Opuszczenie Unii Pracy przez postać tak znaczącą jak Ryszard Bugaj dodatkowo osłabia partię
Mizerykordią nazywano w średniowieczu krótki sztylet, używany do dobijania zranionego rycerza. Nazwa broni pochodziła od łacińskiego słowa misericordia, oznaczającego litość bądź współczucie. Wiązała się z przekonaniem, że pobity musi zginąć, skoro nie może ozdobić skroni laurem zwycięstwa.
Właśnie ciosem mizerykordii pożegnał się z Unią Pracy jej założyciel i do niedawna przewodniczący - Ryszard Bugaj. Dzisiaj unia bardzo przypomina zranionego rycerza. Przed rokiem przegrała wybory parlamentarne i znalazła się poza Sejmem. Sukcesu nie przyniosły także niedawne wybory samorządowe. Przeciwnicy unii już ją opłakują krokodylimi łzami. W tej sytuacji opuszczenie szeregów przez postać tak znaczącą jak Bugaj dodatkowo osłabia partię. Ale przecież rozwód nie musi oznaczać zabójstwa. Dopiero towarzysząca temu zerwaniu argumentacja stanowi próbę zadania śmiertelnego ciosu. Kwestionuje ona bowiem sam sens dalszego istnienia UP. Zdaniem Bugaja, fiasko poniosła idea nowoczesnej socjaldemokracji, zbudowanej ponad dawnym historycznym podziałem na "Solidarność" i PZPR. Zawinili członkowie PZPR, wręcz instynktownie lgnący do SdRP, konstruowanej na podstawie PRL-owskiej wspólnoty życiorysów.
Gdyby Bugaj się nie mylił, Unia Pracy rzeczywiście straciłaby rację bytu. Ale na szczęście tak nie jest. Mimo odejścia dawnego przewodniczącego, w jej szeregach ciągle pozostają ludzie wywodzący się z różnych środowisk -postkomunistycznych i postsolidarnościowych - połączeni ideą nowoczesnej socjaldemokracji. Owszem, także oni zauważają, że polska scena polityczna coraz wyraźniej rozpada się na dwa bloki, poszukujące swej identyfikacji w historii. Nie chcą się jednak wpisywać w ten podział. Mają odmienną przeszłość, ale łączy ich wspólna wizja przyszłości, budowana na wartościach i doświadczeniach europejskiej socjaldemokracji.
Spaja ich także przekonanie, że dzisiaj Unia Pracy jest potrzebna nie mniej niż w chwili powstania w 1992 r. Krajem rządzi prawica, prowadząca liberalną politykę gospodarczą, której kosztami obarczane są środowiska pracownicze. Alternatywą dla takiej polityki są wartości i dokonania europejskiej socjaldemokracji, sprawdzające się dzisiaj w przytłaczającej większości krajów Unii Europejskiej. Mniej groźna dla prawicy jest polska lewica, wepchnięta w historyczne koleiny PRL. Każdy głos, kwestionujący możliwość odrodzenia się lewicy ponad dawnymi podziałami, przypomina więc operowanie jej nie lancetem życzliwego chirurga, a właśnie mizerykordią, która tak naprawdę z miłosierdziem nie ma nic wspólnego.
Właśnie ciosem mizerykordii pożegnał się z Unią Pracy jej założyciel i do niedawna przewodniczący - Ryszard Bugaj. Dzisiaj unia bardzo przypomina zranionego rycerza. Przed rokiem przegrała wybory parlamentarne i znalazła się poza Sejmem. Sukcesu nie przyniosły także niedawne wybory samorządowe. Przeciwnicy unii już ją opłakują krokodylimi łzami. W tej sytuacji opuszczenie szeregów przez postać tak znaczącą jak Bugaj dodatkowo osłabia partię. Ale przecież rozwód nie musi oznaczać zabójstwa. Dopiero towarzysząca temu zerwaniu argumentacja stanowi próbę zadania śmiertelnego ciosu. Kwestionuje ona bowiem sam sens dalszego istnienia UP. Zdaniem Bugaja, fiasko poniosła idea nowoczesnej socjaldemokracji, zbudowanej ponad dawnym historycznym podziałem na "Solidarność" i PZPR. Zawinili członkowie PZPR, wręcz instynktownie lgnący do SdRP, konstruowanej na podstawie PRL-owskiej wspólnoty życiorysów.
Gdyby Bugaj się nie mylił, Unia Pracy rzeczywiście straciłaby rację bytu. Ale na szczęście tak nie jest. Mimo odejścia dawnego przewodniczącego, w jej szeregach ciągle pozostają ludzie wywodzący się z różnych środowisk -postkomunistycznych i postsolidarnościowych - połączeni ideą nowoczesnej socjaldemokracji. Owszem, także oni zauważają, że polska scena polityczna coraz wyraźniej rozpada się na dwa bloki, poszukujące swej identyfikacji w historii. Nie chcą się jednak wpisywać w ten podział. Mają odmienną przeszłość, ale łączy ich wspólna wizja przyszłości, budowana na wartościach i doświadczeniach europejskiej socjaldemokracji.
Spaja ich także przekonanie, że dzisiaj Unia Pracy jest potrzebna nie mniej niż w chwili powstania w 1992 r. Krajem rządzi prawica, prowadząca liberalną politykę gospodarczą, której kosztami obarczane są środowiska pracownicze. Alternatywą dla takiej polityki są wartości i dokonania europejskiej socjaldemokracji, sprawdzające się dzisiaj w przytłaczającej większości krajów Unii Europejskiej. Mniej groźna dla prawicy jest polska lewica, wepchnięta w historyczne koleiny PRL. Każdy głos, kwestionujący możliwość odrodzenia się lewicy ponad dawnymi podziałami, przypomina więc operowanie jej nie lancetem życzliwego chirurga, a właśnie mizerykordią, która tak naprawdę z miłosierdziem nie ma nic wspólnego.
Więcej możesz przeczytać w 52/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.