Ostrzeżenie pod adresem obcokrajowców znających choć trochę język Mickiewicza: czytanie polskiej prasy może grozić schizofrenią!
Weźmy tylko temat najczęstszych ostatnio doniesień - chłód. "Już ponad 100 osób zmarło w Polsce z powodu mrozów!" - doniosła wielką i tłustą czcionką "Trybuna". (W mniej więcej podobnym tonie poprzedniczka "Trybuny" pisała niegdyś: "Już o ponad 100 proc. ponad plan zwiększono produkcję proszku ixi!"; tu informacja dla młodszego odbiorcy: zamarzniętych "Trybuna Ludu" nigdy nie liczyła - partia i cenzura czuwały, aby nie pogarszać narodowi samopoczucia). Zaraz potem gazeta Rolickiego spytała niedwuznacznie: co rząd zamierza z tym począć? Czytelnik z zagranicy pozostał bez odpowiedzi i sięgnął, dajmy na to, po najświeższy numer "Wprost", gdzie z tekstu Michała Zielińskiego (vide: "Najlepiej nie szkodzić") dowiaduje się: "Dzięki polityce schładzania zmniejszyliśmy wprawdzie tempo wzrostu, ale tylko nieznacznie, co pozwoliło nam z pięcioprocentowym tempem wzrostu PKB utrzymać się na drugim miejscu w Europie. (...) nie dość, że pozostaliśmy >>tygrysem<< Europy, to jeszcze stajemy się >>tygrysem<< zdrowym, który wyleczył się z inflacyjnego ciśnienia". Cóż to za kraj, który dzięki "polityce schładzania" chce uchodzić za "zdrowego tygrysa Europy", w którym ludzie umierają z chłodu? - duma teraz trochę rozumiejący polski, ale kompletnie już chyba nie rozumiejący Polski, obcokrajowiec. Zacznę, na użytek tego obcokrajowca, od odpowiedzi na pytanie "Trybuny", co rząd powinien - jak domniemywam - uczynić w związku z hekatombą ofiar mrozów. Otóż rząd Rzeczypospolitej może jedynie wprowadzić prohibicję. Idzie bowiem o to, że prawdziwy dramatyzm sytuacji winien się zawierać w następującym stwierdzeniu organu SdRP: "Już prawie sto pijanych osób zmarło w Polsce z powodu mrozów!". Teraz spróbuję przekonać rzeczonego obcokrajowca, iż w istocie, mimo że nie jesteśmy narodem abstynentów, zasługujemy na miano "europejskiego tygrysa". Ani słowem nie zamierzam mu wspomnieć o następujących faktach: że tempo polskiego wzrostu gospodarczego już od czterech lat przekracza 5 proc., że mamy najsilniejszą walutę w regionie, wskaźnik inflacji poniżej 10 proc. i takiż bezrobocia, że mamy najwyższe w historii rezerwy walutowe, rekordowy poziom zagranicznych inwestycji itp. itd. Zamierzam natomiast przemówić mu do wyobraźni: oto w kraju, gdzie rzekomo ludzie mrą jak muchy z powodu kilkunastostopniowych mrozów, którego mieszkańcy jeszcze dziesięć lat temu uciekali stąd gdzie pieprz rośnie, otóż w tym samym, ale nie takim samym kraju pracuje dziś, i to na czarno, sześćdziesiąt tysięcy obywateli jednej z największych potęg gospodarczych świata - Republiki Federalnej Niemiec! Niech tylko ta jedna liczba wryje mu się głęboko w świadomość. Spróbowałbym mu może jeszcze uzmysłowić, że na dodatek nie są to wcale reprezentanci tzw. lumpenproletariatu z byłego Honeckerlandu, lecz najczęściej wysokiej klasy specjaliści. Oczywiście, nie znaczy to, że w najbliższych miesiącach Rzeczpospolitą zaleje fala emigrantów zarobkowych z Zachodu, a Bałtyk pokryją tysiące kajaków i materacy ze zmierzającymi do "polskiego raju" Skandynawami. Tak dobrze jeszcze nie jest, bądź inaczej - tak źle dla naszego rynku pracy nie będzie. Liczba 60 tys. obywateli RFN nielegalnie pracujących w naszym kraju - co zresztą jest najczęściej wynikiem nieznajomości polskiego prawa - ma wymiar bardziej psychologiczny niż ekonomiczny. Przede wszystkim zgodzić należy się z autorami tekstu "Gastpracownicy", że na naszych oczach kończy swoją liczoną w setkach lat egzystencję ironiczne, pejoratywne zabarwienie pojęcia polnische Wirtschaft. Sam termin pozostaje, bo nie da się inaczej przetłumaczyć na niemiecki "polskiej gospodarki", ale dla przynajmniej kilkudziesięciu tysięcy pracobiorców zza Odry, jeszcze do niedawna połączonych pępowiną ze słynną "socjalną gospodarką rynkową", staje się on synonimem normalności i być może nawet życiowej szansy. A to już przemiana niemal rewolucyjna. Ostatni, bardzo krzepiący wniosek psuje trochę prognoza pogody. Zapowiadana jest odwilż z możliwością wystąpienia przymrozków. A jedno połączone z drugim oznacza gołoledź. A gołoledź oznacza śliskie drogi. A śliskie drogi to groźba śmierci dla setek, niekoniecznie trzeźwych, kierowców. Pytam zatem w imieniu "Trybuny": co rząd zamierza z tym począć?
Więcej możesz przeczytać w 51/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.