Największy szwindel III RP!
Gdyby spółki powołane przez Lesława Podkańskiego, a potem przekształcone przez Jacka Buchacza, PSL-owskich ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą, nie rozdysponowały 76 proc. akcji, jakie wniósł do nich skarb państwa, ich majątek wart byłby obecnie ok. 850 mln zł. Dzisiaj spółki te są warte dwa razy mniej, a w dodatku skarb państwa nie ma nad nimi żadnej kontroli. Istotą "szwindlu dekady" było przejęcie przez grupę ludzi związanych z PSL kontroli nad spółkami, do których wniesiono akcje firm jeszcze kilka miesięcy wcześniej państwowych. Akcje te były warte prawie pół miliarda złotych. Całą operację wymyślili pod koniec 1993 r. poznański biznesmen Piotr Bykowski oraz zaprzyjaźniony z nim Lesław Podkański, ówczesny minister współpracy gospodarczej z zagranicą. Chodziło o stworzenie superholdingu, który dzięki swej potędze finansowej mógłby - zdaniem wielu finansistów - konkurować z całym polskim systemem bankowym.
Według najnowszej informacji Najwyższej Izby Kontroli, Jacek Buchacz jest w pełni odpowiedzialny za straty, jakie skarb państwa poniósł w Polskim Funduszu Gwarancyjnym (dawniej Agencji Rozwoju Gospodarczego) i spółkach, które z niego "wypączkowały". - Przypatrując się tym działaniom, początkowo myśleliśmy, że grupa biznesmenów - pośrednio kredytowana przez budżet państwa - chce wspierać Rosję w jej rozwoju gospodarczym, a przy okazji sama zamierza na tym zarobić. Ostatecznie okazało się, że akcje wnoszone do ARG z góry były skazane na przepadek, a "inwestycje" okazały się zwykłym rozdawnictwem pieniędzy i majątku prywatnym spółkom. Czytając ostatnią informację NIK, w której skupiono się na działaniach ministra Jacka Buchacza, warto pamiętać, że on tylko przejął schedę po Lesławie Podkańskim - tłumaczy Lech Kaczyński, prezes NIK w czasie, gdy po raz pierwszy kontrolowano działalność ARG.
- Nigdy samowolnie nie dysponowałem publicznymi pieniędzmi, nigdy nie przekroczyłem swoich kompetencji, nigdy nie zasilałem prywatnych spółek aportami największych spółek giełdowych. Nie mam pojęcia, dlaczego uwaga NIK skupiona jest na mnie, a nie na osobie mojego poprzednika - broni się Jacek Buchacz. - Na koniec września 1998 r. wartość majątku wniesionego do spółek wynosiła 549 mln zł. W tym samym czasie skonsolidowana wartość spółek wynosiła 478 mln zł. Spółki te jednocześnie odprowadziły do budżetu państwa 56 mln zł. Strata skarbu państwa wyniosła więc 15 mln zł .
Rzeczywiście, Jacek Buchacz może się czuć kozłem ofiarnym, ale tylko w kręgach PSL. Z zewnątrz jego rolę w całym przedsięwzięciu trudno przecenić. Jacek Buchacz znalazł się na celowniku, gdyż dla partii Jarosława Kalinowskiego stał się mało przydatny. Co innego Lesław Podkański, poseł obecnej kadencji, uważany za jednego z finansowych mózgów partii, któremu ludowcy wiele zawdzięczają i po którym wiele się jeszcze spodziewają. Na celowniku NIK nie znalazł się też Piotr Bykowski - cały czas był przecież prywatnym biznesmenem, nie odpowiada więc za tych, którzy chcieli słuchać jego rad. Przecież wcale nie musieli. "Przyznaję, że ARG to rzeczywiście ja wymyśliłem i sprzedałem pomysł Podkańskiemu" - stwierdził Piotr Bykowski. Michał Wojtczak, wiceminister rolnictwa w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, stwierdził kiedyś, iż "za czasów premiera Pawlaka Piotr Bykowski zorientował się, że ludowcy przez wiele lat będą sporo znaczyć na polskiej scenie politycznej". A Piotr Bykowski miał prostą receptę na sukces: "Żeby robić biznes, trzeba dojść do tego jądra, gdzie są podejmowane decyzje. Trzeba odszukać centrum dyspozycyjne. Pieniądz, ten prawdziwy, jest najczęściej ukryty. Ja go potrafię znaleźć". Jak powiedział, tak zrobił. Swój pomysł "sprzedał" nie byle komu, lecz człowiekowi, który przedtem zasiadał w radzie nadzorczej firmy kontrolowanej przez Bykowskiego. To m.in. spowodowało, że nazwisko Lesława Podkańskiego znalazło się na liście 21 osób, które - zdaniem premiera Włodzimierza Cimoszewicza - naruszyły ustawę antykorupcyjną (o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne). Pomysł był prosty. Poprzez wielokrotne przerzucanie akcji spółek skarbu państwa - aportów majątkowych - tak zagmatwano strukturę własnościową rządowych agencji, prywatnych firm i wspomnianych spółek skarbu państwa, że kontrolę nad nimi przejęła grupa osób związanych z PSL. Przedstawiciele skarbu państwa bez trudu są obecnie przegłosowywani na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. "Moglibyśmy pójść na kompromis, ale minister skarbu chce całą pulę. Skoro tak, to nie dostanie nic" - mówił na WZA prezes jednej ze spółek.
- W chwili obecnej skarb państwa jest mniejszościowym udziałowcem spółek Chemia Polska i Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna, nie jest już natomiast akcjonariuszem spółki Polski Fundusz Gwarancyjny (dawniej ARG) - mówi Anna Siejda, dyrektor Departamentu Funduszy Kapitałowych Ministerstwa Skarbu Państwa. - Rodzi to poważne konsekwencje, gdyż minister skarbu państwa wobec spółek, w których jest wspólnikiem, może wykonywać tylko takie uprawnienia, jakie przyznają mu przepisy kodeksu handlowego. Nie dysponuje natomiast żadnymi uprawnieniami o charakterze władczym. Pod koniec 1993 r. Lesław Podkański, popierany przez prawe skrzydło partii, rozpoczął urzędowanie w ministerstwie od sprawdzenia składu rad nadzorczych wszystkich kontrolowanych przez resort spółek. Po czym przystąpił do wymiany kadry. Najważniejsze było stanowisko prezesa Ciechu, największego polskiego przedsiębiorstwa handlu zagranicznego.
W połowie lipca 1994 r., pięć miesięcy po utworzeniu ARG, dwie godziny przed rozpoczęciem obrad rady nadzorczej minister Lesław Podkański - jako posiadacz 51 proc. akcji - zażądał zmiany prezesa. Za pierwszym razem akcja się nie powiodła. Jednak prezes Marian Małecki stracił pracę tydzień później. Agencja Rozwoju Gospodarczego mogła zacząć rozwijać skrzydła. PSL uparcie forsowało wtedy pomysł wspierania handlu ze Wschodem. Powód był banalny - interesy robili na tym terenie głównie biznesmeni powiązani z ludowcami. Opłacało im się działać pod warunkiem, że uzyskają rządowe gwarancje. Mając takie gwarancje, można było przeprowadzać bardzo ryzykowne transakcje, nie narażając się na straty. Tracił przecież gwarant, czyli budżet państwa. Po to politykom PSL potrzebna była Agencja Rozwoju Gospodarczego.
W lutym 1994 r. na mocy decyzji ministra WGzZ do ARG wniesiono akcje spółek giełdowych, będące w dyspozycji resortu. W ten sposób agencja (przekształcona później w Polski Fundusz Gwarancyjny) weszła w posiadanie 270 tys. akcji Banku Rozwoju Eksportu, 1,08 mln akcji Elektrimu oraz 2,628 mln akcji Universalu. W sumie wartość wniesionych papierów wartościowych oszacowano na 456 mln zł. Jesienią ubiegłego roku Jerzy Rutkowski, przewodniczący Polskiego Funduszu Gwarancyjnego (spadkobiercy ARG), stwierdził, że "realia są niestety takie, iż skarb państwa wyłożył pieniądze, jednak bez możliwości wykonywania praw właścicielskich".
Jeszcze w 1994 r. prof. Grzegorz Domański z Rady Giełdy Papierów Wartościowych stwierdził, że agencja mogła powstać, gdyż nie było ustawy o skarbie państwa. Dzięki temu interes był legislacyjno-kapitałowym majstersztykiem. Potwierdziło to orzeczenie Sądu Najwyższego, w którym stwierdzono na przykład, że szef MWGzZ miał prawo przekazać akcje spółek utworzonej przez siebie agencji. W majestacie prawa publicznymi pieniędzmi zaczęli dysponować prezesi kilkudziesięciu spółek, do których wniesiono udziały skarbu państwa. Było oczywiste, komu i jak powinni być wdzięczni, gdyby zaszła taka potrzeba. W lipcu 1996 r. Polski Fundusz Gwarancyjny utworzył spółkę Chemia Polska. Ta z kolei miała objąć akcje Ciechu. Na szczęście te plany się nie powiodły. Jednak Chemia Polska przejęła 66,8 proc. akcji Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej. W grudniu 1996 r. Rada Ministrów zobowiązała Jacka Buchacza do rozwiązania Polskiego Funduszu Gwarancyjnego i powiązanej z nim Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej. Likwidacja miała przynieść skarbowi państwa 200 mln zł. Obu firm nie rozwiązano do dzisiaj. W lipcu 1996 r. doprowadzono natomiast do takiego transferu kapitałów, że w efekcie państwo straciło kontrolę nad własnym majątkiem. Gdy ARG została przekształcona w PFG, powołano kolejny podmiot - Polską Korporację Eksportową, przekształconą na początku 1996 r. w Międzynarodową Korporację Gwarancyjną, związaną listem intencyjnym z Bankiem Powierniczo-Gwarancyjnym, kontrolowanym przez Siergieja Gawriłowa, rosyjskiego finansistę deportowanego potem do Stanów Zjednoczonych i tam skazanego za oszustwa podatkowe. W tym czasie utworzono także dwa Fundusze Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych (FPIE), działające na podstawie prawa spółdzielczego. Ich udziałowcami zostały PFG, Towarzystwo Ubezpieczeniowe Polisa oraz Bank Staropolski, należący do grupy Piotra Bykowskiego. Członkowie korporacji - zgodnie z prawem spółdzielczym - mieli tyle samo głosów co skarb państwa. I tu przedstawiciele skarbu państwa nie mieli nic do powiedzenia.
Budżet państwa tracił, natomiast interesy Piotra Bykowskiego miały się coraz lepiej. Lesław Podkański podjął decyzję o dokapitalizowaniu Banku Staropolskiego 50 mln zł z funduszy resortu współpracy gospodarczej z zagranicą. Zanim tę decyzję wykonano, Podkański stracił posadę. Dzieła dokończył jednak Jacek Buchacz. Za pośrednictwem PFG i FPIE wykupił udziały w Banku Staropolskim, a sam został przewodniczącym rady nadzorczej tego banku. Tymczasem głównym udziałowcem PFG stała się Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna. Właścicielami MKG były Chemia Polska i skarb państwa. Holding Chemia Polska przekazał w formie aportu do PFG akcje firm giełdowych i udziały MKG. Mimo że holding obracał państwowymi pieniędzmi, skarb państwa posiadał w MKG mniejszościowy pakiet 37 proc. akcji. Chemia Polska również miała dwóch akcjonariuszy: PFG (54 proc. akcji) i skarb państwa (46 proc.). Powstał trójkąt gwarancyjny, w którym skarb państwa tylko akceptował decyzje zarządów, transfery akcji i przepływ kapitałów. Straty finansowe powstały między innymi na skutek wnoszenia akcji o określonej wartości do innych spółek trójkąta gwarancyjnego. W zamian otrzymywano udziały o niższej wartości. Swobodny i nie kontrolowany przepływ środków spowodował, że za wniesione do MKG akcje PFG warte 456,8 mln zł fundusz otrzymał od MKG udziały za 254,5 mln zł. Różnica wyniosła ponad 202 mln zł. Gdy na mocy decyzji ministra Jacka Buchacza PFG utworzył Fundusz Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych (FPIE), dokooptowano do niego siedem nowych firm. Powiązania personalne i kapitałowe między nimi wskazują na to, że wszystkie znajdowały się pod kontrolą Piotra Bykowskiego, wtedy szefa doradców ministra. Tymczasem minister i jego główny doradca zasiedli w radzie nadzorczej FPIE - jako prezes i wiceprezes. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Obaj panowie wiedzieli bowiem, że zbliżająca się reforma centrum administracyjnego odetnie ich od pieniędzy Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Fundusz otworzył konto w Invest Banku, także kontrolowanym przez Piotra Bykowskiego.
FPIE szybko zaczął udzielać poręczeń, kredytów i pożyczek. W marcu 1996 r. nadzwyczajne zgromadzenie akcjonariuszy PFG podjęło uchwałę wyrażającą zgodę na wniesienie 22 500 udziałów PFG (wartych 45 mln zł) do FPIE. Kontrolerzy NIK stwierdzili potem, że takie przepływy "stworzyły realne zagrożenie bezpowrotnego wyłączenia tych środków z gestii ministra WGzZ, a tym samym spod kontroli skarbu państwa". Ujawniono także, że w 1994 r. działalność ARG (później PFG) sprowadzała się głównie do zaciągania kredytów i gry na giełdzie akcjami Banku Rozwoju Eksportu, Elektrimu i Universalu (wartymi wówczas 450 mln zł). Gracze okazali się jednak na tyle nieudolni, że ARG straciła 271 mln zł. Rok później było jeszcze gorzej: straty - już wtedy PFG - powiększyły się o kolejne 68 mln zł. Na taką kwotę złożyły się m.in. 32 mln zł przeznaczone na utworzenie rezerwy na znane tylko funduszowi ryzyko z tytułu poręczenia dla spółki Galtex oraz 29,9 mln zł stracone wskutek przeszacowania akcji.
O poręczenie kredytu dla łódzkiej spółki Galtex wnioskował osobiście minister Jacek Buchacz. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Galtex podpisał umowę na zakup bawełny w Uzbekistanie już półtora miesiąca przed decyzją PFG. Podejmując decyzję, fundusz nie znał sprawozdań finansowych spółki ani kalkulacji ceny włókna bawełnianego. Już po trzech miesiącach wszystko się wyjaśniło: spółka okazała się niewypłacalna, a PFG musiał spłacić jej zadłużenie. W ten sposób kapitał PFG zmniejszył się w ciągu roku z prawie 450 mln zł do 190 mln zł. W 1995 r. wart był już tylko 145 mln zł. Większości straconych pieniędzy nie uda się odzyskać. Dotychczas zdołano jedynie - w maju 1997 r. - przekonać Piotra Bykowskiego do odkupienia od PFG jego udziałów w Banku Staropolskim. Nikt jednak nie wie, jaka była wartość tej transakcji. Nadal działa PFG, mimo że dawno nie powinien istnieć. Tym bardziej że poręczeniami ma się teraz zajmować fundusz powołany przez Bank Gospodarstwa Krajowego, a program wspierania eksportu ma prowadzić Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Chyba że istnienie PFG, wbrew zaleceniom Rady Ministrów sprzed ponad dwóch lat, ma służyć ochronie stworzonej przez Lesława Podkańskiego i Jacka Buchacza piramidy finansowej. Na początku 1998 r. premier Leszek Balcerowicz polecił skontrolować piętnaście firm, którym PFG udzielał kredytów i poręczeń. Wyniki kontroli wykazały, że osiem spółek rozliczyło się z kredytów, ale zadłużenie przynajmniej dwóch wynosi 33,4 mln zł. Urzędnicy Ministerstwa Finansów stwierdzili, że odzyskanie tych pieniędzy będzie niemożliwe. Gdyby przedsięwzięcie się powiodło na skalę przewidywaną przez jego twórców, biznesmeni związani z PSL - choć nie tylko z tą partią, także z jej sojusznikiem - zyskaliby gwarancje stałych i wysokich dochodów, nawet gdyby ich interesy nie miały elementarnego ekonomicznego sensu. Wzbogacona klientela PSL byłaby z kolei doskonałym zapleczem tej partii podczas kampanii wyborczych. Ponieważ proceder ten wciąż trwa, słowo "byłaby" można śmiało zastąpić słowem "jest". Czy państwo nadal ma być wobec tego szwindlu bezradne?
Według najnowszej informacji Najwyższej Izby Kontroli, Jacek Buchacz jest w pełni odpowiedzialny za straty, jakie skarb państwa poniósł w Polskim Funduszu Gwarancyjnym (dawniej Agencji Rozwoju Gospodarczego) i spółkach, które z niego "wypączkowały". - Przypatrując się tym działaniom, początkowo myśleliśmy, że grupa biznesmenów - pośrednio kredytowana przez budżet państwa - chce wspierać Rosję w jej rozwoju gospodarczym, a przy okazji sama zamierza na tym zarobić. Ostatecznie okazało się, że akcje wnoszone do ARG z góry były skazane na przepadek, a "inwestycje" okazały się zwykłym rozdawnictwem pieniędzy i majątku prywatnym spółkom. Czytając ostatnią informację NIK, w której skupiono się na działaniach ministra Jacka Buchacza, warto pamiętać, że on tylko przejął schedę po Lesławie Podkańskim - tłumaczy Lech Kaczyński, prezes NIK w czasie, gdy po raz pierwszy kontrolowano działalność ARG.
- Nigdy samowolnie nie dysponowałem publicznymi pieniędzmi, nigdy nie przekroczyłem swoich kompetencji, nigdy nie zasilałem prywatnych spółek aportami największych spółek giełdowych. Nie mam pojęcia, dlaczego uwaga NIK skupiona jest na mnie, a nie na osobie mojego poprzednika - broni się Jacek Buchacz. - Na koniec września 1998 r. wartość majątku wniesionego do spółek wynosiła 549 mln zł. W tym samym czasie skonsolidowana wartość spółek wynosiła 478 mln zł. Spółki te jednocześnie odprowadziły do budżetu państwa 56 mln zł. Strata skarbu państwa wyniosła więc 15 mln zł .
Rzeczywiście, Jacek Buchacz może się czuć kozłem ofiarnym, ale tylko w kręgach PSL. Z zewnątrz jego rolę w całym przedsięwzięciu trudno przecenić. Jacek Buchacz znalazł się na celowniku, gdyż dla partii Jarosława Kalinowskiego stał się mało przydatny. Co innego Lesław Podkański, poseł obecnej kadencji, uważany za jednego z finansowych mózgów partii, któremu ludowcy wiele zawdzięczają i po którym wiele się jeszcze spodziewają. Na celowniku NIK nie znalazł się też Piotr Bykowski - cały czas był przecież prywatnym biznesmenem, nie odpowiada więc za tych, którzy chcieli słuchać jego rad. Przecież wcale nie musieli. "Przyznaję, że ARG to rzeczywiście ja wymyśliłem i sprzedałem pomysł Podkańskiemu" - stwierdził Piotr Bykowski. Michał Wojtczak, wiceminister rolnictwa w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, stwierdził kiedyś, iż "za czasów premiera Pawlaka Piotr Bykowski zorientował się, że ludowcy przez wiele lat będą sporo znaczyć na polskiej scenie politycznej". A Piotr Bykowski miał prostą receptę na sukces: "Żeby robić biznes, trzeba dojść do tego jądra, gdzie są podejmowane decyzje. Trzeba odszukać centrum dyspozycyjne. Pieniądz, ten prawdziwy, jest najczęściej ukryty. Ja go potrafię znaleźć". Jak powiedział, tak zrobił. Swój pomysł "sprzedał" nie byle komu, lecz człowiekowi, który przedtem zasiadał w radzie nadzorczej firmy kontrolowanej przez Bykowskiego. To m.in. spowodowało, że nazwisko Lesława Podkańskiego znalazło się na liście 21 osób, które - zdaniem premiera Włodzimierza Cimoszewicza - naruszyły ustawę antykorupcyjną (o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne). Pomysł był prosty. Poprzez wielokrotne przerzucanie akcji spółek skarbu państwa - aportów majątkowych - tak zagmatwano strukturę własnościową rządowych agencji, prywatnych firm i wspomnianych spółek skarbu państwa, że kontrolę nad nimi przejęła grupa osób związanych z PSL. Przedstawiciele skarbu państwa bez trudu są obecnie przegłosowywani na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. "Moglibyśmy pójść na kompromis, ale minister skarbu chce całą pulę. Skoro tak, to nie dostanie nic" - mówił na WZA prezes jednej ze spółek.
- W chwili obecnej skarb państwa jest mniejszościowym udziałowcem spółek Chemia Polska i Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna, nie jest już natomiast akcjonariuszem spółki Polski Fundusz Gwarancyjny (dawniej ARG) - mówi Anna Siejda, dyrektor Departamentu Funduszy Kapitałowych Ministerstwa Skarbu Państwa. - Rodzi to poważne konsekwencje, gdyż minister skarbu państwa wobec spółek, w których jest wspólnikiem, może wykonywać tylko takie uprawnienia, jakie przyznają mu przepisy kodeksu handlowego. Nie dysponuje natomiast żadnymi uprawnieniami o charakterze władczym. Pod koniec 1993 r. Lesław Podkański, popierany przez prawe skrzydło partii, rozpoczął urzędowanie w ministerstwie od sprawdzenia składu rad nadzorczych wszystkich kontrolowanych przez resort spółek. Po czym przystąpił do wymiany kadry. Najważniejsze było stanowisko prezesa Ciechu, największego polskiego przedsiębiorstwa handlu zagranicznego.
W połowie lipca 1994 r., pięć miesięcy po utworzeniu ARG, dwie godziny przed rozpoczęciem obrad rady nadzorczej minister Lesław Podkański - jako posiadacz 51 proc. akcji - zażądał zmiany prezesa. Za pierwszym razem akcja się nie powiodła. Jednak prezes Marian Małecki stracił pracę tydzień później. Agencja Rozwoju Gospodarczego mogła zacząć rozwijać skrzydła. PSL uparcie forsowało wtedy pomysł wspierania handlu ze Wschodem. Powód był banalny - interesy robili na tym terenie głównie biznesmeni powiązani z ludowcami. Opłacało im się działać pod warunkiem, że uzyskają rządowe gwarancje. Mając takie gwarancje, można było przeprowadzać bardzo ryzykowne transakcje, nie narażając się na straty. Tracił przecież gwarant, czyli budżet państwa. Po to politykom PSL potrzebna była Agencja Rozwoju Gospodarczego.
W lutym 1994 r. na mocy decyzji ministra WGzZ do ARG wniesiono akcje spółek giełdowych, będące w dyspozycji resortu. W ten sposób agencja (przekształcona później w Polski Fundusz Gwarancyjny) weszła w posiadanie 270 tys. akcji Banku Rozwoju Eksportu, 1,08 mln akcji Elektrimu oraz 2,628 mln akcji Universalu. W sumie wartość wniesionych papierów wartościowych oszacowano na 456 mln zł. Jesienią ubiegłego roku Jerzy Rutkowski, przewodniczący Polskiego Funduszu Gwarancyjnego (spadkobiercy ARG), stwierdził, że "realia są niestety takie, iż skarb państwa wyłożył pieniądze, jednak bez możliwości wykonywania praw właścicielskich".
Jeszcze w 1994 r. prof. Grzegorz Domański z Rady Giełdy Papierów Wartościowych stwierdził, że agencja mogła powstać, gdyż nie było ustawy o skarbie państwa. Dzięki temu interes był legislacyjno-kapitałowym majstersztykiem. Potwierdziło to orzeczenie Sądu Najwyższego, w którym stwierdzono na przykład, że szef MWGzZ miał prawo przekazać akcje spółek utworzonej przez siebie agencji. W majestacie prawa publicznymi pieniędzmi zaczęli dysponować prezesi kilkudziesięciu spółek, do których wniesiono udziały skarbu państwa. Było oczywiste, komu i jak powinni być wdzięczni, gdyby zaszła taka potrzeba. W lipcu 1996 r. Polski Fundusz Gwarancyjny utworzył spółkę Chemia Polska. Ta z kolei miała objąć akcje Ciechu. Na szczęście te plany się nie powiodły. Jednak Chemia Polska przejęła 66,8 proc. akcji Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej. W grudniu 1996 r. Rada Ministrów zobowiązała Jacka Buchacza do rozwiązania Polskiego Funduszu Gwarancyjnego i powiązanej z nim Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej. Likwidacja miała przynieść skarbowi państwa 200 mln zł. Obu firm nie rozwiązano do dzisiaj. W lipcu 1996 r. doprowadzono natomiast do takiego transferu kapitałów, że w efekcie państwo straciło kontrolę nad własnym majątkiem. Gdy ARG została przekształcona w PFG, powołano kolejny podmiot - Polską Korporację Eksportową, przekształconą na początku 1996 r. w Międzynarodową Korporację Gwarancyjną, związaną listem intencyjnym z Bankiem Powierniczo-Gwarancyjnym, kontrolowanym przez Siergieja Gawriłowa, rosyjskiego finansistę deportowanego potem do Stanów Zjednoczonych i tam skazanego za oszustwa podatkowe. W tym czasie utworzono także dwa Fundusze Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych (FPIE), działające na podstawie prawa spółdzielczego. Ich udziałowcami zostały PFG, Towarzystwo Ubezpieczeniowe Polisa oraz Bank Staropolski, należący do grupy Piotra Bykowskiego. Członkowie korporacji - zgodnie z prawem spółdzielczym - mieli tyle samo głosów co skarb państwa. I tu przedstawiciele skarbu państwa nie mieli nic do powiedzenia.
Budżet państwa tracił, natomiast interesy Piotra Bykowskiego miały się coraz lepiej. Lesław Podkański podjął decyzję o dokapitalizowaniu Banku Staropolskiego 50 mln zł z funduszy resortu współpracy gospodarczej z zagranicą. Zanim tę decyzję wykonano, Podkański stracił posadę. Dzieła dokończył jednak Jacek Buchacz. Za pośrednictwem PFG i FPIE wykupił udziały w Banku Staropolskim, a sam został przewodniczącym rady nadzorczej tego banku. Tymczasem głównym udziałowcem PFG stała się Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna. Właścicielami MKG były Chemia Polska i skarb państwa. Holding Chemia Polska przekazał w formie aportu do PFG akcje firm giełdowych i udziały MKG. Mimo że holding obracał państwowymi pieniędzmi, skarb państwa posiadał w MKG mniejszościowy pakiet 37 proc. akcji. Chemia Polska również miała dwóch akcjonariuszy: PFG (54 proc. akcji) i skarb państwa (46 proc.). Powstał trójkąt gwarancyjny, w którym skarb państwa tylko akceptował decyzje zarządów, transfery akcji i przepływ kapitałów. Straty finansowe powstały między innymi na skutek wnoszenia akcji o określonej wartości do innych spółek trójkąta gwarancyjnego. W zamian otrzymywano udziały o niższej wartości. Swobodny i nie kontrolowany przepływ środków spowodował, że za wniesione do MKG akcje PFG warte 456,8 mln zł fundusz otrzymał od MKG udziały za 254,5 mln zł. Różnica wyniosła ponad 202 mln zł. Gdy na mocy decyzji ministra Jacka Buchacza PFG utworzył Fundusz Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych (FPIE), dokooptowano do niego siedem nowych firm. Powiązania personalne i kapitałowe między nimi wskazują na to, że wszystkie znajdowały się pod kontrolą Piotra Bykowskiego, wtedy szefa doradców ministra. Tymczasem minister i jego główny doradca zasiedli w radzie nadzorczej FPIE - jako prezes i wiceprezes. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Obaj panowie wiedzieli bowiem, że zbliżająca się reforma centrum administracyjnego odetnie ich od pieniędzy Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Fundusz otworzył konto w Invest Banku, także kontrolowanym przez Piotra Bykowskiego.
FPIE szybko zaczął udzielać poręczeń, kredytów i pożyczek. W marcu 1996 r. nadzwyczajne zgromadzenie akcjonariuszy PFG podjęło uchwałę wyrażającą zgodę na wniesienie 22 500 udziałów PFG (wartych 45 mln zł) do FPIE. Kontrolerzy NIK stwierdzili potem, że takie przepływy "stworzyły realne zagrożenie bezpowrotnego wyłączenia tych środków z gestii ministra WGzZ, a tym samym spod kontroli skarbu państwa". Ujawniono także, że w 1994 r. działalność ARG (później PFG) sprowadzała się głównie do zaciągania kredytów i gry na giełdzie akcjami Banku Rozwoju Eksportu, Elektrimu i Universalu (wartymi wówczas 450 mln zł). Gracze okazali się jednak na tyle nieudolni, że ARG straciła 271 mln zł. Rok później było jeszcze gorzej: straty - już wtedy PFG - powiększyły się o kolejne 68 mln zł. Na taką kwotę złożyły się m.in. 32 mln zł przeznaczone na utworzenie rezerwy na znane tylko funduszowi ryzyko z tytułu poręczenia dla spółki Galtex oraz 29,9 mln zł stracone wskutek przeszacowania akcji.
O poręczenie kredytu dla łódzkiej spółki Galtex wnioskował osobiście minister Jacek Buchacz. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Galtex podpisał umowę na zakup bawełny w Uzbekistanie już półtora miesiąca przed decyzją PFG. Podejmując decyzję, fundusz nie znał sprawozdań finansowych spółki ani kalkulacji ceny włókna bawełnianego. Już po trzech miesiącach wszystko się wyjaśniło: spółka okazała się niewypłacalna, a PFG musiał spłacić jej zadłużenie. W ten sposób kapitał PFG zmniejszył się w ciągu roku z prawie 450 mln zł do 190 mln zł. W 1995 r. wart był już tylko 145 mln zł. Większości straconych pieniędzy nie uda się odzyskać. Dotychczas zdołano jedynie - w maju 1997 r. - przekonać Piotra Bykowskiego do odkupienia od PFG jego udziałów w Banku Staropolskim. Nikt jednak nie wie, jaka była wartość tej transakcji. Nadal działa PFG, mimo że dawno nie powinien istnieć. Tym bardziej że poręczeniami ma się teraz zajmować fundusz powołany przez Bank Gospodarstwa Krajowego, a program wspierania eksportu ma prowadzić Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Chyba że istnienie PFG, wbrew zaleceniom Rady Ministrów sprzed ponad dwóch lat, ma służyć ochronie stworzonej przez Lesława Podkańskiego i Jacka Buchacza piramidy finansowej. Na początku 1998 r. premier Leszek Balcerowicz polecił skontrolować piętnaście firm, którym PFG udzielał kredytów i poręczeń. Wyniki kontroli wykazały, że osiem spółek rozliczyło się z kredytów, ale zadłużenie przynajmniej dwóch wynosi 33,4 mln zł. Urzędnicy Ministerstwa Finansów stwierdzili, że odzyskanie tych pieniędzy będzie niemożliwe. Gdyby przedsięwzięcie się powiodło na skalę przewidywaną przez jego twórców, biznesmeni związani z PSL - choć nie tylko z tą partią, także z jej sojusznikiem - zyskaliby gwarancje stałych i wysokich dochodów, nawet gdyby ich interesy nie miały elementarnego ekonomicznego sensu. Wzbogacona klientela PSL byłaby z kolei doskonałym zapleczem tej partii podczas kampanii wyborczych. Ponieważ proceder ten wciąż trwa, słowo "byłaby" można śmiało zastąpić słowem "jest". Czy państwo nadal ma być wobec tego szwindlu bezradne?
Więcej możesz przeczytać w 45/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.