Czyżbyśmy tylko w Wigilię Bożego Narodzenia mogli liczyć na to, że przewodzący narodem politycy przemówią doń ludzkim głosem?
"Człowiek jest z natury politycznym zwierzęciem"
Arystoteles
Polskiej filozofii stosowanej towarzyszy (jak wiadomo) długa tradycja. Ks. Józef Tischner poświęcił swe głośne dzieło góralskiej myśli filozoficznej, mnie zaś - zapatrzonemu już w bożonarodzeniową choinkę - przyszło do głowy, że warto wypełnić jeszcze jedną lukę w opisie. Otóż, znane jest w Polsce od niepamiętnych czasów twierdzenie, że w noc wigilijną zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Ten fenomen natury wymaga skonfrontowania z tezą wygłoszoną niegdyś przez Arystotelesa. Jeśli Arystoteles ma rację - a wiele przemawia na jego korzyść - rozważmy podejrzenie, że w noc wigilijną także politycy są zdolni do wydobycia z krtani czegoś na kształt ludzkiego głosu. Oznaczałoby to oczywiście zarazem coś bardzo nieprzyjemnego, a mianowicie, że w pozostałe dni roku udaje im się zaledwie miauczeć, szczekać, rżeć, pochrząkiwać lub zgoła beczeć. Wielu obserwatorów życia politycznego gotowych jest przyklasnąć temu nieprzystojnemu podejrzeniu. Ale i sami politycy niezbyt często bronią honoru swego gatunku - chyba że chodzi konkretnie o ich osobę, która - jak wiadomo - jest poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego zdarzają się politycy pokrywający niedobory własnego aparatu głosowego głośnym narzekaniem, że nie rozumieją, co mówią ich konkurenci (bo to oni właśnie, w przeciwieństwie do rzeczonego polityka, nie potrafią przemawiać ludzkim głosem). Zjawisko to dotyczy również tzw. obserwatorów, którzy nie wybrali drogi osobistej odpowiedzialności za los spraw publicznych, lecz wzięli na siebie trud recenzentów. Także oni skłonni są braki własnej ekspresji przykrywać argumentem, że nie są w stanie zrozumieć, co takiego powiedział przed chwilą recenzowany polityk. W epoce globalnej komunikacji omawiana rzecz ma wielki ciężar gatunkowy. Wielu zgodzi się przecież z twierdzeniem, że postęp świata zależy dziś głównie od skuteczności międzyludzkiej komunikacji. Mniej liczy się wysiłek rąk, bardziej zmarszczki na czole, a jeszcze bardziej zdolność przełożenia tych zmarszczek na komunikat dla odbiorcy. W tej sytuacji zdolność formułowania komunikatu przez polityka staje się kluczem do przyszłości. I oto musimy się zmierzyć z twardą rzeczywistością. Sugestia zawarta w powiedzeniu o ludzkim głosie zwierząt (politycznych) podpowiada, że gwarancję mamy zaledwie raz w roku - i do tego wyłącznie w porze nocnej. Mówiąc skrótowo i brutalnie, na mocy połączonych sił Arystotelesa i naszej narodowej mądrości, jedynie w Wigilię Bożego Narodzenia możemy liczyć na to, że przewodzący narodem politycy przemówią doń ludzkim głosem. Jest to wiadomość demobilizująca, a nawet porażająca i w gruncie rzeczy jakże odległa od optymistycznego nastroju, w jaki zwykliśmy się zagłębiać, siadając pod choinką.
Musimy się jednak jakoś wydostać z dna rozpaczy, w jaką wpędziło nas nasze filozoficzne rozważanie. Być może cud wydarza się jednak częściej? A może są tacy, którzy rozumieją mowę polityków także i wtedy, gdy ich starania o ludzki język własnej wypowiedzi nie są uwieńczone powodzeniem? I może wreszcie powszechny dar języków sprawia, że mimo wszystko rozumiemy się nawzajem tak, jak mimo wszystko rozumiemy mowę psa, kota lub słowika - a przynajmniej ogólny sens ich szczeknięć, miauknięć i treli? Nie dajmy się zwieść pesymizmowi. Usiądźmy wokół choinki. Wpatrzmy się w migoczące świeczki i w nowo narodzonego. Załóżmy, że ludzie i zwierzęta - choćby i polityczne - są przecież boskimi stworzeniami, tyle że stworzonymi w innych dniach Pierwszego Tygodnia Świata - i razem zaśpiewajmy "A na ziemi pokój ludziom dobrej woli".
Arystoteles
Polskiej filozofii stosowanej towarzyszy (jak wiadomo) długa tradycja. Ks. Józef Tischner poświęcił swe głośne dzieło góralskiej myśli filozoficznej, mnie zaś - zapatrzonemu już w bożonarodzeniową choinkę - przyszło do głowy, że warto wypełnić jeszcze jedną lukę w opisie. Otóż, znane jest w Polsce od niepamiętnych czasów twierdzenie, że w noc wigilijną zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Ten fenomen natury wymaga skonfrontowania z tezą wygłoszoną niegdyś przez Arystotelesa. Jeśli Arystoteles ma rację - a wiele przemawia na jego korzyść - rozważmy podejrzenie, że w noc wigilijną także politycy są zdolni do wydobycia z krtani czegoś na kształt ludzkiego głosu. Oznaczałoby to oczywiście zarazem coś bardzo nieprzyjemnego, a mianowicie, że w pozostałe dni roku udaje im się zaledwie miauczeć, szczekać, rżeć, pochrząkiwać lub zgoła beczeć. Wielu obserwatorów życia politycznego gotowych jest przyklasnąć temu nieprzystojnemu podejrzeniu. Ale i sami politycy niezbyt często bronią honoru swego gatunku - chyba że chodzi konkretnie o ich osobę, która - jak wiadomo - jest poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego zdarzają się politycy pokrywający niedobory własnego aparatu głosowego głośnym narzekaniem, że nie rozumieją, co mówią ich konkurenci (bo to oni właśnie, w przeciwieństwie do rzeczonego polityka, nie potrafią przemawiać ludzkim głosem). Zjawisko to dotyczy również tzw. obserwatorów, którzy nie wybrali drogi osobistej odpowiedzialności za los spraw publicznych, lecz wzięli na siebie trud recenzentów. Także oni skłonni są braki własnej ekspresji przykrywać argumentem, że nie są w stanie zrozumieć, co takiego powiedział przed chwilą recenzowany polityk. W epoce globalnej komunikacji omawiana rzecz ma wielki ciężar gatunkowy. Wielu zgodzi się przecież z twierdzeniem, że postęp świata zależy dziś głównie od skuteczności międzyludzkiej komunikacji. Mniej liczy się wysiłek rąk, bardziej zmarszczki na czole, a jeszcze bardziej zdolność przełożenia tych zmarszczek na komunikat dla odbiorcy. W tej sytuacji zdolność formułowania komunikatu przez polityka staje się kluczem do przyszłości. I oto musimy się zmierzyć z twardą rzeczywistością. Sugestia zawarta w powiedzeniu o ludzkim głosie zwierząt (politycznych) podpowiada, że gwarancję mamy zaledwie raz w roku - i do tego wyłącznie w porze nocnej. Mówiąc skrótowo i brutalnie, na mocy połączonych sił Arystotelesa i naszej narodowej mądrości, jedynie w Wigilię Bożego Narodzenia możemy liczyć na to, że przewodzący narodem politycy przemówią doń ludzkim głosem. Jest to wiadomość demobilizująca, a nawet porażająca i w gruncie rzeczy jakże odległa od optymistycznego nastroju, w jaki zwykliśmy się zagłębiać, siadając pod choinką.
Musimy się jednak jakoś wydostać z dna rozpaczy, w jaką wpędziło nas nasze filozoficzne rozważanie. Być może cud wydarza się jednak częściej? A może są tacy, którzy rozumieją mowę polityków także i wtedy, gdy ich starania o ludzki język własnej wypowiedzi nie są uwieńczone powodzeniem? I może wreszcie powszechny dar języków sprawia, że mimo wszystko rozumiemy się nawzajem tak, jak mimo wszystko rozumiemy mowę psa, kota lub słowika - a przynajmniej ogólny sens ich szczeknięć, miauknięć i treli? Nie dajmy się zwieść pesymizmowi. Usiądźmy wokół choinki. Wpatrzmy się w migoczące świeczki i w nowo narodzonego. Załóżmy, że ludzie i zwierzęta - choćby i polityczne - są przecież boskimi stworzeniami, tyle że stworzonymi w innych dniach Pierwszego Tygodnia Świata - i razem zaśpiewajmy "A na ziemi pokój ludziom dobrej woli".
Więcej możesz przeczytać w 52/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.