Jeziora Rosji i Kazachstanu, potoki Alaski, lodowate wody Kanady, afrykańskie i południowoamerykańskie rzeki oraz oceany zaczynają przyciągać Polaków
Coraz więcej rodzimych wędkarzy wybiera się w daleką podróż, by złowić bieługę, łososia, rekina, amura, marlina, żaglicę. Najzagorzalsi miłośnicy wędkarstwa, którzy wyciągnęli już z wody kilkukilogramowego suma, wiele pokaźnych szczupaków, karpi, linów, sandaczy bądź węgorzy, chcą - jak mówią - "łowić naprawdę grube ryby".
Wędkarstwo egzotyczne do niedawna uprawiali bogaci Niemcy, Szwedzi, Brytyjczycy i Amerykanie. Moda na podróże z wędką po świecie dotarła również do Polski. - Prawdziwemu zapaleńcowi wystarczy kilka minut opowieści o walce z łososiem, by zaraził się tą pasją - przekonuje Andrzej Zawisza, redaktor "Wiadomości Wędkarskich". - Polscy wędkarze potrafią latami kompletować dobry, drogi sprzęt. Ale zorganizowanie wyprawy do Azji lub Ameryki dla większości z nich jest zbyt kosztownym, nierealnym marzeniem - dodaje. - Łowienie na polskich wodach jest przyjemniejsze i bardziej finezyjne niż za granicą, wymaga wiedzy i doświadczenia, a nie tylko fizycznej siły - broni rodzimych łowisk prof. Zbigniew Religa, kardiochirurg i zapalony wędkarz łowiący ryby niemal na całym świecie.
Coraz więcej Polaków uprawia wędkarstwo egzotyczne - wśród nich biskup Tadeusz Pieronek oraz Zbigniew Religa
Wielu tych, którzy choć raz mocowali się ze 150-kilogramową bieługą na wodach Morza Kaspijskiego bądź mieli na haczyku (a raczej haku!) rekina, zaczyna bagatelizować swoje osiągnięcia na polskich wodach. - Walka z bieługą działa jak zastrzyk czystej adrenaliny. Trwa godzinę lub dłużej. Jak opisać związane z nią emocje? - pyta Bogdan Gosztyła, wędkarz i podróżnik. - Gdy ta wielka ryba połknie haczyk, natychmiast wyskakuje z wody. Ponadstukilogramowy kolos skacze wysoko do góry ze złości, że znalazł się na uwięzi. To fascynujące przeżycie - mówi Gosztyła. Rekordowych rozmiarów okaz, który udało mu się złowić w Kazachstanie, miał długość ponad 2,5 m. Zaraz po wciągnięciu ryby do łódki i wykonaniu pamiątkowego zdjęcia musiał go jednak wypuścić do wody. Powód? Bieługi wolno łowić, ale nie można z sobą zabierać. Jej kawior jest jednym z najdroższych przysmaków na świecie - w Nowym Jorku kilogram tego specjału kosztuje ponad 2 tys. USD. Kazachowie i Rosjanie nie chcą, by wędkarze wytrzebili ryby znoszące "złote jajka".
Prawie tak emocjonujące jak łowienie bieług jest polowanie na sumy w delcie Wołgi. Tych wąsatych ryb są tam tysiące (oprócz nich pływają w rzece bolenie i sandacze). Ważą przeciętnie nie kilka (jak w Polsce), ale kilkadziesiąt kilogramów. - Łowi się je "na żywca", a na przynętę zakłada nawet kilogramowe ryby. Dopiero wtedy widać, na jaką sztukę zaczyna się polowanie - mówi Bogdan Gosztyła. Wyprawę na sumy najlepiej organizować w październiku. Wtedy w delcie Wołgi nie ma komarów i meszek. Wschód jest mekką światowego wędkarstwa. Największe ryby łowione są w wodach górskich rzek Ałtaju, na Syberii, Kamczatce i na Półwyspie Kolskim. Polscy wędkarze organizują wyprawy w te rejony, wykorzystując znajomości z Rosjanami, którzy pomagają im znaleźć przewodnika i wskazują dobre łowiska. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, instruują, jak postępować z miejscowymi władzami. Najzamożniejsi Polacy wzorują się dziś na Brytyjczykach i Niemcach, którzy łowią w Rosji i Kazachstanie przez kilkanaście dni w roku, ale płacą miejscowym za całoroczne pilnowanie i utrzymywanie w gotowości zarówno łodzi, jak i sprzętu.
Walka z bieługą działa jak zastrzyk czystej adrenaliny. Trwa godzinę
Legendarne są już wśród wędkarzy połowy na Alasce. - W tamtejszych rzekach pływają naprawdę gigantyczne łososie i pstrągi. Łowiliśmy je "na muchę" w Russian Creek. Wolno nam było zabrać z sobą tylko trzy dziennie. Te ryby miały imponujące rozmiary - wspomina ksiądz dr Bronisław Fidelus, archiprezbiter Bazyliki Mariackiej w Krakowie i zapalony wędkarz. - Ramię w ramię z biskupem Tadeuszem Pieronkiem i innymi kolegami staliśmy w wodzie tuż obok tablic z napisami ostrzegającymi przed niedźwiedziami grizli - dodaje ze śmiechem. - Amerykanie przyjęli bardzo surowe przepisy regulujące, kiedy, gdzie wolno łowić ryby i jaką muszą mieć wielkość. Łamanie ich grozi grzywną 5 tys. USD. Nikt nie postępuje wbrew przepisom - podkreśla Bogdan Gosztyła. Wędkarze udający się na Alaskę korzystają z usług miejscowych przewodników dysponujących własnymi śmigłowcami i samolotami. Wody są tam tak czyste, że z góry widać, czy w rzece pływają łososie i czy warto wylądować, by zarzucić wędkę. Przewodnicy pełnią równocześnie funkcję strażników i nie dopuszczają do tego, by ryby odławiano podczas tarła lub gdy jest ich zbyt mało dla... grizli.
- Na Alasce czuje się bliskość i potęgę przyrody. Ryby są ogromne, a lasy zamieszkuje wyłącznie dzika zwierzyna. Cały czas emocjonowałem się, co stanie się, gdy nadejdzie głodny niedźwiedź... Kiedy do tego doszło, zgodnie z zaleceniem przewodnika powoli się wycofałem - mówi Jacek Chmurski, podróżnik. Amatorzy połowów "na muchę" wyjeżdżają też do Kanady. W północno-zachodniej części tego kraju w lodowatych wodach potoków pływają ogromne pstrągi i łososie, podobnie jak na Alasce.
Rajem wędkarzy jest także Afryka. - W Jeziorze Wiktorii pełno jest okoniowatych i karpiowatych drapieżników. Łowiliśmy je z kolegami na spinning - wspomina ksiądz Bronisław Fidelus. Z kolei nad rzeką Zambezi założono kilka obozów dla wędkarzy z Europy i Ameryki, przyjeżdżających tam wyłącznie po to, by stoczyć walkę z rybami-tygrysami - groźnymi drapieżnikami, podobnymi do piranii, lecz kilka razy od nich większymi. Podczas połowu trzeba zachować wyjątkową ostrożność - uzębione ryby-tygrysy szarpią się, ranią ludzi, atakują łodzie. Wyprawa może się okazać bardziej emocjonująca niż safari. Większość wędkarzy marzy o połowie na otwartym morzu. - Ten, kto czytał prozę Ernesta Hemingwaya, wie, z jakimi emocjami wiąże się takie polowanie. Co prawda nie udało mi się wyciągnąć marlina, ale złowiłem groźną waho z ogromnymi kłami, a moi towarzysze - żaglice i tuńczyki - opowiada Jacek Chmurski. Podczas wypraw na ocean niezbędna jest eskorta. Na Wyspach Kanaryjskich wędkarze wynajmują kutry i sprzęt od miejscowego szypra w porcie i wraz z nim wypływają na Atlantyk. - Jeden człowiek obsługuje największą wędkę przygotowaną na marlina, którego waga może sięgnąć nawet kilkuset kilogramów. Pozostali stoją na burtach i polują na żaglice, tuńczyki oraz waho - opowiada Chmurski. Wszystkie złowione ryby trafiają w ręce szypra. On też instruuje niedoświadczonych, jak nie dać się ugryźć waho - zainfekowana rana może się bowiem goić nawet kilka miesięcy. Zbigniew Religa złowił już kilkusetkilogramowego rekina, kilka ryb pił, żaglic i tuńczyków. - Na morzu walka z rybą to próba sił. Albo masz mocne mięśnie i uda ci się ją zmęczyć, albo nie wytrzymujesz i się poddajesz. Tylko bardzo silni mężczyźni są w stanie łowić duże ryby na oceanie - mówi prof. Religa. Na egzotyczne ryby poluje się także w Nowej Zelandii, u wybrzeży Australii i w Ameryce Południowej (gdzie żyją amazońskie piranie). Wędkarze przekonują, że Polacy nie doceniają jakże bliskiej Skandynawii. - Szwecja, Norwegia, archipelag wysp Lohoty, Karelia to dla nas raj - mówi Jacek Chmurski. - W wodach Skandynawii można łowić piękne szczupaki, pstrągi, łososie, a na morzu dorszowate. Wszystko w dużej ilości i wielkich rozmiarów.
Jak zorganizować wyjazd po wielką rybę? W Polsce istnieje zaledwie kilka biur podróży oferujących tego typu wyprawy. Przeważnie proponują wody Skandynawii, rzadziej Alaski. Aby jechać dalej, wędkarze zazwyczaj sami wybierają miejsce połowu, kupują bilety samolotowe, a po przybyciu w określone miejsce opłacają przewodników i wykupują pozwolenia na wędkowanie. Łatwiejsze zadanie mają wędkarze, którzy - tak jak ksiądz Fiedlus - mają znajomych na całym świecie. - Zaproszenie od znajomego amerykańskiego księdza umożliwiło mi połów na Alasce, w afrykańskim Jeziorze Wiktorii wędkowałem przy okazji odwiedzin u polskich misjonarzy - mówi archiprezbiter Bazyliki Mariackiej. W zorganizowaniu ekspedycji pomocny okazuje się także Internet. Własne strony w sieci założyło kilkaset firm z całego świata (głównie ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Nowej Zelandii, Australii i Niemiec), które oferują sprzęt, zakwaterowanie, opłacają pozwolenia i przewodników. Z ich usług korzystają jednak wyłącznie najbogatsi i... najmniej doświadczeni wędkarze. Warto zdać sobie sprawę, ile kosztuje tego typu zagraniczny wyjazd. Na zorganizowaną przez siebie dziesięciodniową wyprawę w okolice delty Wołgi trzeba przeznaczyć około tysiąca dolarów (od osoby). Decydując się na Alaskę, na- leży wydać co najmniej 3-4 tys. USD; tyle samo, by udać się do Afryki lub Ameryki Południowej. Te kwoty nie uwzględniają - rzecz jasna - wydatków na profesjonalny sprzęt. Ten zaś trzeba skompletować długo przed wyjazdem. Na specjalne, niezwykle wytrzymałe wędki, plecione żyłki i linki, robione na zamówienie haki, kotwice, woblery, muchy i blachy, ogromne harpuny i podbieraki przeznacza się nawet kilkanaście tysięcy złotych. Należy nabyć jeszcze odpowiedni dla danej strefy klimatycznej strój, namioty, śpiwory i lekarstwa. Wyjazd na ryby za granicę może więc kosztować znacznie więcej niż podróż dookoła świata.
Wędkarstwo egzotyczne do niedawna uprawiali bogaci Niemcy, Szwedzi, Brytyjczycy i Amerykanie. Moda na podróże z wędką po świecie dotarła również do Polski. - Prawdziwemu zapaleńcowi wystarczy kilka minut opowieści o walce z łososiem, by zaraził się tą pasją - przekonuje Andrzej Zawisza, redaktor "Wiadomości Wędkarskich". - Polscy wędkarze potrafią latami kompletować dobry, drogi sprzęt. Ale zorganizowanie wyprawy do Azji lub Ameryki dla większości z nich jest zbyt kosztownym, nierealnym marzeniem - dodaje. - Łowienie na polskich wodach jest przyjemniejsze i bardziej finezyjne niż za granicą, wymaga wiedzy i doświadczenia, a nie tylko fizycznej siły - broni rodzimych łowisk prof. Zbigniew Religa, kardiochirurg i zapalony wędkarz łowiący ryby niemal na całym świecie.
Coraz więcej Polaków uprawia wędkarstwo egzotyczne - wśród nich biskup Tadeusz Pieronek oraz Zbigniew Religa
Wielu tych, którzy choć raz mocowali się ze 150-kilogramową bieługą na wodach Morza Kaspijskiego bądź mieli na haczyku (a raczej haku!) rekina, zaczyna bagatelizować swoje osiągnięcia na polskich wodach. - Walka z bieługą działa jak zastrzyk czystej adrenaliny. Trwa godzinę lub dłużej. Jak opisać związane z nią emocje? - pyta Bogdan Gosztyła, wędkarz i podróżnik. - Gdy ta wielka ryba połknie haczyk, natychmiast wyskakuje z wody. Ponadstukilogramowy kolos skacze wysoko do góry ze złości, że znalazł się na uwięzi. To fascynujące przeżycie - mówi Gosztyła. Rekordowych rozmiarów okaz, który udało mu się złowić w Kazachstanie, miał długość ponad 2,5 m. Zaraz po wciągnięciu ryby do łódki i wykonaniu pamiątkowego zdjęcia musiał go jednak wypuścić do wody. Powód? Bieługi wolno łowić, ale nie można z sobą zabierać. Jej kawior jest jednym z najdroższych przysmaków na świecie - w Nowym Jorku kilogram tego specjału kosztuje ponad 2 tys. USD. Kazachowie i Rosjanie nie chcą, by wędkarze wytrzebili ryby znoszące "złote jajka".
Prawie tak emocjonujące jak łowienie bieług jest polowanie na sumy w delcie Wołgi. Tych wąsatych ryb są tam tysiące (oprócz nich pływają w rzece bolenie i sandacze). Ważą przeciętnie nie kilka (jak w Polsce), ale kilkadziesiąt kilogramów. - Łowi się je "na żywca", a na przynętę zakłada nawet kilogramowe ryby. Dopiero wtedy widać, na jaką sztukę zaczyna się polowanie - mówi Bogdan Gosztyła. Wyprawę na sumy najlepiej organizować w październiku. Wtedy w delcie Wołgi nie ma komarów i meszek. Wschód jest mekką światowego wędkarstwa. Największe ryby łowione są w wodach górskich rzek Ałtaju, na Syberii, Kamczatce i na Półwyspie Kolskim. Polscy wędkarze organizują wyprawy w te rejony, wykorzystując znajomości z Rosjanami, którzy pomagają im znaleźć przewodnika i wskazują dobre łowiska. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, instruują, jak postępować z miejscowymi władzami. Najzamożniejsi Polacy wzorują się dziś na Brytyjczykach i Niemcach, którzy łowią w Rosji i Kazachstanie przez kilkanaście dni w roku, ale płacą miejscowym za całoroczne pilnowanie i utrzymywanie w gotowości zarówno łodzi, jak i sprzętu.
Walka z bieługą działa jak zastrzyk czystej adrenaliny. Trwa godzinę
Legendarne są już wśród wędkarzy połowy na Alasce. - W tamtejszych rzekach pływają naprawdę gigantyczne łososie i pstrągi. Łowiliśmy je "na muchę" w Russian Creek. Wolno nam było zabrać z sobą tylko trzy dziennie. Te ryby miały imponujące rozmiary - wspomina ksiądz dr Bronisław Fidelus, archiprezbiter Bazyliki Mariackiej w Krakowie i zapalony wędkarz. - Ramię w ramię z biskupem Tadeuszem Pieronkiem i innymi kolegami staliśmy w wodzie tuż obok tablic z napisami ostrzegającymi przed niedźwiedziami grizli - dodaje ze śmiechem. - Amerykanie przyjęli bardzo surowe przepisy regulujące, kiedy, gdzie wolno łowić ryby i jaką muszą mieć wielkość. Łamanie ich grozi grzywną 5 tys. USD. Nikt nie postępuje wbrew przepisom - podkreśla Bogdan Gosztyła. Wędkarze udający się na Alaskę korzystają z usług miejscowych przewodników dysponujących własnymi śmigłowcami i samolotami. Wody są tam tak czyste, że z góry widać, czy w rzece pływają łososie i czy warto wylądować, by zarzucić wędkę. Przewodnicy pełnią równocześnie funkcję strażników i nie dopuszczają do tego, by ryby odławiano podczas tarła lub gdy jest ich zbyt mało dla... grizli.
- Na Alasce czuje się bliskość i potęgę przyrody. Ryby są ogromne, a lasy zamieszkuje wyłącznie dzika zwierzyna. Cały czas emocjonowałem się, co stanie się, gdy nadejdzie głodny niedźwiedź... Kiedy do tego doszło, zgodnie z zaleceniem przewodnika powoli się wycofałem - mówi Jacek Chmurski, podróżnik. Amatorzy połowów "na muchę" wyjeżdżają też do Kanady. W północno-zachodniej części tego kraju w lodowatych wodach potoków pływają ogromne pstrągi i łososie, podobnie jak na Alasce.
Rajem wędkarzy jest także Afryka. - W Jeziorze Wiktorii pełno jest okoniowatych i karpiowatych drapieżników. Łowiliśmy je z kolegami na spinning - wspomina ksiądz Bronisław Fidelus. Z kolei nad rzeką Zambezi założono kilka obozów dla wędkarzy z Europy i Ameryki, przyjeżdżających tam wyłącznie po to, by stoczyć walkę z rybami-tygrysami - groźnymi drapieżnikami, podobnymi do piranii, lecz kilka razy od nich większymi. Podczas połowu trzeba zachować wyjątkową ostrożność - uzębione ryby-tygrysy szarpią się, ranią ludzi, atakują łodzie. Wyprawa może się okazać bardziej emocjonująca niż safari. Większość wędkarzy marzy o połowie na otwartym morzu. - Ten, kto czytał prozę Ernesta Hemingwaya, wie, z jakimi emocjami wiąże się takie polowanie. Co prawda nie udało mi się wyciągnąć marlina, ale złowiłem groźną waho z ogromnymi kłami, a moi towarzysze - żaglice i tuńczyki - opowiada Jacek Chmurski. Podczas wypraw na ocean niezbędna jest eskorta. Na Wyspach Kanaryjskich wędkarze wynajmują kutry i sprzęt od miejscowego szypra w porcie i wraz z nim wypływają na Atlantyk. - Jeden człowiek obsługuje największą wędkę przygotowaną na marlina, którego waga może sięgnąć nawet kilkuset kilogramów. Pozostali stoją na burtach i polują na żaglice, tuńczyki oraz waho - opowiada Chmurski. Wszystkie złowione ryby trafiają w ręce szypra. On też instruuje niedoświadczonych, jak nie dać się ugryźć waho - zainfekowana rana może się bowiem goić nawet kilka miesięcy. Zbigniew Religa złowił już kilkusetkilogramowego rekina, kilka ryb pił, żaglic i tuńczyków. - Na morzu walka z rybą to próba sił. Albo masz mocne mięśnie i uda ci się ją zmęczyć, albo nie wytrzymujesz i się poddajesz. Tylko bardzo silni mężczyźni są w stanie łowić duże ryby na oceanie - mówi prof. Religa. Na egzotyczne ryby poluje się także w Nowej Zelandii, u wybrzeży Australii i w Ameryce Południowej (gdzie żyją amazońskie piranie). Wędkarze przekonują, że Polacy nie doceniają jakże bliskiej Skandynawii. - Szwecja, Norwegia, archipelag wysp Lohoty, Karelia to dla nas raj - mówi Jacek Chmurski. - W wodach Skandynawii można łowić piękne szczupaki, pstrągi, łososie, a na morzu dorszowate. Wszystko w dużej ilości i wielkich rozmiarów.
Jak zorganizować wyjazd po wielką rybę? W Polsce istnieje zaledwie kilka biur podróży oferujących tego typu wyprawy. Przeważnie proponują wody Skandynawii, rzadziej Alaski. Aby jechać dalej, wędkarze zazwyczaj sami wybierają miejsce połowu, kupują bilety samolotowe, a po przybyciu w określone miejsce opłacają przewodników i wykupują pozwolenia na wędkowanie. Łatwiejsze zadanie mają wędkarze, którzy - tak jak ksiądz Fiedlus - mają znajomych na całym świecie. - Zaproszenie od znajomego amerykańskiego księdza umożliwiło mi połów na Alasce, w afrykańskim Jeziorze Wiktorii wędkowałem przy okazji odwiedzin u polskich misjonarzy - mówi archiprezbiter Bazyliki Mariackiej. W zorganizowaniu ekspedycji pomocny okazuje się także Internet. Własne strony w sieci założyło kilkaset firm z całego świata (głównie ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Nowej Zelandii, Australii i Niemiec), które oferują sprzęt, zakwaterowanie, opłacają pozwolenia i przewodników. Z ich usług korzystają jednak wyłącznie najbogatsi i... najmniej doświadczeni wędkarze. Warto zdać sobie sprawę, ile kosztuje tego typu zagraniczny wyjazd. Na zorganizowaną przez siebie dziesięciodniową wyprawę w okolice delty Wołgi trzeba przeznaczyć około tysiąca dolarów (od osoby). Decydując się na Alaskę, na- leży wydać co najmniej 3-4 tys. USD; tyle samo, by udać się do Afryki lub Ameryki Południowej. Te kwoty nie uwzględniają - rzecz jasna - wydatków na profesjonalny sprzęt. Ten zaś trzeba skompletować długo przed wyjazdem. Na specjalne, niezwykle wytrzymałe wędki, plecione żyłki i linki, robione na zamówienie haki, kotwice, woblery, muchy i blachy, ogromne harpuny i podbieraki przeznacza się nawet kilkanaście tysięcy złotych. Należy nabyć jeszcze odpowiedni dla danej strefy klimatycznej strój, namioty, śpiwory i lekarstwa. Wyjazd na ryby za granicę może więc kosztować znacznie więcej niż podróż dookoła świata.
Więcej możesz przeczytać w 50/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.