Polska gospodarka stoi dzisiaj u przedsionka czyśćca, przez który musi przejść, by utrzymać godziwy oraz trwały wzrost gospodarczy
Proszę Państwa, co to się działo, otarliśmy się o katastrofę gospodarki przez parę bliskich prawdy cyferek, które podał Kropiwnicki. W jego telewizyjnych widowiskach nie gustowałem. Ale nie dlatego, że się często mylił, bo gdyby przejrzeć prognozy, to wyszłoby, że inni popularni komentatorzy mylili się niewiele rzadziej, tylko ich nie brano pod lupę. Naprawdę nie podobała mi się u szefa RCSS antybalcerowiczowska emocja. Gdyby Balcerowicz powiedział, iż słońce wzeszło na wschodzie, to Kropiwnicki sprostowałby, że chyba jednak na zachodzie. Takie nastawienie sprzyjało błędom i przy pełnieniu ważnej funkcji rządowej powinno być wystawione za nawias. Ponadto publikowaniem prognoz ośrodka rządowego winna kierować zasada "wiedział, co powiedział", a nie zasada odwrotna, obowiązująca ośrodki niezależne.
Jednak odruch niesmaku mogło wywołać "huzia na Józia", jakiemu poddano szefa RCSS po ostatniej prognozie. Żeby było zabawniej, obrywał - za pesymizm, a nie za jego ujawnienie z pozycji rządowej - także od tych, których przewidywania odbiegały od jego o ułamki procentów. Zgoda, obniżył kurs złotego, wypłoszył część spekulantów i zapewne pogłębił wątpliwości, jakie muszą narastać wokół stanu polskiej gospodarki. Gdyby nie te wątpliwości, głos Kropiwnickiego brzmiałby jak szept, a nie jak grom. I tu dochodzimy do problemu, który na marginesie tej awantury warto poruszyć. Co jest dzisiaj właściwsze - czy ostrzeżenie, że być może trwale spadła koniunktura dla gospodarki polskiej, bo ujawniło się jej niedostateczne dostosowanie do rosnącej konkurencji. Czy lepiej tkwić w kręgu owego nabytego - pod wpływem "wspaniałej piątki" lat 1994-1998 - optymizmu i przesuwać moment, gdy znów śmigniemy w górę, z drugiego półrocza tego roku na drugie następnego roku itd.? Kto - zważywszy na mnożące się złe znaki - postępuje lepiej: ten, kto wskazuje, że trzeba nastawiać społeczeństwo na trudne lata, czy ten, kto przedłuża trwanie w świadomości społecznej i w kręgach decyzyjnych wyobrażeń, które coraz bardziej skrzecząca rzeczywistość przekształca w iluzję?
Otarliśmy się o katastrofę gospodarki przez parę cyferek, które podał Kropiwnicki
Polska gospodarka stoi - po raz drugi w tej dekadzie - u przedsionka czyśćca, przez który musi przejść, by utrzymać godziwy i trwały wzrost gospodarczy. Tym szybciej zaświeci słońce, im szybciej przez niego przejdziemy. Skończył się okres łatwych i tanich źródeł wzrostu. Jeden tylko przykład - handel z Rosją nie wróci do ekspansji sprzed rosyjskiego kryzysu, bo była to ekspansja powstała z patologicznej polityki rządu rosyjskiego, ze sztucznego duszenia inflacji przez stabilizację kursu rubla wobec dolara. Nienormalna była sytuacja przed kryzysem i dzięki niej rozkwitł handel na wschodniej granicy. Teraz jest ona normalna. Przejście przez czyściec oznacza wiele rzeczy, ale dwie szczególnie: po pierwsze - jak najszybsze usunięcie niekonkurencyjnych sektorów i miejsc pracy, bo one blokują powstawanie konkurencyjnych miejsc pracy; po drugie - przekonanie polskiego konsumenta (nie słowami i reklamą, lecz czynem), że dobro pochodzenia polskiego lub wytwarzane w Polsce rzeczywiście dorównuje dobrom wytwarzanym za granicą, a nawet je przewyższa. To jest najważniejsze bodajże dziś zadanie polskich sfer gospodarczych, wykonywane do tej pory marnie. Nawet produkty zagraniczne, lecz montowane w Polsce budzą u odbiorcy nieufność, bo często są gorsze, bardziej awaryjne niż wytwarzane w solidnych krajach zachodnich. Ja zaś nigdy nie kupuję wina rozlewanego w kraju, bo po kilku latach życia we Francji wyczułem parę razy, że jest chrzczone. Jeżeli polski biznesmen cnotą solidności nie przekona do swojego produktu polskiego klienta, to na swoim, lecz coraz bardziej otwartym rynku będzie coraz bardziej przegrany.
Odzyskanie wysokiego i trwałego wzrostu gospodarczego wymaga dokonania w najbliższych latach prawdziwego wielkiego skoku w wydajności i solidności pracy. To wymaga wysiłku i ludzie powinni być o tym uprzedzeni. Jeżeli pomylą się pesymiści, to najwyżej im to wyjdzie na złe, ale jeżeli pomylą się optymiści, to stracimy sporo czasu na trwanie w iluzjach.
Jednak odruch niesmaku mogło wywołać "huzia na Józia", jakiemu poddano szefa RCSS po ostatniej prognozie. Żeby było zabawniej, obrywał - za pesymizm, a nie za jego ujawnienie z pozycji rządowej - także od tych, których przewidywania odbiegały od jego o ułamki procentów. Zgoda, obniżył kurs złotego, wypłoszył część spekulantów i zapewne pogłębił wątpliwości, jakie muszą narastać wokół stanu polskiej gospodarki. Gdyby nie te wątpliwości, głos Kropiwnickiego brzmiałby jak szept, a nie jak grom. I tu dochodzimy do problemu, który na marginesie tej awantury warto poruszyć. Co jest dzisiaj właściwsze - czy ostrzeżenie, że być może trwale spadła koniunktura dla gospodarki polskiej, bo ujawniło się jej niedostateczne dostosowanie do rosnącej konkurencji. Czy lepiej tkwić w kręgu owego nabytego - pod wpływem "wspaniałej piątki" lat 1994-1998 - optymizmu i przesuwać moment, gdy znów śmigniemy w górę, z drugiego półrocza tego roku na drugie następnego roku itd.? Kto - zważywszy na mnożące się złe znaki - postępuje lepiej: ten, kto wskazuje, że trzeba nastawiać społeczeństwo na trudne lata, czy ten, kto przedłuża trwanie w świadomości społecznej i w kręgach decyzyjnych wyobrażeń, które coraz bardziej skrzecząca rzeczywistość przekształca w iluzję?
Otarliśmy się o katastrofę gospodarki przez parę cyferek, które podał Kropiwnicki
Polska gospodarka stoi - po raz drugi w tej dekadzie - u przedsionka czyśćca, przez który musi przejść, by utrzymać godziwy i trwały wzrost gospodarczy. Tym szybciej zaświeci słońce, im szybciej przez niego przejdziemy. Skończył się okres łatwych i tanich źródeł wzrostu. Jeden tylko przykład - handel z Rosją nie wróci do ekspansji sprzed rosyjskiego kryzysu, bo była to ekspansja powstała z patologicznej polityki rządu rosyjskiego, ze sztucznego duszenia inflacji przez stabilizację kursu rubla wobec dolara. Nienormalna była sytuacja przed kryzysem i dzięki niej rozkwitł handel na wschodniej granicy. Teraz jest ona normalna. Przejście przez czyściec oznacza wiele rzeczy, ale dwie szczególnie: po pierwsze - jak najszybsze usunięcie niekonkurencyjnych sektorów i miejsc pracy, bo one blokują powstawanie konkurencyjnych miejsc pracy; po drugie - przekonanie polskiego konsumenta (nie słowami i reklamą, lecz czynem), że dobro pochodzenia polskiego lub wytwarzane w Polsce rzeczywiście dorównuje dobrom wytwarzanym za granicą, a nawet je przewyższa. To jest najważniejsze bodajże dziś zadanie polskich sfer gospodarczych, wykonywane do tej pory marnie. Nawet produkty zagraniczne, lecz montowane w Polsce budzą u odbiorcy nieufność, bo często są gorsze, bardziej awaryjne niż wytwarzane w solidnych krajach zachodnich. Ja zaś nigdy nie kupuję wina rozlewanego w kraju, bo po kilku latach życia we Francji wyczułem parę razy, że jest chrzczone. Jeżeli polski biznesmen cnotą solidności nie przekona do swojego produktu polskiego klienta, to na swoim, lecz coraz bardziej otwartym rynku będzie coraz bardziej przegrany.
Odzyskanie wysokiego i trwałego wzrostu gospodarczego wymaga dokonania w najbliższych latach prawdziwego wielkiego skoku w wydajności i solidności pracy. To wymaga wysiłku i ludzie powinni być o tym uprzedzeni. Jeżeli pomylą się pesymiści, to najwyżej im to wyjdzie na złe, ale jeżeli pomylą się optymiści, to stracimy sporo czasu na trwanie w iluzjach.
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.