dlatego postuluję, by publikować plakaty ze zdjęciem i nazwiskiem każdego posła czy senatora, który składał obietnice bez pokrycia - mówi Krzysztof Orszagh, prezes Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej (ofiary okrutnego morderstwa). Elity polityczne doskonale wiedzą, że ponowne pojawienie się w naszym kodeksie najwyższego wymiaru kary wykluczyłoby Polskę z kręgu państw cywilizacji europejskiej. Przecież w żadnym z krajów należących do Unii Europejskiej, do której aspirujemy, nie ma kary śmierci. Co więcej, rekomendacja nr 1246 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy zaleca wszystkim członkom tej organizacji przyjęcie protokołu nr 6 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, mówiącego o całkowitym zniesieniu tej kary. Polska również powinna go ratyfikować. Tymczasem kłopoty mają Rosja i Ukraina - minął już termin, w jakim zobowiązały się wykreślić ze swojego ustawodawstwa najwyższy wymiar kary. W sposób stanowczy i jednostronny narzuciła im to Rada Europy w momencie przyjmowania w swoje szeregi. Ostatnio parlament Bułgarii zdecydowaną większością głosów opowiedział się za zniesieniem najwyższego wymiaru kary. Rada Europy stara się też uświadomić elitom politycznym i intelektualnym, że mają obowiązek przekonywania społeczeństwa o konieczności odejścia od stosowania okrucieństwa w majestacie prawa. Kara śmierci częściej bowiem prowadzi do eskalacji przemocy niż do ograniczenia przestępczości. "Jednakże Bóg nie zamierza ukarać zabójstwem, gdyż chce nawrócenia grzesznika bardziej niż jego śmierci" napisał w "Evangelium vitae" - powołując się na św. Ambroże- go - papież Jan Paweł II. Równocześnie Ruch Katolicko-Narodowy, partia Antoniego Macierewicza, wzywa do przywrócenia kary śmierci dla "szczególnie niebezpiecznych przestępców". Dlaczego część polskich elit politycznych, w tym ludzie głęboko wierzący, ignoruje zalecenie papieża? Dlaczego zaledwie 5 proc. katolików w naszym kraju uważa, że kara śmierci powinna być zniesiona ze względu na przykazanie: "Nie zabijaj!"? Działania zmierzające do zmiany społecznego nastawienia wobec kary śmierci podjęto w Niemczech. Dały one pożądany efekt, choć trwało to bardzo długo: w 1949 r. liczba zwolenników tej kary wynosiła 55 proc., podczas gdy pod koniec lat 80. była prawie dwukrotnie niższa. Elity polityczne i intelektualne powinny się też starać, by klimat zastraszenia, lęku i prymitywnego odwetu zastąpiła refleksja nad skutkami bezkarności sprawców drobnych i z pozoru błahych wykroczeń, co - zdaniem kryminologów - tworzy sprzyjające warunki dla zdecydowanie groźniejszych występków: rozbojów, gwałtów i zabójstw. Dobrze ilustruje to "teoria zbitej szyby" - eksperyment Philipa Zimbado, psychologa z Uniwersytetu Stanforda. Dwa identyczne auta zaparkowano w różnych - cieszących się równie złą sławą - punktach Nowego Jorku. W jednym samochodzie brakowało tablicy rejestracyjnej, a maska silnika była uchylona. Drugi był w idealnym stanie. Auto stwarzające wrażenie porzuconego zostało w ciągu dnia ogołocone ze wszystkiego. Amatorzy przywłaszczenia sobie części drugiego auta znaleźli się dopiero wtedy, gdy autor eksperymentu wybił młotkiem jedną z szyb. Doświadczenie to przyczyniło się do opracowania i zastosowania w praktyce (w Nowym Jorku i Chicago) programu "Zero tolerancji dla zła". - Zmieniliśmy filozofię działania. Kiedyś reagowaliśmy wyłącznie na zgłaszane przestępstwa. Teraz sygnałem do działania są wybite szyby samochodowe, latarnie bez świateł, graffiti na budynkach czy opuszczone domy. Jeżeli bowiem zlikwidujemy miejsca przestępstw, nie będzie pożywki dla działań sprzecznych z prawem - mówi Jean Pestka, zastępca dyrektora Policji Metropolitarnej w Chicago, która rozpoczęła nawet walkę z gapowiczami jeżdżącymi metrem. Amerykański program "Zero tolerancji dla zła" realizowany jest obecnie w Polsce. Na razie w Katowicach i Szczecinie wzmocniono patrole policyjne w najniebezpieczniejszych dzielnicach miasta, kontrolowane są parki, skwery, okolice punktów sprzedaży alkoholu i lokali gastronomicznych. Naruszenie przez właścicieli sklepów ustawy o wychowaniu w trzeźwości kończy się złożeniem przez policję wniosku o cofnięcie koncesji. Inna akcja - wzorowana na amerykańskim programie "Crime Stoppers", zainicjowanym w 1976 r. w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk - rozpoczęła się w Radomiu. Opiera się ona na regule: "Jeśli ktoś oprócz przestępcy ma informację o przestępstwie, może pomóc w wykryciu i ukaraniu sprawcy". Akcja ma przełamać apatię, strach i niechęć świadków przestępstw do współdziałania z organami ścigania. Policja zapewnia informatorowi pełną anonimowość i nagrodę. Media zachęca się do informowania o sukcesach programu, w szczególności podczas prezentacji "przestępstwa tygodnia", którego sprawcy zostali aresztowani dzięki społecznej aktywności. Inny pomysł na to, aby Polska stała się bezpieczniejsza, mieli twórcy realizowanego w Krakowie "Miejskiego programu przeciwdziałania przestępczości i demoralizacji dzieci i młodzieży". To takie inicjatywy, a nie tworzenie atmosfery linczu, wpływają znacząco na poprawę stanu i poczucia bezpieczeństwa. Kara śmierci powoduje raczej rozkręcanie spirali społecznej agresji. - Ciągłe roztrząsanie, czy kara śmierci powinna lub nie powinna być stosowana, sprawia, że zamiast się zajmować poprawą bezpieczeństwa publicznego, skupiamy się na marginesie: na ćwierćgłówkach, debilach, wykorzenionych społecznie śmieciach. Jeśli popełnią przestępstwo, to oczywiście muszą być ścigani i surowo ukarani, ale jest to naprawdę przestępczy margines, którego kara śmierci i tak nie zlikwiduje - tłumaczy prof. Andrzej Rzepliński. Czy aspirująca do zjednoczonej Europy Polska powinna się cofnąć do 1980 r., kiedy nasz kraj - według raportu ONZ - zajmował piąte miejsce na świecie pod względem liczby orzekanych wyroków śmierci? Czy raczej powinniśmy nawiązać do wydarzeń z 1776 r., kiedy Polska - jako pierwszy kraj w Europie - uchyliła najwyższy wymiar kary orzekany w tamtych czasach za "uprawianie czarów"? Niedawno na uniwersytecie w Chicago odbyło się seminarium naukowe poświęcone karze śmierci. Przyjechało na nie 26 osób, które czekały na egzekucję - nowoczesna wiedza pozwoliła na udowodnienie ich niewinności. - To dla mnie koronny argument, że kara śmierci powinna zostać wyeliminowana przez cywilizowane społeczeństwa - podkreśla prof. Andrzej Rzepliński. Postęp powinien przecież dotyczyć nie tylko nauk technicznych, lecz także - a może przede wszystkim - etyki.
Superman
Rudolph William Giuliani, prokurator federalny, który wsławił się bezwzględną walką z mafią, w 1993 r. został wybrany na burmistrza Nowego Jorku. Ten potomek włoskich emigrantów przejmował władzę w wyjątkowo niebezpiecznym mieście. W 1990 r. odnotowano w Nowym Jorku rekordową liczbę zabójstw - 2246 - i prawie 100 tys. napadów z użyciem broni. Giuliani oraz szef policji William Bratton rozpoczęli krucjatę przeciwko złu. Dzięki ich działaniom liczba zabójstw zmalała do tysiąca w ciągu roku, a liczba innych groźnych przestępstw została zredukowana o połowę. Zadaniem 38 tys. policjantów stało się bowiem reagowanie nawet na najmniejsze wypadki łamania prawa. Oprócz energicznego zwalczania bandytyzmu policja przede wszystkim zaczęła przywoływać do porządku malujących graffiti, siusiających w miejscach publicznych. "Zgarniano" też z ulic pijanych i agresywnych żebraków. Tak narodził się program "Zero tolerancji dla zła". Okazało się, że "czyszczenie miasta" i przywracanie społecznego ładu przyniosło zaskakujący efekt w postaci znacznego zmniejszenia się liczby najcięższych zbrodni, w tym zabójstw. Zlikwidowano ich podstawową przyczynę - brak poszanowania dla elementarnych norm społecznych. Podobny program o nazwie "Cops" realizowany jest w Chicago. Przez pięć lat o 40 proc. zmalała w tym mieście liczba kradzieży, a o 15 proc. - rozbojów.
Superman
Rudolph William Giuliani, prokurator federalny, który wsławił się bezwzględną walką z mafią, w 1993 r. został wybrany na burmistrza Nowego Jorku. Ten potomek włoskich emigrantów przejmował władzę w wyjątkowo niebezpiecznym mieście. W 1990 r. odnotowano w Nowym Jorku rekordową liczbę zabójstw - 2246 - i prawie 100 tys. napadów z użyciem broni. Giuliani oraz szef policji William Bratton rozpoczęli krucjatę przeciwko złu. Dzięki ich działaniom liczba zabójstw zmalała do tysiąca w ciągu roku, a liczba innych groźnych przestępstw została zredukowana o połowę. Zadaniem 38 tys. policjantów stało się bowiem reagowanie nawet na najmniejsze wypadki łamania prawa. Oprócz energicznego zwalczania bandytyzmu policja przede wszystkim zaczęła przywoływać do porządku malujących graffiti, siusiających w miejscach publicznych. "Zgarniano" też z ulic pijanych i agresywnych żebraków. Tak narodził się program "Zero tolerancji dla zła". Okazało się, że "czyszczenie miasta" i przywracanie społecznego ładu przyniosło zaskakujący efekt w postaci znacznego zmniejszenia się liczby najcięższych zbrodni, w tym zabójstw. Zlikwidowano ich podstawową przyczynę - brak poszanowania dla elementarnych norm społecznych. Podobny program o nazwie "Cops" realizowany jest w Chicago. Przez pięć lat o 40 proc. zmalała w tym mieście liczba kradzieży, a o 15 proc. - rozbojów.
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.